Putin w czasie obiadu z robotnikami w Kraju Stawropolskim.© Getty Images | Mikhail Svetlov

Głód może okazać się najgroźniejszą bronią Putina. Polska też to odczuje

Jakub Majmurek
24 czerwca 2022

Na rycinie Albrechta Dürera "Czterech jeźdźców apokalipsy" naszą uwagę zwraca postać na koniu znajdująca się w centrum grafiki. W ręku trzyma wagę, której szalki w galopie wydają się jakby rozchwiane. To Głód. W apokalipsie to trzeci z jeźdźców. Są jeszcze: Wojna, Zaraza i Śmierć.

Dziś wszyscy obawiają się, że głód będzie kolejną katastrofą, jaka przyjdzie po wojnie w Ukrainie i pandemii. Inaczej niż napastnicza wojna Rosji, wywołany przez nią kryzys żywnościowy będzie miał prawdziwie globalną skalę. Ukraina i objęta sankcjami, niezdolna normalnie eksportować swoich produktów rolnych Rosja, stanowią bowiem kluczowe ogniwo w światowym systemie produkcji i dystrybucji żywności, istotne zwłaszcza z punktu widzenia państw Afryki.

Putin zdaje sobie z tego sprawę i jak wszystko na to wskazuje, chce wykorzystać globalny kryzys żywności do nacisku na Zachód. Głód może okazać się najpotężniejszą bronią w kremlowskim arsenale.

Źle było już przed wojną

Tym bardziej że problem z dostępnością żywności widoczny był jeszcze zanim w lutym tego roku Putin napadł na Ukrainę.

"Jeszcze przed wojną groził nam bezprecedensowy kryzys żywnościowy z powodu Covid i wzrostu cen paliwa. Gdy myśleliśmy, że gorzej już być nie może, wybuchła wojna, która jest zupełną katastrofą" – mówił niedawno w Addis Adebie, stolicy Etiopii, David Beasley, Amerykanin kierujący Światowym Programem Żywnościowym. To agenda ONZ zajmująca się walką z głodem.

Wzrost światowych cen żywności zaczął się już w połowie w 2020 roku i od tego czas nic nie jest w stanie przerwać tego trendu. Wiosną bieżącego roku globalny wskaźnik cen żywności Banku Światowego osiągnął rekordową w swojej historii wartość, od wiosny 2020 wzrósł dwukrotnie. Eksperci BN przewidują, że będzie on rosnąć jeszcze co najmniej do końca tego roku.

Co odpowiada za ten wzrost cen? Pandemia zamroziła światowe gospodarki. Nie we wszystkich obszarach dało się przywrócić je z marszu do normalnego funkcjonowania, tak jak włącza się i wyłącza światło w pokoju. Lockdowny przerwały i zakłóciły sprawne funkcjonowanie światowych łańcuchów dostaw, co zwiększyło koszty w takich obszarach jak transport dalekomorski. A to od niego zleży bezpieczeństwo żywnościowe państw niezdolnych wyżywić się samodzielnie. Na koszty transportu wpływ mają też rosnące koszty paliwa. Istotnym czynnikiem wzrostu cen żywności jest też rosnąca cena nawozów, których głównym eksporterem są właśnie Rosja i Ukraina.

Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze zmiany klimatyczne, które już stwarzają widoczny problem dla globalnego bezpieczeństwa żywnościowego – a sytuacja będzie jeszcze się pogarszać.

Jak niedawno wyliczał "The Economist", w państwach tzw. Rogu Afryki (Somalia, Dżibuti, Erytrea, Etiopia) trwa najgorsza od lat susza. W Chinach, które są największym producentem pszenicy, fala opadów wymusiła opóźnienie zasiewów i zbiory w tym roku mogą być najgorsze od lat. Z kolei w Indiach - drugim największym producencie pszenicy - ekstremalne upały zapowiadają trudne zbiory, na co rząd zareagował zakazem eksportu tego ziarna. Susze i upały zagrażają też wysokości zbiorów na Środkowym Zachodzie Stanów czy w niektórych regionach Europy.

Putin trzyma rękę na źródle 12 proc. światowych kalorii

Wojna w Ukrainie pogorszy tę sytuację. Rosja i Ukraina wspólnie produkują 28 proc. obecnej na rynkach światowych pszenicy, 29 proc. jęczmienia, trzy czwarte oleju słonecznikowego.

Sama Ukraina eksportowała przed wojną dość żywności, by wyżywić 400 milionów ludzi. Jak szacuje tygodnik "The Economist", Rosja i Ukraina wspólnie sprzedają na rynku światowym żywność dostarczającą ludzkości 12 proc. kalorii konsumowanych przez nasz gatunek.

Odbiorcami eksportu z Ukrainy i Rosji są głównie ubogie kraje Globalnego Południa, często wręcz uzależnione żywnościowo od dostaw z Ukrainy i Rosji. Ze względu na klimat i przeludnienie nie są one zdolne wyprodukować dość żywności, by wykarmić własną populację.

W Erytrei, Somalii, ale też Mongolii i Azerbejdżanie aż 90 proc. importu pszenicy pochodziło przed wojną z Rosji i Ukrainy. Libia i Egipt – państwo o populacji przekraczającej 100 milionów– importowały ponad dwie trzecie wszystkich ziaren z tych dwóch państw. Ukraina dostarczała 40 proc. pszenicy wykorzystywanej przez Światowy Program Żywności w ramach jego akcji, mających zapobiegać klęskom głodu.

Teraz ukraiński eksport zatrzymała Rosja, a rosyjski ograniczyły sankcje.

Od początku wojny Rosjanie niszczyli ukraińskie gospodarstwa rolne, Ukraińcy oskarżali także rosyjską armię o kradzież pół miliona tony ukraińskich zbóż. Przed wojną 90 proc. ukraińskiego zboża eksportowane było drogą morską, przez porty czarnomorskie, kontrolowanymi przez Turcję cieśninami na Morze Śródziemne i dalej. Dziś z powodu wojny ta droga jest zablokowana.

By ją odblokować, konieczne byłoby jakieś porozumienie z Rosją. Rosja musiałaby zagwarantować bezpieczny przepływ statkom z żywnością przez Morze Czarne – na co Moskwa na pewno nie zgodzi się, jeśli nie otrzyma prawa do kontroli, czy tą drogą nie jest dostarczana Ukrainie broń. Na to z kolei nie będą się chcieli zgodzić Ukraińcy.

Kraje NATO mogłyby udzielić statkom z ziarnem zbrojnej eksporty – ale wiele stolic obawia się, że Rosjanie odczytają to jako eskalację i odpowiedzą w sposób, który może wciągnąć państwa Sojuszu bezpośrednio do wojny. Musiałaby się też zgodzić Ankara, za co wystawiłaby pozostałym krajom NATO słony rachunek.

Dziś kontrolowane przez Ukrainę porty są zaminowane, by uniemożliwić desant rosyjskim okrętom – co paraliżuje także obsługiwany przez nie normalnie ruch towarowy. Ukraina nie chce się zgodzić na rozminowanie portów – choć część ekspertów twierdzi, że dzięki dostarczonym przez zachód, chroniącym ukraińskie wybrzeże systemom antyrakietowym można by bezpiecznie zdjąć miny.

Unia Europejska, w tym Polska, ma pomóc w transporcie ukraińskiego ziarna koleją do portów na Bałtyku lub rumuńskich portów nad Morzem Czarnym. Jednak, jak wskazują prognozy, w ten sposób można wyeksportować z Ukrainy około 20 proc. ziarna, które zwyczajowo wyruszało w świat z ukraińskich portów.

Jeśli nie znajdzie się rozwiązanie, dziś zgromadzone w ukraińskich silosach 20 milionów ton ziarna może po prostu zgnić. Część i tak trzeba będzie wyrzucić, by zrobić miejsce na tegoroczne zbiory – z powodu działań wojennych znacznie mniejsze niż zeszłoroczne.

Możliwość zastąpienia ziarna z Ukrainy przez zwiększenie produkcji i eksportu z innych regionów też będzie trudna. Po pierwsze, jest na to trochę za późno. Po drugie, na obecnym wzroście cen żywności nie zarabiają wcale producenci żywności. Ich zyski zjadają ceny transportu, paliw, nawozu. Nie tworzy to mocnych ekonomicznych zachęt do zwiększania produkcji.

Putinowskie igrzyska głodu

Cała ta sytuacja jest szczególnie odczuwalna we wszystkich tych państwach – nawet niekoniecznie zależnych od importu z Rosji i Ukrainy – w których ludność przeznacza istotną część swoich dochodów na żywność. Czyli po prostu w państwach ubogich. Wśród państw, gdzie ceny żywności wzrosły w ostatnich miesiącach najbardziej (nawet kilkukrotnie), znajdują się między innymi Liban, Wenezuela, Zimbabwe, Sri Lanka. Tam większości gospodarstw domowych już teraz trudno nadążyć za wzrostem cen.

Głód i rosnące ceny żywności mogą okazać się w tym konflikcie najpotężniejszą bronią Rosji. Już w kwietniu na kanale Telegram jeden z najbliższych współpracowników Putina, Dmitrij Miedwiediew, były premier i prezydent, dziś wiceprzewodniczący Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej, pisał, że głód to "cichy, lecz przerażający sojusznik Rosji".

Brytyjski analityk Edward Lucas wprost nazywa realizowany przez Putina scenariusz "igrzyskami głodu".

Co Putin chce osiągnąć przy ich pomocy? To co zawsze – osłabić i podzielić Zachód, tak, by złamać ciągle zjednoczony front w sprawie sankcji i wsparcia dla Ukrainy. W jaki sposób chce to osiągnąć, posługując się strategicznie niedoborami żywności? Głód, nawet groźba głodu, zawsze stwarza wybuchową polityczną mieszankę.

To rosnące ceny żywności były jednym z powodów Arabskiej Wiosny z okresu 2010-11. Wielki wolnościowy zryw wymusił zmianę reżimu w kilku państwach arabskich, w Syrii i Libii skończył się wojnami domowymi, z których skutkami świat mierzy się do dziś.

W czerwcu tego roku gwałtowne manifestacje uliczne wstrząsnęły Sri Lanką, państwem, gdzie kryzys żywnościowy przybrał takie rozmiary, że rząd wprowadził czterodniowy tydzień pracy w sektorze publicznym – by pracownicy mogli w tym czasie zająć się uprawą żywności w przydomowych ogródkach.

W tym samym miesiącu pracownicy w Tunezji zorganizowali jednodniowy strajk generalny w sprzeciwie wobec rosnących cen żywności. Już wcześniej, w kwietniu, gwałtowne protesty żywnościowe miały miejsce w Indonezji i Argentynie.

Wszystko to może zdestabilizować ubogie kraje Południa, państwa, gdzie brutalność władzy często łączy się z jej nieudolnością. Odpowiedzią na państwowe represje, polityczny chaos i brak dostępnej cenowo żywności będą też nowe fale migracji. W wypadku takich obszarów jak Bliski Wschód i Afryka Północna skierują się one ku Unii Europejskiej. Co znów wywoła wielkie polityczne napięcia na naszym kontynencie, wzmocni skrajnie prawicowe, wrogie integracji europejskiej, a przyjazne Rosji siły.

Także formacje bardziej umiarkowane, mierząc się z kolejną falą migracji, zaczną się zastanawiać, czy z Rosją nie należy się jednak jakoś porozumieć.

Coraz częściej będą pojawiały się głosy, że trzeba zacząć rozmawiać z Putinem, a nawet naciskać na Ukrainę, by zawarła pokój, nawet za cenę ustępstw. Tak, by ukraińskie i rosyjskie zboże, olej słonecznikowy czy nawozy znów płynęły do potrzebujących tych produktów obszarów świata, zdejmując migracyjną presję z Unii Europejskiej.

Czy ten scenariusz nie obróci się przeciw Rosji? Nie nastawi przeciw niej najbardziej dotkniętych problemami z żywnością społeczeństw Globalnego Południa?

W ostatnich miesiącach widzieliśmy wielokrotnie, że w swoim potępieniu Rosji Zachód był dość osamotniony. Większość państw Globalnego Południa, nawet jeśli nie kupiła putinowskiej narracji, to nie była też przekonana do zachodniej. Siedziała okrakiem na barykadzie.

Być może Putin liczy, że ze względu na brak zaufania do państw Zachodu i zaszłości z czasów kolonialnych, uda się przekonać narody Południa, że za kryzys żywnościowy odpowiada nie Rosja a Zachód, który nałożył na nią sankcję, a teraz zarabia na szybujących w górę cenach zbóż i olejów. To ostatnie nie jest zresztą do końca nieprawdą.

Część analityków wskazuje na rolę podmiotów spekulujących cenami żywności na rynkach światowych w wywołaniu i podtrzymywaniu obecnej bańki cenowej. Moskwa może też zakładać, że destabilizacja państw Afryki czy Azji zwyczajnie jej się opłaca – że stwarza Rosji szansę na polityczną ekspansję.

Zboże a sprawa polska

Jaki ten kryzys będzie miał wpływ na Polskę? Z jednej strony jesteśmy częścią Unii Europejskiej, obszaru, który pozostaje żywnościowo samowystarczalny. Jakie nie byłby wady wspólnej polityki rolnej, jest ona to w stanie zagwarantować.

Głód w sensie braku żywności w sklepach nam nie grozi. Nie ominął nas jednak trend rosnących cen żywności.

Jak podaje "Rzeczpospolita", w ujęciu rocznym pieczywo podrożało w Polsce o 26,5 proc. Wszystko wskazuje, że będzie drożeć dalej, na co składają się ceny nawozów, energii, wreszcie mąki. Z paragonami grozy się więc nie rozstaniemy.

Możliwe, że chleb z dyskontu będzie kosztował tyle, ile pod koniec roku 2021 kosztował produkt premium z modnej, rzemieślniczej piekarni.

Wiele rodzin dotychczas czujących się klasą średnią, zdolnych odłożyć co miesiąc trochę pieniędzy, wyjechać na wakacje, zjeść coś lepszego na mieście, z powodu rosnących cen żywności, energii i rat kredytów, doświadczy widocznej pauperyzacji.

Unia nie ma jednak wspólnej polityki, zdolnej radzić sobie z kryzysami migracyjnymi, z polityczną i gospodarczą destabilizacją jej sąsiedztwa na południowym brzegu Morza Śródziemnego. Nowa fala migracji raczej nie dotrze do Polski, nie jesteśmy ciągle państwem ekonomicznie atrakcyjnym dla migrantów. Nawet jednak wirtualni migranci, jak pamiętamy z 2015 roku, mogą wyzwolić strach. Może się on stać pożywką, na której wzrośnie radykalna prawica, strasząca uchodźcami "roznoszącymi choroby" i przygotowującymi "islamizację Polski".

Jeśli podobne siły wygrają w innych państwach europejskich, dojdzie najpewniej do politycznego porozumienia kluczowych państw Europy z Rosją na warunkach zagrażających długoterminowemu bezpieczeństwu Polski. Polityczna cena, jaką Polska w najgorszym scenariuszu zapłaci za putinowskie "igrzyska głodu", może się więc okazać naprawdę słona.

Źródło artykułu:WP magazyn
wojna w Ukrainiegłódwładimir putin