Polityczne trzęsienie ziemi we Francji. "Poważne przestępstwo"
Mobilizacja wyborców Marine Le Pen po wyroku uniemożliwiającym jej start w wyborach prezydenckich pozwoli jej ugrupowaniu przejąć władzę? - Póki co obowiązuje we Francji zgoda różnych skrzydeł politycznych, poza skrajnie prawicowym, żeby partii Marine Le Pen nie popierać - mówi WP dr Andrzej Byrt, były ambasador RP we Francji.
"Nigdy dotąd bramy Pałacu Elizejskiego nie wydawały się tak bliskie otwarcia przed Marine Le Pen" - wieszczył jeszcze w niedzielę francuski dziennik "Le Journal de Dimanche", publikując sondaż, według którego polityczka miała od 34 aż do 37 proc. poparcia (w zależności od wskazywanych konkurentów) wśród możliwych kandydatów na nowego prezydenta Francji. To ogromny wzrost w porównaniu do wyborów z 2022 roku, kiedy w pierwszej turze miała 23 proc. głosów. Wskazywany na głównego konkurenta z obozu prezydenckiego, mer Hawru Édouard Philippe, ma od 20 do 25 proc. poparcia - wynika z sondażu dla dziennika.
Ale wszystko zmieniło się w poniedziałek, kiedy sąd w Paryżu uznał Le Pen za winną w sprawie fikcyjnego zatrudniania asystentów deputowanych jej ugrupowania Zjednoczenie Narodowe w Parlamencie Europejskim. Wyrok, choć jeszcze nieprawomocny, oznacza egzekwowany natychmiast zakaz ubiegania się o stanowiska publiczne przez pięć lat. To znaczy, że Le Pen może być wykluczona z wyborów prezydenckich w 2027 roku.
Co zrobi Marine Le Pen po wyroku? Możliwe scenariusze
- Marine Le Pen złoży zapewne apelację od tego wyroku. We Francji procesy apelacyjne trwają średnio od roku do półtora. Teoretycznie może się zdarzyć, gdyby nie doszło do jakiegoś zablokowania procedury apelacyjnej, że sąd może zmienić wyrok. Gdyby Le Pen zdążyła z terminami i okoliczności by jej sprzyjały, teoretycznie mogłaby jeszcze wystartować w wyborach prezydenckich. Ale prawdopodobieństwo takiego zdarzenia jest raczej nieduże - komentuje w rozmowie z WP dr Andrzej Byrt, były ambasador RP we Francji.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Mentzen unika dziennikarzy. "Jest więcej takich kandydatów"
Ekspert zwraca uwagę, że nawet gdyby Le Pen zdążyła z apelacją na wybory prezydenckie, to i tak nie zdąży na wybory parlamentarne, które bardzo prawdopodobne, że odbędą się jeszcze w tym roku. Emmanuel Macron może je ogłosić najwcześniej po roku od ogłoszenia poprzednich, czyli w lipcu br.
- W tej chwili rząd francuski wisi de facto na skrawku poparcia różnie rozrzuconych partii. Jeśli prezydent Macron ogłosi kolejne wybory, to Marine Le Pen na pewno nie zdąży z apelacją, nie będzie mogła w nich wystartować i nie wejdzie do parlamentu - mówi Andrzej Byrt.
Pierwszy test dla następcy Le Pen już w tym roku?
Czy wyrok wykluczający Marine Le Pen z kandydowania podziała na wyborców skrajnej prawicy mobilizująco? Lider partii Zjednoczenie Narodowe i typowany na następcę Le Pen Jordan Bardella we wtorek zapowiedział, że ugrupowanie zorganizuje w weekend demonstracje przeciwko wyrokowi.
- Ta decyzja sądu pozostawi głębokie blizny w kraju. Miliony Francuzów czuje się uciszanych - stwierdził Bardella w wywiadzie telewizyjnym dla stacji CNews.
- Trzeba poczekać na pierwsze sondaże, które pokażą, jaki to będzie miało wpływ, ale myślę, że to przede wszystkim wzmocni polaryzację we Francji - komentuje w rozmowie z WP Łukasz Maślanka z Ośrodka Studiów Wschodnich, specjalizujący się m.in. w polityce bezpieczeństwa Francji.
Dodaje, że pierwszym testem będą możliwe jeszcze w tym roku wybory parlamentarne.
- Jest prawie pewne, że Emmanuel Macron znowu rozwiąże parlament. Zobaczymy, jakie Zgromadzenie Narodowe po tych wyborach otrzymamy, czy nadal będzie taka równowaga sił pomiędzy lewicą, obozem Macrona, a prawicą skupioną wokół Le Pen. Myślę, że jej zwolennicy po tym wyroku dostaną dodatkowy bodziec, żeby pójść do wyborów i poprzeć swoją partię - uważa Łukasz Maślanka.
Zwraca jednak uwagę na nieformalne porozumienie wszystkich sił politycznych oprócz Zjednoczenia Narodowego, polegające na głosowaniu przeciwko partii Le Pen.
- Nawet jeśli z sondażu będzie wynikało duże poparcie dla Zjednoczenia Narodowego, to nie znaczy, że uzyska ono większość w parlamencie. Może się powtórzyć sytuacja z zeszłego roku, kiedy w drugiej turze większość wyborców lewicy zatka nos i będzie głosowało na kandydatów obozu Macrona, czy umiarkowanej prawicy, byleby tylko nie dopuścić do stanowisk posłów z partii Marine Le Pen. I to sprawi, że różnica między poparciem społecznym a reprezentacją w parlamencie będzie nadal taka, że nie będzie ona mogła marzyć o władzy. Scenariusz z zeszłego roku może się powtórzyć, ale nie musi. Może dojść do jakiegoś przebicia tego frontu na podstawie mobilizacji lub demobilizacji elektoratu - wskazuje Łukasz Maślanka z Ośrodka Studiów Wschodnich.
Marine Le Pen patronką Jordana Bardelli
W przypadku wyborów prezydenckich w 2027 roku, Marine Le Pen w oczekiwaniu na decyzję sądu apelacyjnego może włączyć się w kampanię wyborczą swojego naturalnego następcy, czyli wspomnianego wcześniej Jordana Bardelli.
- Wprawdzie nie zrealizowałaby swoich ambicji, ale gdyby się włączyła w charakterze honorowej szefowej swojej partii, odegrałaby rolę patronki ewentualnego sukcesu jej partii w wyborach prezydenckich - uważa Andrzej Byrt.
- On oczywiście nie ma charyzmy Le Pen, niezależnie od tego czy w złym, czy w dobrym znaczeniu. Nie ma też tego doświadczenia. Ale jest z młodego pokolenia i na pewno by przyciągnął do urn takich, którzy normalnie by nie szli głosować, ale którzy mają poglądy populistyczne, a to jest dość duże grono we Francji - mówi dr Byrt.
Zdaniem polskiego dyplomaty to może być jednak za mało na wygraną.
- Szacuję, że Bardella nie ma szans na zwycięstwo przeciwko kandydatom demokratycznym, czy ze środkowej części sceny politycznej, czy z prawej strony, ale nie ekstremalnej. Póki co obowiązuje we Francji zgoda różnych skrzydeł politycznych, poza skrajnie prawicowym, żeby partii Marine Le Pen nie popierać. W tym murze, który Francuzi zbudowali i z lewa, i z prawa, udawało im się osiągnąć to, co chcieli - zwraca uwagę Andrzej Byrt.
Wyrok dla Le Pen może się przełożyć na wzrost poparcia dla Zjednoczenia Narodowego. Ale czy będzie to wzrost decydujący o przejęciu władzy?
- Mi się wydaje, że jednak ten wyrok, po pewnej refleksji, zostanie zrozumiany przez Francuzów. Nie sądzę, żeby z tego powodu, że Marine Le Pen została skazana, raptem ni stąd, ni zowąd ci, którzy głosowali na środek, na lewo albo na prawicowe partie republikańskie postanowili poprzeć ją i jej następców - uważa Andrzej Byrt.
Obaj eksperci zwracają uwagę na to, że dowody, jakie posiadała prokuratura, były bardzo poważne.
- Nie ma żadnych dowodów na to, żeby ta decyzja sądu była jakoś motywowana politycznie - uważa Łukasz Maślanka. - Pierwsze badania opinii na temat wyroku wskazują, że większość Francuzów nie widzi w nim intencji politycznych. Po prostu doszło do poważnego przestępstwa - kwituje ekspert z OSW.
Paweł Buczkowski, dziennikarz Wirtualnej Polski