Gdy Irak płonie, Kurdystan tętni życiem
Jest północ, a restauracja
na ostatnim piętrze hotelu "Sulaimaniya Palace" w Sulejmanii tętni
życiem. Siedem pięter niżej na ulicach tego kurdyjskiego miasta
wciąż jest ruch. Pary spacerują w świetle księżyca.
28.04.2006 | aktual.: 28.04.2006 13:19
To także Irak. Wydaje się jednak, że Sulejmaniję dzielą lata świetlne od klaustrofobicznych betonowych murów ochronnych i rozlewu krwi w Bagdadzie, 250 km na południe - pisze dziennikarz agencji Reutera, Terry Friel.
Kurdowie chwalą się, że czynsze w Sulejmanii są dziś większe niż w Londynie. Nieważne, czy to prawda - przechwałka dowodzi energii i optymizmu, odróżniających większość Kurdystanu od reszty wstrząsanego wojną Iraku.
55-letni Szer Mohammed jest typowym przedstawicielem nowej elity Kurdystanu. Były peszmerga ("gotowy umrzeć" - tradycyjna nazwa kurdyjskich bojowników walczących w partyzantce i powstaniach o niepodległość Kurdystanu), wyjechał w 1991 roku do Londynu, gdzie wzbogacił się, prowadząc mongolską restaurację.
Niedawno wrócił do Kurdystanu i zajął się uprawą winorośli. Wozi także zagranicznych turystów w skaliste góry północnego Iraku, kusząc ich oszałamiająco pięknymi widokami.
Dwadzieścia lat temu ludzie wyjeżdżali do Europy, do Stanów Zjednoczonych, do krajów zamorskich - opowiada Szer w swoim pałacyku górującym nad wzgórzem, gdzie niegdyś, podczas walk z armią Saddama Husajna, ukrywał się miesiącami w ciasnej jaskini. Teraz, trzy lata od upadku Saddama, wracają oni do kraju, przywożąc pieniądze - dodaje.
Ale do Kurdystanu przyjeżdżają nie tylko Kurdowie. Hotel "Sulaimaniya Palace" przejęła firma z Libanu; Norwegowie szukają ropy; tureckie, brytyjskie, chińskie, irańskie i inne międzynarodowe firmy szukają tutaj miejsca dla swojej działalności.
Kurdystan reklamuje się jako bezpieczne miejsce dla firm, które chcą robić interesy w Iraku, lecz obawiają się wysokich kosztów oraz braku bezpieczeństwa w samym Bagdadzie.
U nas jest stabilizacja. U nas jest bezpieczeństwo - mówi wicepremier Kurdystanu i szef regionu Sulejmanija, Omar Fatah, siedząc w innej restauracji, z której widać światła tego szybko rozbudowującego się miasta.
Firmy powinny tutaj przyjeżdżać. Mamy dobrą infrastrukturę. Kurdystan to idealne miejsce dla przedsiębiorstw, które chcą założyć swoją filię i robić interesy w Iraku - zachęca Fatah.
Od piętnastu lat Kurdystan cieszy się względnym spokojem. Taka sytuacja panuje od 1991 roku, gdy Kurdowie uzyskali de facto ograniczoną autonomię. Zapewniło ją amerykańskie i brytyjskie lotnictwo, które nie wpuszczało samolotów i śmigłowców Saddama nad Kurdystan, chroniąc go w ten sposób przed wojskami dyktatora.
Region oferuje firmom ulgi podatkowe; zyski można odprowadzać za granicę, a cudzoziemskie firmy mogą nabywać ziemię.
Kurdystan ma również ropę naftową. Norweska firma DNO ogłosiła, że w przyszłym roku zacznie wydobywać ten surowiec niedaleko granicy z Turcją.
Regionalny parlament kurdyjski ma wkrótce przeprowadzić głosowanie nad propozycją utworzenia własnego ministerstwa bogactw naturalnych, które zajmowałoby się zasobami ropy i gazu w regionie. Powstanie takiego resortu zwiększyłoby niezależność Kurdystanu od arabskiego południa kraju.
Wzdłuż głównej szosy prowadzącej z Sulejmanii do Kirkuku, leżącego pośród pól naftowych tuż na południe od obecnej granicy Kurdystanu, można dostrzec wiele nowych placów budowy.
Jednak dobrobyt widoczny w kurdyjskich miastach nie dociera na wieś. Młodzi ludzie opuszczają ją w poszukiwaniu pracy. Nawet w mniej biednych wsiach położonych z dala od szosy nie ma ani jednego sklepu czy straganu.
Żyje się nam coraz lepiej, ale nie mamy dość jedzenia. Nie mamy nawet szkoły - narzeka Raszid Karim, 80-letni były peszmerga z wioski oddalonej zaledwie kilka kilometrów od pałacyku i winnicy Szer Mohammeda.