Fenomen szahidów - lawinowy wzrost zamachów samobójczych
Zamachowcy w Paryżu byli nie tylko uzbrojeni w karabiny Kałasznikowa, ale nosili na sobie ładunki wybuchowe, również w ten sposób siejąc śmierć i zniszczenie. Choć ciężko w to uwierzyć, pierwszy islamski zamach samobójczy miał miejsce przed zaledwie 33 laty. 11 listopada 1982 roku 15-letni członek szyickiego Hezbollahu wysadził się w powietrze, zabierając ze sobą na tamten świat około 80 Izraelczyków.
W atakach we Francji zginęło prawie 130 osób, a ok. 350 zostało rannych. Ofiar z pewnością byłoby więcej, gdyby zamachowcy zrealizowali swój plan wysadzenia się wśród widzów zebranych na stadionie Stade de France podczas meczu Francja-Niemcy. Na szczęście nie udało im się wejść na obiekt, zaatakowali więc na zewnątrz, gdzie było o wiele mniej ludzi.
Dziś szahidzi - jak nazywa się zamachowców samobójców - są bronią głównie sunnickich terrorystów, którzy wykorzystują ich już niemal na "przemysłową" skalę, tak jak Państwo Islamskie, które szkoli w specjalnych obozach nawet kilkudziesięciu takich terrorystów miesięcznie. W ostatnich latach można zaobserwować lawinowy wzrost ataków samobójczych. Nic nie wskazuje na to, że ta tendencja zostanie powstrzymana w przyszłości - przeciwnie, będzie się pogłębiać, a szahidzi pojawią się także w rejonach, które dziś są od nich wolne.
__11 listopada 1982 roku, miasto Tyr w południowym Libanie, godz. 7.15 czasu lokalnego_11 listopada 1982 roku, miasto Tyr w południowym Libanie, godz. 7.15 czasu lokalnego Rozpędzona półciężarówka marki Peugeot taranuje prowizoryczne ogrodzenie, otaczające najwyższy w tej części miasta, ośmiopiętrowy budynek, zajęty przez siedzibę lokalnego dowództwa izraelskich sił okupacyjnych. Z impetem wbija się w przestronny hall gmachu i błyskawicznie znika w ogniu oślepiającej eksplozji, zrównując niemal całą żelbetonową konstrukcję z ziemią. W wybuchu ginie ok. 80 Izraelczyków, głównie żołnierzy i oficerów Tzahal (Izraelskich Sił Obrony, IDF), ale też funkcjonariuszy Szin Bet, Mossadu i policji granicznej, a ponadto kilkunastu Arabów (głównie więźniów palestyńskiego ruchu oporu, przetrzymywanych w podziemiach budynku)._
Za kierownicą samochodu-bomby, pędzącego na budynek izraelskiego dowództwa w Tyrze, siedział niejaki Ahmad Dża’afar Qassir, zaledwie 15-letni członek jednej z libańskich szyickich grup paramilitarnych, scalonych wkrótce potem w jednolitą organizację o nazwie Hizb ‘Allah - czyli Hezbollah, "Partia Boga". Qassir zapewne tego nie wiedział, ale przeszedł do historii jako pierwszy islamski zamachowiec-samobójca, nowy rodzaj szahida - czyli bojownika-męczennika za "świętą sprawę".
Od tamtego dnia w ślady tego młodego chłopaka z południowego Libanu poszły już tysiące islamskich ekstremistów, święcie przekonanych, że swym czynem służą nie tylko sprawie, za którą walczą, ale i sprawie własnego zbawienia.
Zamachy samobójcze, przeprowadzane w różny sposób oraz przy użyciu różnych środków i technik, są dzisiaj niemalże znakiem rozpoznawczym islamskiego terroryzmu, bez względu na jego profil organizacyjny czy ideowy. Co jednak ciekawe, choć pierwszymi szahidami byli szyici, to obecnie, po ponad trzech dekadach, taktykę tę stosują już niemal wyłącznie ekstremiści sunniccy. Proirański, szyicki Hezbollah, który "wynalazł" tę metodę walki, dzisiaj nie stosuje jej już praktycznie w ogóle - co nie znaczy, że nie pochwala tych szyickich grup, które wciąż sięgają po szahidów.
To jednak sunnicka Al-Kaida doprowadziła, w latach 90. XX w. i w pierwszej dekadzie wieku XXI w., taktykę zamachów samobójczych do perfekcji, zwiększając zarówno samą efektywność tego typu ataków, jak i ich częstotliwość.
Dziś coraz bardziej skuteczne w tym zakresie staje się jednak także Państwo Islamskie i jego regionalne odgałęzienia, jak np. zachodnioafrykańskie Boko Haram.
9 listopada 2015 roku, wioska Ngouboua nad Jeziorem Czad w zachodnim Czadzie (w pobliżu granicy z Nigerią), ok. godz. 8.00 czasu lokalnego Do tłumu mieszkańców wsi i okolicznych osad, którzy jak co dzień rano zebrali się przy największym i najwydajniejszym w okolicy ujęciu wody pitnej, zbliża się młoda dziewczyna odziana w tradycyjny strój islamski. W ferworze zwykłej krzątaniny nikt nie zwraca na nią uwagi, wszak muzułmanie są w Czadzie większością. Ona zaś, nie niepokojona, wchodzi między ludzi, przeciskając się aż do samego ujęcia życiodajnej wody. Gdy dochodzi do pompy, detonuje ukryty pod hidżabem ładunek wybuchowy. W eksplozji, prócz młodej zamachowczyni, giną jeszcze dwie inne osoby, a dziesiątki innych są ranne. Niemal w tym samym czasie inna dziewczyna dokonuje zamachu w pobliżu znajdującego się w tej samej wsi młyna, zabijając (prócz siebie) jedną osobę.
Przeprowadzony właśnie przez Boko Haram zamach w Czadzie z 9 listopada to najnowszy przypadek ataku samobójczego w wydaniu islamistów, jaki miał miejsce na świecie. Z całą pewnością nie będzie już jednak ostatnim i najświeższym incydentem typu szahidzkiego, gdy będziecie Państwo czytać te słowa - wiele wskazuje na to, że do czasu publikacji tego tekstu dojdzie gdzieś do kolejnego (kolejnych?) zamachu. Praktycznie każdego dnia w jakimś punkcie globu - najczęściej w Afryce, Azji Południowej lub na Bliskim Wschodzie - jakiś islamski ekstremista staje się szahidem.
Statystyki są zresztą w tym względzie bardzo wymowne i jednoznaczne. W ciągu zaledwie dziewięciu miesięcy tego roku (tj. do końca września) doszło na świecie do 305 zamachów samobójczych, w których śmierć poniosło ponad 2,5 tys. osób. Jest już jednak niemal pewne, że obecny rok będzie znowu rekordowy, jeśli chodzi o liczbę ataków szahidów, co "zawdzięczać" będziemy wyjątkowo dużej aktywności Państwa Islamskiego w tym względzie. Gdyby tak było w rzeczywistości, stanowiłoby to - kolejny rok z rzędu - kontynuację rosnącego trendu w zakresie liczby zamachów w wykonaniu islamskich "męczenników". W 2014 roku miały miejsce łącznie 592 zamachy samobójcze, co oznaczało wzrost o ponad 100 proc. w stosunku do roku 2013, w którym doszło do 291 zamachów. W ciągu ub. roku w islamskich atakach samobójczych zginęło ok. 4400 osób, podczas gdy w roku 2013 było to ok. 3200 osób.
Jeśli spojrzeć na statystykę samobójczych zamachów islamistycznych pod kątem ich częstotliwości i skali na przestrzeni minionych ponad trzech dekad, a więc od ataku w Tyrze, to zauważymy ciekawy fakt. Otóż między tym pierwszym zamachem Hezbollahu z listopada 1982 roku a rokiem 2000, a więc w ciągu 18 lat, na świecie przeprowadzono "zaledwie" 200 tego typu ataków. Ogółem, jak się obecnie szacuje, od 1982 roku (do końca września 2015 roku) islamscy dżihadyści przeprowadzili 4620 zamachów samobójczych. Jak więc widać, żywiołowy, dramatyczny wręcz wzrost liczby zamachów samobójczych przypada na ostatnie 14-15 lat. Co ważne, liczba ataków w tym zestawieniu nie jest jednak tożsama z liczbą ich wykonawców - wiele zamachów przeprowadzanych było przez kilku zamachowców (lub nawet kilkunastu - jak te z 11 września 2001). Oznacza to, że faktyczna liczba szahidów może oscylować w granicach 6-7 tys. ludzi. A są i takie zestawienia, które szacują liczbę islamskich terrorystów-samobójców w minionych trzech dekadach na
ponad 10 tys. Prawdy nie poznamy zapewne już nigdy.
Co jednak sprawia, że zamachy samobójcze popełniane w imię i na rzecz Allaha są tak atrakcyjną formą prowadzenia walki przez muzułmańskich radykałów? Dlaczego akurat ta metoda cieszy się taką popularnością i wzięciem? Odpowiedź na te pytania nie jest jednoznaczna i zawiera w sobie elementy zarówno natury religijnej (teologicznej), jak i stricte militarnej (operacyjno-taktyczne).
Patrząc z perspektywy religijnej, nie sposób pominąć tu takich kwestii, jak swoiście rozumiana przez islamskich ekstremistów religijnych duchowość i rola poświęcenia jednostki dla społeczności wiernych. Taka koncepcja szahida - męczennika zawiera w sobie zarówno pierwiastek konstruktywny, pozytywny (tj. postulat pracy danej jednostki nad sobą czy na rzecz jej najbliższego otoczenia), ale też destrukcyjny - właśnie w postaci poświęcenia własnego życia w walce za islam i jego sprawę. Nic więc dziwnego, że współczesne radykalne interpretacje islamu (zarówno sunnickiego, jak i szyickiego) dopuszczają, a często wręcz pochwalają, formę samobójczej śmierci wyznawcy w walce o "świętą sprawę". Może tu przy tym chodzić zarówno o wojnę z "niewiernymi" czy o dążenie do utworzenia/utrzymania kalifatu, jak też (u szyitów) o chęć utorowania drogi powrotnej ostatniemu imamowi, który u końca czasów ma wrócić na Ziemię ze swojego ukrycia w zaświatach.
Szybko rosnąca popularność taktyki zamachów samobójczych wynika jednak także z przyczyn całkiem przyziemnych, o czysto wojskowej naturze. W swej zdecydowanej większości ataki samobójcze stanowią bowiem mało skomplikowaną, w sensie planistycznym i organizacyjnym, metodę prowadzenia walki asymetrycznej. A do tego relatywnie tanią, zwłaszcza w porównaniu z innymi formami działań nieregularnych. W wielu miejscach świata i wielu konfliktach (Afganistan, Pakistan, Irak, Syria, Libia itd.) jest to bowiem niejako naturalny i często jedyny sposób wyrównania przez słabszą - w sensie militarnym - stronę jej szans w starciu z silniejszym przeciwnikiem.
Zaplanowanie i przygotowanie operacji samobójczej nie wymaga w takich uwarunkowaniach specjalnych nakładów sił i środków, a jedynym kłopotem bywa najczęściej wyłącznie zapewnienie właściwej, tj. regularnej, stałej i na odpowiednim poziomie ilościowym, podaży "rekruta" do przeprowadzania działań typu szahidzkiego. Inaczej mówiąc, bywa i tak, że organizatorzy i planiści zamachów samobójczych, chcąc utrzymać odpowiednio wysokie tempo działań tego typu, mają problem z naborem "ochotników" do takich operacji.
Innowacyjne rozwiązanie tego problemu znalazł, jak się wydaje, kalifat: Państwo Islamskie od ponad roku tworzy na zajętych przez siebie terenach Syrii i Iraku specjalne, "elitarne" obozy treningowe dla "żołnierzy Allaha", umieszczając tam głównie dzieci i młodzież. Dzięki poddawaniu tych rekrutów intensywnemu praniu mózgów i wyczerpującemu fizycznie treningowi "wojskowemu", instalacje te produkują łącznie nawet do kilkudziesięciu "wykwalifikowanych" (tj. odpowiednio zmotywowanych i zdeterminowanych) kandydatów na szahidów miesięcznie.
Bogatym, niemal niewyczerpanym rezerwuarem kadr na zamachowców-samobójców jest również dla Państwa Islamskiego rzesza tysięcy ochotników dżihadu, głównie z państw zachodnich. Ludzie ci, w większości nie mający żadnego doświadczenia i wiedzy militarnej, stają się dla sił zbrojnych kalifatu - w jego obecnych uwarunkowaniach operacyjnych - obciążeniem i problemem, który trzeba jakoś utrzymać, wyżywić, zaopatrzyć itd. Owi romantyczni bojownicy "świętej wojny" kończą więc najczęściej swą karierę w armii IS właśnie jako szahidzi - tak np. rzecz miała się z naszym rodakiem, Jackiem S., który jako Abu Ibrahim al-Almani uczestniczył w operacji terrorystycznej IS w irackim mieście Bajdżi w czerwcu 2015 roku, wysadzając kierowany przez siebie samochód-bombę w czasie ataku sił kalifatu na tamtejszą rafinerię.
W ujęciu taktycznym z kolei, ataki samobójcze są skuteczniejsze od "zwykłych" operacji terrorystycznych, dając ich organizatorom sporo przewag. Odpowiednio zmotywowany i przeszkolony zamachowiec-samobójca zapewnia bowiem organizatorom danego ataku szersze spektrum możliwości działania oraz większą elastyczność, zwłaszcza w dynamicznie zmieniającym się otoczeniu wokół wybranego celu. W zatłoczonym wagonie podmiejskiego pociągu, autobusu lub metra nikt nie zwróci uwagi na człowieka z plecakiem, podczas gdy ten sam bagaż pozostawiony bez opieki może wywołać alarm i reakcję służb bezpieczeństwa (choć raczej wciąż jeszcze niestety nie w Polsce...).
Zamachowiec, mający przeprowadzić atak przy pomocy ukrytego przy sobie ładunku wybuchowego, może też reagować stosownie do nagłych zmian sytuacji wokół celu swojej operacji, np. opóźnić lub przyspieszyć akcję, a w ostateczności zmienić jej przebieg, wybierając inny cel. Zastosowanie "zwykłych", zdalnie odpalanych (np. radiowo) ładunków wybuchowych nie daje już organizatorom takich możliwości.
Co więcej, w wielu przypadkach wykorzystanie takiej "żywej bomby" jest jedynym sposobem na zrealizowanie zakładanego celu całej akcji terrorystycznej. Klasycznymi przykładami takich operacji były np. udany zamach na wysokiego rangą polityka afgańskiego, Burhanuddina Rabbaniego (zamachowiec zdołał przemycić bombę w swym tradycyjnym nakryciu głowy, "turbanie"), a także nieskuteczna próba wyeliminowania szefa saudyjskich służb antyterrorystycznych, księcia Mohammada ibn Nadżeira (zamachowiec z Al-Kaidy Półwyspu zdetonował ładunek, jednak eksplozja nie okazała się wystarczająco silna, aby zabić saudyjskiego notabla - został on jedynie ranny).
Ta wyjątkowa kombinacja czynników religijnych i militarnych sprawia, że rola i znaczenie szahidów jako broni w arsenale ekstremistów islamskich nie tylko nie zmaleje, ale z pewnością będzie w najbliższym czasie rosła, i to żywiołowo. Zamachy samobójcze w wydaniu islamistów - od kilkunastu lat stanowiące niemal codzienność w wielu punktach naszego globu - nie znikną więc w dającej się przewidzieć przyszłości.
Co więcej, należy się obawiać, że dżihadyści z biegiem czasu zaczną stosować te metody także i w tych regionach i częściach świata, które dotychczas były wolne od tego typu aktywności, w tym i w Polsce. Warto mieć tego świadomość i już zawczasu zacząć przygotowywać się na tego typu zagrożenie. Jak na razie, wiedza i stan świadomości społecznej w odniesieniu do tego typu zagrożeń są w naszym kraju niestety bliskie zeru - czas to zmienić ... póki jeszcze jest czas. Warto zadbać o to, aby w Polsce żaden z naśladowców Ahmada Qassira nie miał zbyt wielkiego pola do popisu.