Gen. Roman Polko: Al‑Kaida to idea, mogła "zarazić" zamachowców z Bostonu
Sprawcami zamachu w Bostonie mogła być grupa zainspirowana przez Al-Kaidę, nie związana bezpośrednio z innymi terrorystami, przez co była trudna do wytropienia. - Al-Kaida to jest idea. To ta idea jest zarazą i być może to ona zainspirowała do takiego tragicznego działania - mówi w rozmowie z WP.PL gen. Roman Polko, były dowódca GROM i uczestnik największych maratonów. Generał wyjaśnia, że tak dużej imprezy sportowej nie da się w stu procentach zabezpieczyć, a zaostrzenie środków bezpieczeństwa spowoduje, że maratony przestaną być organizowane. - To nie zabicie ludzi, ale zepsucie atmosfery święta i radości - to był cel terrorystów, częściowo być może osiągnięty.
WP: Marcin Bartnicki: Czy na podstawie informacji, które już zostały ujawnione, m.in. rodzaju ładunków wybuchowych, można wysnuć hipotezę, kto mógł dokonać tego zamachu?
Gen. Roman Polko: Nie za bardzo można snuć hipotezy co do sprawcy zamachu. Oczywiście słyszałem wypowiedzi ekspertów, które wskazują, że była to mało profesjonalna robota, ponieważ nie zdetonowano ładunków w odpowiednim czasie - kamery już odjechały. Były dywagacje na temat tego, że ładunek był za słaby, jakbyśmy szukali wskazówek, co terroryści mogli zrobić lepiej. Źródłem inspiracji mogła być Al-Kaida, która jest strukturą sieciową. Opiera się na przekazywaniu pewnej idei, a nie na wysyłaniu armii bojowników, którzy przyjeżdżają w tego typu miejsca i zakładają potężne fugasy (improwizowana mina-pułapka - przyp. red.), takie jak w Afganistanie. Skutek i tak został osiągnięty. Przecież terroryzm za pomocą bomb ma siać atmosferę grozy, strachu i niepewności. Z pewnością wielu organizatorów maratonów będzie teraz starało się podjąć dodatkowe środki bezpieczeństwa i co się z tym wiąże - poniesie koszty. Wielu ludzi zaczyna się zastanawiać, czy warto w ogóle organizować tego typu imprezy. Tutaj jest
zasadnicze pytanie: czy poddamy się temu terrorowi, czy ciągle będziemy organizować maratony, imprezy i nie doprowadzimy do absurdu, jaki w tej chwili przeżywamy na lotniskach. Żeby polecieć gdzieś samolotem trzeba stać godzinami w kolejkach, a później przejść lekcję upokorzenia przy przechodzeniu przez różnego rodzaju procedury sprawdzające.
WP: Można spodziewać się, że przy takich imprezach środki bezpieczeństwa zostaną drastycznie zaostrzone? Za tydzień mamy kolejny duży maraton, tym razem w Londynie.
- Nie ma takiej możliwości. Przy imprezie takiej, jak maraton w Londynie, na trasie będzie ok. 700 tys. kibiców, może nawet ok. milion. Poza startem i metą są jeszcze punkty kibicowania, gdzie jest mnóstwo ludzi, zazwyczaj są też atrakcyjne punkty widokowe, gdzie krewni i znajomi ustawiają się, żeby wypatrzeć swoich bliskich, zrobić zdjęcia, kibicować, krzyczeć, dodawać w ten sposób energii biegnącym. Można przedsięwziąć takie środki, żeby jeszcze bardziej oddalić kibiców od maratończyków, ale wtedy cała impreza tak naprawdę traci sens, ponieważ jedni są dla drugich - kibice muszą widzieć maratończyków, żeby mogli się tym cieszyć, podobnie maratończycy, gdy widzą kibiców i przebiegają w tłumie, jak jest np. w Grecji. Gdy biegłem z Maratonu do Aten, po drodze rozdawano nam wieńce laurowe, które niektórzy zakładali sobie na głowę. Ta atmosfera powoduje, że to fajna impreza, to święto radości i jedności. W tego typu dużych maratonach zazwyczaj biegają ludzie z całego świata, z różnych kultur i religii, a jednak
na tej trasie, przy tym zmęczeniu, przy tym, że łączy ich coś wspólnego, wszyscy są dla siebie życzliwi i uśmiechnięci. To coś naprawdę niepowtarzalnego, co jest magnesem i powoduje, że ludzie są gotowi ponosić wysiłek, żeby to przeżyć.
WP: Zniszczenie tej atmosfery, nawet jeśli nie było jednym z celów, będzie prawdopodobnie skutkiem tych zamachów?
- To nie zabicie ludzi, ale zepsucie tej atmosfery święta i radości - to był cel terrorystów, częściowo być może osiągnięty. Tak naprawdę to od nas i od organizatorów zależy, co będzie dalej - czy poddamy się temu dyktatowi, bądź też ogłosimy, że nie poddajemy się, ale tak naprawdę na wszelki wypadek będziemy robić wiele, żeby nie organizować imprez tego typu. Pamiętam jaką walkę Marek Tronina, organizator Maratonu Warszawskiego, musiał toczyć w urzędzie miasta, żeby w ogóle zgodzono się na reaktywowanie tego maratonu. W pewnym momencie Marek miał już serdecznie dosyć. Najpierw próbowano wytoczyć przeciw niemu wszelkie bariery biurokratyczne, potem dodatkowo jeszcze finansowe - Zarząd Dróg Miejskich zażądał 2 mln zł za regulację ruchu. Jeżeli do tego dojdzie jeszcze obciążanie organizatorów kosztami bezpieczeństwa i różnego rodzaju wymogami, to teoretycznie organizacja maratonu będzie możliwa, ale w praktyce nikt takich kosztów nie udźwignie. To kolejny aspekt, który trzeba brać pod uwagę. Mam nadzieję, że
temu dyktatowi nikt się nie podda.
WP: Jeśli zamachu dokonała grupa działająca na zasadzie samoorganizującej się sieci, jak Al-Kaida, to trudno mówić o na tyle skoordynowanym działaniu, aby powtórzyć zamach w najbliższym czasie. Czy oznacza, to że w najbliższych dniach nie zobaczymy powtórki z Bostonu i możemy spodziewać się zamachów później, w symbolicznych miejscach i w symboliczne dni?
- Organizacje typu Al-Kaida i inne podobne kierują się datami i związaną z nimi symboliką. Są nawet specjalne grupy analityków, którzy zajmują się prognozowaniem, kiedy i gdzie mogą uderzyć terroryści, poświęca się temu naprawdę dużo uwagi. Chciałem zauważyć jeszcze raz, że Al-Kaida to jest idea. To uderzenie mógł zrealizować "samotny wilk" lub niewielka grupka. Niekoniecznie musi być w większych strukturach, to może być grupa ludzi, która być może nie potrafiła odnaleźć się we współczesnym społeczeństwie, szukała źródła potwierdzenia własnej tożsamości, wyładowania własnych frustracji i być może znalazła tę szaloną ideę. To ta idea jest zarazą i być może to ona zainspirowała do takiego tragicznego działania.
WP: Jaki dokładnie cel stawiają sobie sprawcy takiego zamachu? Terror jest przecież tylko środkiem, a nie celem samym w sobie.
- Na tym polega współczesny terroryzm, że nie negocjuje się, tylko chce się rozbić stół z negocjatorami i wszystkimi, którzy są dookoła niego. Największa trudność, jaka nas spotyka, to fakt, że trudno określić, o co tak naprawdę chodzi sprawcom zamachu. Gdybyśmy potrafili odpowiedzieć na to pytanie, to być może udałoby się wytrącić im z ręki argumenty, próbować negocjować i przekonywać, że nie warto tego robić. W tym działaniu nie ma żadnej logiki, tylko brutalna chęć medialnego zaistnienia i siania atmosfery zamętu, spustoszenia, strachu.
WP: Nikt do tej pory nie przyznał się do przeprowadzenia tego ataku, jeśli nikt nie weźmie na siebie odpowiedzialności, to ile czasu potrzebowały będą służby, żeby wskazać pierwszych podejrzanych lub schwytać sprawców?
- To bardzo żmudny proces, bo bada się drobiazgi i mikropuzle składa się w jedną całość. Myślę, że na pewno musimy mówić o kilkudziesięciu dniach, o miesiącach lub nawet latach. Problemem jest to, że informacji, które trzeba poddać analizie jest mnóstwo. Trzeba sprawdzić monitoring, zbadać jakie materiały wybuchowe zostały użyte, jakimi sposobami ten wybuch został zainicjowany, do tego dochodzi oczywiście analiza tego, co dzieje się w internecie. Badanie tych drobiazgów będzie naprowadzało prowadzących postępowanie na trop, ale może to potrwać bardzo długo. To potężna ilość informacji, które teraz są przede wszystkim zabezpieczane, a później w żmudnym procesie, spokojnie, powoli będą analizowane, żeby nie utracić nic przy zbyt pospiesznym działaniu.
Rozmawiał Marcin Bartnicki, Wirtualna Polska