Filipiny: Najkrwawszy dzień wojny z narkomanami. Duterte zabija i na tym zyskuje.
Prezydent Filipin świętuje najkrwawszą noc niszczycielskiej kampanii przeciwko handlarzom narkotyków i narkomanom. Nie bez powodu, bo podczas gdy obrońcy praw człowieka są przerażeni rozlewem krwi, Filipińczycy wciąż go popierają.
Prezydent Filipin Rodrigo Duterte był w środę w świetnym humorze: poprzedniej nocy filipińska policja przeprowadziła - jak twierdzi - największą jak dotąd pojedynczą operację wymierzoną w "osoby związane z narkotykami", zabijając 32 osoby i aresztując ponad 100. Miał tylko jedno zastrzeżenie.
- Gdybyśmy mogli zabijać 32 każdego dnia, może zdołalibyśmy ograniczyć to zło, które trawi ten kraj - powiedział w przemówieniu do jednej z organizacji popierających jego wojnę z narkotykami.
Zabija nie tylko policja
W rzeczywistości, dzienna średnia zabitych przez filipińskie służby nie jest znacznie niższa: według oficjalnych statystyk policja na Filipinach unicestwiła już prawie 3,5 tysiąca osób związanych z przemysłem narkotykowym w ciągu niewiele ponad roku. A do tego dochodzi kolejne kilka tysięcy zabitych przez prorządowe bojówki i lokalne w ramach samosądów. Ciała ofiar często pozostawiane są na ulicy z dołączonym napisem wyjaśniającym, że ofiara była sprzedawcą bądź użytkownikiem narkotyków.
Krwawa, bezlitosna i bezprawna kampania wywołała horror wśród międzynarodowych obserwatorów oraz filipińskich obrońców praw człowieka. Przeciwko prezydentowi został złożony pozew w Międzynarodowym Trybunale Karnym. Ale Duterte nic nie robi sobie z tej krytyki. Robi to, co obiecał w kampanii wyborczej - i co robił wcześniej jako mer Davao - i nie zamierza przestać. Bez skrępowania porównuje się do Hitlera, mówiąc, że tak jak Hitler wymordował Żydów, tak i on chętnie zamordowałby nawet 3 miliony narkomanów. Nie kryje, że jeszcze w Davao osobiście brał udział w szwadronach śmierci. A co z obrońcami praw człowieka?
- Jeśli utrudniają dochodzenie do sprawiedliwości, zastrzelcie ich - powiedział w środę do swoich zwolenników.
Murem za Duterte?
Póki co, Duterte jest w swoich ekscesach całkowicie bezkarny, bo cieszy się niesłabnącym poparciem na poziomie 75 procent. Jeszcze więcej Filipińczyków, 85 procent, jest zadowolonych z kampanii przeciwko narkomanom. Mimo że statystyki wciąż wskazują, że liczba przestępstw pozostaje wysoka, mieszkańcy chwalą Duterte za przywrócenie spokoju na ulicach i wzięcie się za problem, który od lat był plagą w filipińskich miastach..
- Ja wiem, że dla ludzi z Zachodu to jest szokujące, ale ludziom naprawdę podoba się to, że nie ceregieli się z bandytami. To samo mówią mi moi znajomi, to samo mówi moja rodzina w Manili. Choć oczywiście nie popierają wszystkiego, co robi - mówi WP Jon Baptista, Filipińczyk mieszkający w USA.
Ale według niektórych ekspertów, prawidziwe poparcie dla prezydenta kraju może być bardziej kruche, niż się to wydaje. Poprzedni przywódcy Filipin, jak poprzednik Duterte, liberał Benigno Aquino jr., cieszyli się niewiele mniejszymi notowaniami w sondażach. Nawet poparcie dla kampanii antynarkotykowej nie jest tak oczywiste jak wynika z pobieżnej analizy. Te same badania, które pokazują popularność działań Duterte, pokazują też strach Filipińczyków, że ofensywa dotknie także ich samych. 78 proc. badanych przyznaje, że obawia się o własne życie lub zna kogoś, kto został ofiarą krwawej kampanii. Aż 94 procent uważa za ważne, by podejrzani o przestępstwa narkotykowe byli chwytani żywi, nie martwi.
Mimo to, po krótkiej przerwie spowodowanej m.in. walką z rodzimą filią Państwa Islamskiego, zabójcza maszyna Duterte znowu ruszyła. I jeśli prezydent zdradza jakieś wątpliwości co do słuszności swoich decyzji, to tylko takie, że są one wcielane w życie zbyt wolno.