Film Schlöndorffa obraża historię Polski?
Ubiegłoroczna zapowiedź wielkiego niemieckiego reżysera, laureata Oscara za "Blaszany bębenek", że zamierza stworzyć film oparty na losach Anny Walentynowicz, legendy polskiego Sierpnia, została przyjęta bardzo ciepło.
10.11.2005 07:53
Gdy w październiku Schlöndorff wraz ze swoją ekipą zawitał do Gdańska kręcić ujęcia do filmu, media - także "Dziennik Bałtycki" - szeroko informowały o tym fakcie. W ogólnym entuzjazmie niemal niezauważony został cichy głos protestu Anny Walentynowicz.
Anna Walentynowicz zapoznała się ze scenariuszem już kilka miesięcy temu. Uważa ona, że wymowa filmu jest negatywna dla Polski. I właśnie z powodu zasadniczych zastrzeżeń bohaterki reżyser wycofał się z pierwotnego tytułu filmu - "Legenda Anny Walentynowicz".
Schlöndorff, który odwiedził Annę Walentynowicz na początku lipca, miał jej także obiecać wprowadzenie istotnych zmian w scenariuszu, ale ostatecznie nie dotrzymał słowa. W rozmowie z "Dziennikiem" Walentynowicz powiedziała, że za niedopuszczalne uznała fałszowanie historii Polski i np. ukazania stoczniowców jako pijaków, a stoczni jak jednej wielkiej bimbrowni. Nie mogła też zaakceptować bolesnych przeinaczeń w jej życiorysie, które zapewne miały film bardziej udramatyzować.
Pod zachodniego odbiorcę
W liście wystosowanym we wrześniu do polskich kooproducentów filmu, firmy M. T. Art. Mariana Terleckiego oraz Video Studio Gdańsk, Anna Walentynowicz pisała: "Żądam zaprzestania realizacji filmu (...) w czasie naszej rozmowy na początku lipca były niepisane ustalenia, że ktoś w Polsce w ciągu dwóch miesięcy napisze nowy scenariusz i prace nad filmem rozpoczną się pod koniec grudnia br. (...) 8 września doręczono mi rzekomo nowy scenariusz. Okazało się, że to jest ten sam scenariusz, tylko zmieniono tytuł i dopisano jeszcze większe kłamstwo historyczne".
W tej sytuacji M. T. Art i Studio Video Gdańsk postanowiły odstąpić od projektu Schlöndorffa. Mówi Marek Łochwicki, szef Video Studio Gdańsk: "Powody były fundamentalne. Nie mieliśmy wpływu na obsadę, a przede wszystkim przekłamania scenariuszowe były nie do przyjęcia. Być może ta historia wymyślona była pod zachodniego odbiorcę, ale w tej sytuacji zastosowano ten sam fabularny chwyt, co w "Zabić księdza" Agnieszki Holland, filmu też opartego na autentycznych wydarzeniach, ale całkowicie zakłamanego.
Kierownik produkcji Video Studio Gdańsk Jacek Bożych dodaje: "To było istne scenariuszowe science fiction. Wymyślić scenę, w której w Cristalu w latach 60. tańczy się kazaczoka zakrawa na kpinę. Wcześniej kogoś, by tam zdzielili siekierą za coś takiego, a milicja myśląc, że to prowokacja zaaresztowałaby taką osobę. Pomijam już, że robotników w Stoczni Gdańskiej pokazano tam jak jakichś pijaków, którzy przestają pić na apel Anny Walentynowicz. My właśnie myśleliśmy, że będzie to film o Annie Walentynowicz, ale producent nie dotrzymał danego jej słowa".
Po wycofaniu się kolejnego kooproducenta, firmy Akson Michała Kwiecińskiego, obraz trafił do Paisa Film. W liście skierowanym do Marianny Rowińskiej i Macieja Ślesickiego Anna Walentynowicz pisze: "Temat filmu: wydarzenia historyczne w Polsce w 1980 roku przedstawione są w tak kłamliwy sposób, że są nie do przyjęcia. (...) W związku z tym mam do Państwa pytanie: czy za przysłowiową miskę soczewicy wezmą Państwo udział w fałszowaniu Polskiej Historii?".
Tomasz Buza