PolitykaFenomen Donalda Trumpa. Dlaczego konserwatyści go popierają?

Fenomen Donalda Trumpa. Dlaczego konserwatyści go popierają?

Mimo sprzeciwu mediów i całego politycznego establishmentu, słynący z kontrowersyjnych wypowiedzi ekscentryczny milioner i celebryta wywrócił do góry nogami kampanię wyborczą w USA. Skąd wzięła się popularność Donalda Trumpa?

Fenomen Donalda Trumpa. Dlaczego konserwatyści go popierają?
Źródło zdjęć: © Twitter/New York Daily News
Oskar Górzyński

W czasach mass mediów i 24-godzinnych telewizji informacyjnych niewiele potrzeba, żeby zaistnieć w polityce. W przypadku znanego z reality show miliardera Donalda Trumpa wystarczyła jedna wypowiedź.

- Meksyk przysyła tu ludzi, mających problemy, wiele problemów i którzy przywożą te problemy tutaj. Przywożą narkotyki. Przywożą przestępczość. To gwałciciele. Zakładam, że niektórzy z nich to też dobrzy ludzie - powiedział Trump w wywiadzie dla CNN, domagając się natychmiastowego postawienia muru na granicy z Meksykiem. Dzięki temu groteskowy polityk-biznesmen, dotąd obiekt żartów, stał się niemal z dnia na dzień idolem wielu konserwatywnych wyborców, wywracając do góry nogami republikański wyścig o partyjną nominację do wyborów prezydenckich w 2016 roku. Im większe było oburzenie mediów, komentatorów i polityków i im bardziej Trump okopywał się na swoich pozycjach, dodając do tego kolejne oburzające komentarze (według niego "USA stały się dla Meksyku wysypiskiem", na które wyrzuca najgorsze elementy swojego społeczeństwa), tym szybciej rosło poparcie dla niego w sondażach. W tym ostatnim, opublikowanym w poniedziałek przez "Washington Post" i telewizję ABC, Trump zanotował poparcie 24 procent
republikańskich wyborców, spychając daleko w tył dotychczasowych liderów wyścigu, byłego gubernatora Florydy Jeba Busha i gubernatora Wisconsin Scotta Walkera (obaj 13 proc.) oraz 14 innych konkurentów do partyjnej nominacji.

Od lewicy do prawicy

Trump jest pod wieloma względami ostatnim człowiekiem, po którym można było się spodziewać, że zostanie prawicowym idolem. "The Donald" - tak każe na siebie mówić celebryta - był trzykrotnie żonaty, a majątek w dużej mierze odziedziczył. Sławę zawdzięcza jednak prowadzeniu reality show "Apprentice" ("Praktykant") - a właściwie wypowiadanej przez siebie frazie "You're fired!" ("Jesteś zwolniony!"), którą żegnał przegranych uczestników programu (nagrodą było zatrudnienie w biznesowym imperium Trumpa) i którą później próbował zastrzec jako swój znak towarowy. Przez wiele lat jego polityczne zaangażowanie szło na przekór niemal wszystkim wartościom i poglądom, którym hołdują amerykańscy konserwatyści. Miał bliskie związki z Hillary Clinton, opowiadał się za prawem do aborcji, ograniczeniem prawa do posiadania broni, pomocą publiczną dla upadających firm i prawem do opieki medycznej dla wszystkich Amerykanów. Na dodatek, swoim majątkiem hojnie wspierał kandydatów Demokratów, także tych reprezentujących
najbardziej lewicowe skrzydło partii, jaką była spiker Izby Reprezentantów Nancy Pelosi. Jakby tego było mało, Trump zdołał wymigać się od służby wojskowej w Wietnamie - co nie przeszkodziło mu podważać zasług Johna McCaina, bohatera wojennego i republikańskiego senatora, który spędził pięć lat w drakońskich warunkach w wietnamskim obozie dla jeńców.

- Lubię ludzi, którzy nie zostali schwytani, ok? - powiedział Trump podczas jednego z wystąpień w tegorocznej kampanii.

Mówi jak jest

Kiedy cztery lata temu, przed ostatnimi wyborami prezydenckimi Trump ogłosił, że jest zainteresowany kandydowaniem, jego pomysł został niemal powszechnie wyśmiany zarówno przez lewicowych, jak i prawicowych komentatorów, którzy widzieli w nim - i wielu z nich wciąż widzi - "bufona", "klauna" i bezwstydnego medialnego ekshibicjonistę. Wówczas zrezygnował z pomysłu startu w wyborach. Tym razem, choć wciąż ma przeciw sobie niemal wszystkie media i cały polityczny establishment z obu stron, jego kandydatura złapała wiatr w żagle. Dlaczego?

- Nie mogę wprost wyrazić, jak odświeżające jest usłyszeć polityka, który mówi dokładnie to, co myśli, bez badania każdej wypowiedzi przez pryzmat sondaży - tłumaczy Suzanne, matka trojga dzieci z przedmieść Waszyngtonu i jedna z osób wspierających Trumpa. - Tylko on nie boi się powiedzieć prawdy o tym, że nic się nie robi z faktem, że setki nielegalnych imigrantów przekracza nasze granice każdego dnia - dodaje. Podobnych opinii można przeczytać tysiące. Wyrażane są w komentarzach pod każdym artykułem dotyczącym kandydata, w dyskusjach na forach politycznych czy w sieciach społecznościowych. Trump przedstawiany jest w nich jako alternatywa dla "RINOs", czyli "Republikanów tylko z nazwy" ("Republicans in name only"), którzy nie dość wystarczająco walczą o konserwatywne wartości i w obawie przed utratą głosów, - szczególnie ze strony latynoskich wyborców - boją się "mówić jak jest", szczególnie o imigracji.

"Popieramy Trumpa, bo on jest jak powiew świeżego powietrza w porównaniu do zasiedziałych, starych polityków, którzy obwieszczają, że walczą dla ciebie, podczas gdy w rzeczywistości liczą się tylko pieniądze i władza" - głosi jeden z takich komentarzy.

Fenomen Trumpa jest jednak tym ciekawszy, że w liczącej już 16 kandydatów stawce wcale nie brakuje polityków znanych ze skrajnych i jasno wyrażanych poglądów, także dotyczących imigracji. Nie brakuje faworytów libertariańskiego ruchu "partii herbacianej" takich jak Ted Cruz czy Rand Paul, ani outsiderów, jak neurochirurg Ben Carson. Żaden z nich nie wzbudził jednak takiego entuzjazmu jak miliarder-celebryta.

Tajna broń Hillary

Mimo całego impetu kampanii Trumpa, mało kto wierzy, by ekscentryk był w stanie zapewnić sobie nominację Partii Republikańskiej. A jednak popularność polityka może być ogromnym problemem dla ugrupowania, które przez osiem lat od George'a Busha nie doczekało się zdecydowanego przywódcy. Kandydatura Trumpa jest dla Republikanów niewygodna z kilku powodów. Josh, działacz partyjnej młodzieżówki w północnej Wirginii, narzeka w rozmowie z WP, że nowojorski biznesmen zdominował całą kampanię.

- Teraz wszyscy pozostali kandydaci muszą się odnosić do każdego żenującego komentarza, który wygłosi Trump. Tymczasem ten facet jest całkowicie niewybieralny i niewiarygodny dla większości Amerykanów - mówi działacz. - To doskonały prezent dla Demokratów, którzy mogą nas przedstawiać jako partię oszołomów i ignorantów - dodaje.

Tego samego zdania jest większość konserwatywnych komentatorów i polityków. Trumpa krytykują zarówno republikańscy politycy - wśród nich "umiarkowany" Jeb Bush i zdecydowanie bardziej konserwatywny gubernator Teksasu Rick Perry - jak i publicyści w prawicowych mediach. Jeden z najbardziej popularnych konserwatywnych blogerów, Matt Walsh w swoim ostatnim tekście apeluje, by wyborcy Republikanów nie dali się "wrobić w ten nonsens". Zdaniem publicysty, Trump ośmiesza prawicę i musi być powstrzymany. "Konserwatyści nie potrzebują kolejnego paplającego, narcystycznego ciemniaka, który kompromituje wszystkie konserwatywne wartości. Konserwatyzm nie potrzebuje Donalda Trumpa" - napisał.

Nawet jeśli głównemu nurtowi partii uda się "zneutralizować" Trumpa lub wypchnąć go z wyścigu o nominację, to miliarder i tak jest w stanie poważnie zagrozić republikańskim szansom na wygranie prezydentury. Trump już bowiem zagroził, że jeśli do tego dojdzie, wystartuje po prostu jako kandydat trzeciej partii, dzieląc w ten sposób prawicowy elektorat i w domyśle wzmacniając pozycję kandydata Demokratów - czyli najpewniej Hillary Clinton.

- Trump to najlepsza rzecz, jaka przydarzyła się Hillary - podsumowuje Josh.

Zobacz również: Miliarder chce być prezydentem USA
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (87)