Global Post: USA zaniżają liczbę zabitych cywilów w Syrii i Iraku. Ponad 800 ofiar zamiast... 22?
• USA przyznają się do zabicia podczas bombardowań w Iraku i Syrii 22 cywilów
• Według aktywistów Airwars to mocno zaniżona liczba
• Faktycznych ofiar ataków koalicji może być nawet ponad 800 - podaje ośrodek
• Global Post dotarł do świadków nalotów koalicji pod wodzą USA w Syrii
• Niektórzy z nich stracili w atakach bliskie im osoby
04.02.2016 | aktual.: 04.02.2016 16:29
Od początku operacji wymierzonej w dżihadystów w Syrii i Iraku amerykańskie władze podkreślały, że starają się unikać cywilnych ofiar swoich nalotów. A jeśli już są podejrzenia, że doszło do tragedii, to traktują je poważnie i przeprowadzają śledztwa. Według oficjalnych danych, przytaczanych przez serwis Global Post, podczas bombardowań USA zginęło do tej pory 22 cywili. Jednak Global Post, który powołuje się na informacje Airwars (projektu zrzeszającego badaczy i dziennikarz, który śledzą powietrzną kampanię wojenną na Bliskim Wschodzie), a także świadków, ocenia, że to bardzo zaniżona liczba.
Trzy tragiczne historie
Amerykański serwis opisał na swoich łamach historię trzech syryjskich miejscowości, na które miały spaść amerykańskie bomby, i w których zginąć mieli cywile, w tym dzieci. Kfar Derian, na zachód od Aleppo, zostało ostrzelane we wrześniu 2014 r. Był to początek operacji Inherent Resolve ("Właściwe Rozwiązanie") w Syrii. Według opisu GP na wioskę spadły pociski wystrzelone nie przez samoloty bojowe, ale amerykańskie okręty na Morzu Czerwonym i w Zatoce Perskiej. Celem byli bojownicy powiązanej z Al-Kaidą Grupy Chorasan. Jednak według danych Airwars poza 13 terrorystami zginąć tam miało także 13-18 cywilów, gdy w wiosce zawalił się dwupiętrowy budynek. Z kolei świadek, z którym rozmawiało GP, podaje jeszcze większą liczbę cywilnych ofiar - "sześć rodzin". Tymczasem Pentagon twierdzi, że nie ma jednoznacznych dowodów, że ucierpieli cywile. Wojskowy raport stwierdza także, że w ogólnie dostępnych źródłach pojawiły się zdjęcia prezentujące ofiary, które w rzeczywistości zginęły w ataku syryjskich sił rządowych.
Taką wersję wyśmiewa Chris Woods z Airwars w rozmowie z GP. Przyznaje on, że na jednej angielskojęzycznej stronie faktycznie zamieszczono fałszywe fotografie, ale był to pojedynczy przypadek. Natomiast zdjęć tego ataku jest w mediach społecznościowych znacznie więcej i mogłyby one stanowić podstawę do wszczęcia śledztwa.
GP opisał także inne ataki, tym razem dokonane przez siły powietrzne, na miejscowości Al Gharra (w maju zeszłego roku) oraz w Al Khan (grudzień). W każdej z nich mieli zginąć cywile (może chodzić łącznie o nawet 48 osób), a amerykański serwis rozmawiał z bliskimi ofiar. W pierwszym przypadku wojsko USA miało wspierać z powietrza prowadzoną na ziemi operację sił kurdyjskich. Amerykanie twierdzą jednak, że feralnego dnia nie prowadzili nalotów na Al Gharra. Jak podaje Airwars, po interwencji Global Post, Centcom - amerykańskie centrum dowodzenia - obiecało jeszcze raz przyjrzeć się tej sprawie. Także w przypadku Al Khan wojsko zaprzeczyło swojej odpowiedzialności, jednocześnie przyznając się do nalotów w pobliskim Al Hawl. Gdy jednak dziennikarze sprawdzili na mapie lokalizację celu bombardowań, okazało się, że zgadza się ona z położeniem Al Khan opisanym przez lokalnych aktywistów - podaje GP.
"Nadal giną setki"
Global Post przyznaje, że amerykańskie lotnictwo przeprowadza często operacje w trudnym, bo zaludnionym terenie. Przy czym nierzadko musi liczyć na informacje z ziemi pochodzące jedynie od sojuszniczych sił. Serwis ocenia jednak, że nieprzyznawanie się do pomyłek i śmierci cywilów, a także nieprowadzenie należytych śledztw, gdy są takie podstawy, przynosi fatalne skutki.
Tragedie niewinnych osób może bowiem z łatwością wykorzystywać propaganda IS. Dodatkowo, jak zauważa amerykański serwis, tylko przyznając się do błędów, można je naprawić i polepszyć skuteczność swojej taktyki wojennej.
- Prawdopodobnie byłoby sprawiedliwie powiedzieć, że koalicja stara się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej w najnowszej historii wojen powietrznych, ale to tylko relatywna precyzja i cywile nadal giną... setki z nich - skomentował w rozmowie z Global Post Chris Woods z Airwars.
Mocne oskarżenia
Międzynarodowa koalicja przeciw Państwu Islamskiemu ma kilkadziesiąt członków - krajów zachodnich i arabskich. Wspierają one operację na różnych poziomach, od logistyki po udział w działaniach bojowych. Jednak gros (ok 90 proc.! - czytaj więcej)
operacji lotniczych spoczywa właśnie na barkach amerykańskiego wojska, które prowadzi naloty w Iraku od sierpnia 2014 r., a w Syrii od września.
Amerykanie nie są też pierwszy raz oskarżeni o zaniżanie liczby ofiar cywilnych swoich bombardowań. W listopadzie zeszłego roku stacja Al-Dżazira, powołując się na dane opozycyjnego Syryjskiego Obserwatorium Praw Człowieka (SOPC), mówiła o 250 cywilach zabitych w akcjach koalicji, w tym setkę ofiar stanowić miały dzieci.
Okazuje się, że dane te mogą być jeszcze wyższe. Według informacji zebranych przez aktywistów Airwars w operacjach koalicji pod wodzą USA w Syrii i Iraku w 132 różnych incydentach zginęło od 880 do 1166 cywilów, którzy nie brali udziału w walkach. Organizacja dodaje na swojej stronie internetowej, gdzie szczegółowo prezentuje poszczególne przypadki nalotów, że w grudniu zeszłego roku w tzw. przyjacielskim ogniu zginęło także 10-23 irackich żołnierzy pod Falludżą.
Nie tylko Amerykanie są oskarżani o powodowanie śmierci cywilów w Syrii i Iraku. Przed kilkoma dniami SOPC podało, że w rosyjskich nalotach w Syrii zginęło 1380 niewinnych ludzi, niemal 400 ofiar to dzieci (czytaj więcej)
. Dane te tym bardziej porażają, że rosyjska operacja trwa zaledwie cztery miesiące. Moskwa twierdzi jednak, że jej celem są jedynie ekstremiści.