Francuska prasa pisze o śmierci Polaka: "Tłumy przychodziły się z nim pożegnać"
Bartosz Niedzielski to piąta ofiara zamachowca, który dokonał ataku terrorystycznego we Francji. Coraz więcej źródeł potwierdza, że Polak faktycznie "rzucił się na napastnika, próbując zapobiec tragedii". Jego znajomi mówią nam, czym zajmował się na co dzień.
"Bartosz Niedzielski przez ostatnich kilka dni był utrzymywany w śpiączce. Krewni chcieli dać czas jego przyjaciołom, by mogli się z nim pożegnać" - pisze o ostatnich dramatycznych dniach dziennik "Le Monde". Francuska prasa podaje, że stan Polaka był bardzo ciężki i prawdopodobnie mężczyzna został postrzelony przez zamachowca jako jeden z pierwszych.
"Pracował w Parlamencie Europejskim i znałem go z widzenia. Jestem wstrząśnięty" - poinformował na Twitterze prezydent Andrzej Duda, który funkcję europosła pełnił w latach 2014-2015. "Nie zdawałem sobie sprawy, że to właśnie on został śmiertelnie ranny chroniąc innych ludzi. Cześć jego pamięci!" - dodał.
"Śpiewali mu w szpitalu"
- Bartosz jako pierwszy miał zareagować na atak napastnika. Podobno próbował powstrzymać go przed wtargnięciem do klubu i rzucił się na niego. To wtedy został postrzelony i bardzo ciężko ranny - zdradza Wirtualnej Polsce Danuta Jazłowiecka, europosłanka PO.
Bartosz Niedzielski był znany wśród Polonii w Strasburgu i udzielał się społecznie. - Podobno przed atakiem przygotowywał paczki świąteczne dla dzieci, a kilka godzin później doszło do tragedii - mówi Jazłowiecka. Informuje również, że Polaka faktycznie w szpitalu żegnały tłumy.
- Jego stan był bardzo ciężko, dlatego lekarze zezwolili na obecność przy Bartku tylko matce. Ponieważ w szpitalu pojawiało się bardzo dużo osób, w końcu zezwolono im na wejście na salę. Śpiewali mu piosenki i żegnali się z przyjacielem - przyznaje europosłanka.
Wielu znajomych Polaka, to koledzy i koleżanki z zespołu. - Bartek to dobry kolega. Nie tylko śpiewa i tańczy, ale prowadzi również miejscowy chór. Wspólnie z innymi Polakami z zespołu opowiada też o polskiej kulturze i historii - mówił Wirtualnej Polsce dzień przed śmiercią Niedzielskiego jego znajomy Bernard Śmiałek z zespołu Wiosna w Szamotułach.
- Zaszczepia i rozwija w młodym pokoleniu miłość i szacunek do Polski. Jest zaangażowany w działalność dziecięcej grupy tanecznej - wymieniał dokonania kolegi Śmiałek.
Gdy mężczyzna był w bardzo ciężkim stanie, a jego przyjaciele mieli jeszcze nadzieję na szczęśliwe zakończenie, Wirtualna Polska otrzymała nawet maila. "Bartek walczy o życie. Bardzo prosimy o modlitwę w jego intencji" - pisali Polacy mieszkający na co dzień w Strasburgu.
- Tamtego dnia Bartek poszedł na koncert do jednego z klubów. Jeszcze zanim koncert się rozpoczął, razem ze znajomym dziennikarzem z Włoch i dwoma muzykami stali przed wejściem. Wyszli zapalić. Wtedy zobaczyli zamachowca z bronią - powiedzieli dziennikarzowi gazeta.pl mieszkający w Strasburgu Renata i Bogusław Bojczukowie.
- Od świadków wiemy, że rzucili się, żeby go powstrzymać. Dzięki nim drzwi zostały zamknięte, sprawca nie wszedł do środka. Inaczej doszłoby do masakry. Byłoby jak w paryskim klubie Bataclan, gdzie terroryści strzelali do ludzi jak do kaczek – dodawali.
Zamachowiec krzyczał "Allahu Akbar"
Do strzelaniny doszło we wtorek około godz. 20.00 czasu lokalnego w pobliżu słynnego jarmarku bożonarodzeniowego w Strasburgu. Według świadków, w czasie ataku napastnik miał krzyczeć "Allahu Akbar".
Odpowiedzialny za zamach Cherif Chekatt, został zastrzelony przez policję dopiero w czwartek ok. godz. 21.00 lokalnego czasu na granicy dzielnic Neudorf i Meinau. Podczas próby wylegitymowania go przez policję, mężczyzna odwrócił się i zaczął strzelać w kierunku funkcjonariuszy, którzy natychmiast odpowiedzieli ogniem.
Według agencji AFP, policję o miejscu przebywania terrorysty poinformowała anonimowa kobieta. Miała go rozpoznać na ulicy na podstawie fotografii publikowanej przez media i zadzwoniła na numer alarmowy.