PublicystykaFejfer: "Miliarderzy są coraz bogatsi. To źle. To bardzo źle" [OPINIA]

Fejfer: "Miliarderzy są coraz bogatsi. To źle. To bardzo źle" [OPINIA]

Na świecie jest coraz mniej osób biednych i coraz więcej osób bardzo, bardzo bogatych. Część poprzedniego zdania bardzo źle nam wszystkim wróży.

Fejfer: "Miliarderzy są coraz bogatsi. To źle. To bardzo źle" [OPINIA]
Źródło zdjęć: © SPUTNIK/EAST NEWS | Ruslan Krivobok
Kamil Fejfer

Majątek najzamożniejszego człowieka świata, właściciela Amazon Jeffa Bezosa, wynosi 112 miliardów dolarów. Zaledwie 1 proc. fortuny Bezosa jest równy budżetowi służby zdrowia Etiopii, kraju zamieszkanego przez 105 milionów ludzi.

Według raportu organizacji Oxfam 26 najbogatszych osób na świecie dysponuje zasobami większymi niż biedniejsza połowa ludzkości, licząca 3,8 miliarda ludzi. Pytam: po co?

Nie ma sensu, żeby garstka miliarderów (czy nawet multimilionerów) dysponowała tak absurdalnie dużymi środkami. Z kolejnymi gromadzonymi zasobami ich życia nie zmienią się ani trochę – w stosunku do cen niemal wszystkich dóbr na Ziemi ich majątki są na tyle duże, że produkty i usługi są dla nich w zasadzie darmowe.

Nie ma przy tym znaczenia, że gospodarka jest grą o sumie niezerowej – na co słusznie zwracają uwagę neoliberałowie. Potrzeby do zaspokojenia są teraz, a nie za dekadę czy pięć. Powiedzenie ludziom: "poczekajcie jeszcze ze dwa stulecia, a wszyscy będziemy bogaci" jest mało pocieszające dla kogoś, kto jest świadomy swojej skończoności na osi czasu i chciałby wyjechać kilka razy w życiu na wakacje (wersja dla niezamożnej klasy średniej w Polsce) albo kupić rower, żeby móc dojeżdżać na targ (wersja dla osób żyjących za 5 dolarów dziennie).

BOGACI SĄ CORAZ BOGATSI

Obecnie na świecie jest nieco ponad 2200 dolarowych miliarderów. Od czasu wielkiego kryzysu finansowego ich liczba się... podwoiła. W 2018 roku względem 2017 roku ich łączna fortuna wzrosła o 900 miliardów dolarów. A to oznacza, że miliarderzy bogacili się w średnim tempie 12 proc. rocznie. Ich skumulowane majątki rosły o 2,5 miliarda dolarów dziennie.

Z zeszłorocznego raportu PwC wynikało, że w 2017 roku miliarderzy wzbogacili się szybciej - o rekordowe 20 proc. (choć do tego zestawienia należy podchodzić ostrożnie – raporty opierały się na innej metodologii). Dla porównania – choć jest to porównywanie taczki z Lamborghini Veneno – według NBP w latach 2014-2016 majątek netto gospodarstw domowych w naszym kraju wzrósł o 4,1 procent. Co wynika z tego porównania? Że miliarderzy bogacą się procentowo szybciej niż średniozamożni (w skali globalnej) Polacy. Przykładowo, przeciętny Polak odkładający miesięcznie 200 złotych, na tygodniowy wyjazd do Zakopanego zaoszczędzi w 10 miesięcy. Miliarder w godzinę zarobi, czy raczej "zarobi", na willę. Spora różnica, prawda?

Co jest w tym złego – zapytają neoliberałowie - skoro bogacimy się wszyscy? Dodadzą, że nie jest istotne czy Jeff Bezos ma majątek wart 112 miliardów dolarów, czy 112 bilionów, jeżeli spada odsetek osób żyjących w skrajnej biedzie.

A może jednak sprawdzimy, czy i co jest złego w tak dużym rozwarstwieniu?

CORAZ MNIEJ BIEDNYCH. I CO Z TEGO?

Rzeczywiście odsetek osób skrajnie ubogich na świecie maleje. Przez ostatnie 20 lat zmniejszył się o połowę. Przy czym skrajna bieda – jak podaje Oxfam - jest definiowana jako życie za 1,9 dolara dziennie.

Co w praktyce oznacza ten mityczny dolar, czy dwa, dziennie?

Warunki, w których żyją osoby, które wykaraskały się ze skrajnej biedy, wydają się skandaliczne (ale już nie koszmarne). W świetnej książce "Factfulness" nieżyjący już współtwórca platformy Gapminder, Hans Rosling, opisuje wydostanie się ze skrajnej biedy jako np. możliwość kupna własnych kur. Bo to oznacza dostęp do świeżych jajek. Po pewnym czasie stać nas, by kupić dzieciom sandały, rower i więcej plastikowych wiader, aby móc łatwiej transportować czystą wodę (skrajna bieda często łączy się z noszeniem wody pozyskiwanej z zanieczyszczonych źródeł odległych o kilkanaście kilometrów od domu, a raczej lepianki). Osoby, które wydostały się ze skrajnej biedy, stać na kupno materaca, aby nie spać na zimnym klepisku. Stać na kuchenkę gazową, żeby nie podgrzewać potraw na ognisku.

A teraz kluczowa informacja: według Roslinga na takim poziomie (do 8 dolarów dziennie) żyje około 3 miliardów ludzi. W skrajnej biedzie żyje "jedynie" miliard. To ludzie, którzy nie mają dostępu nawet do tego, co powyżej. Miliard, który nawet nie jest w stanie sobie wyobrazić, jak żyje tych 2200 dolarowych miliarderów.

Bogacenie się najbiedniejszych rzeczywiście ma miejsce i jest to jeden z przejawów niezaprzeczalnego postępu ludzkości dziejącego się na naszych oczach. Jednocześnie jest to postęp – przynajmniej z naszej perspektywy – mizerny.

Jeżeli spojrzymy na obszary nieco nam cywilizacyjnie bliższe, na przykład na USA, to zauważymy, że wzrost zamożności najbogatszych nie przekłada się na zamożność średniaków. Pomimo wzrostu gospodarczego (i bogacenia się najbogatszych) od dekad mamy w Stanach Zjednoczonych do czynienia ze stagnacją dochodów klasy średniej i klasy niższej. Jeżeli posłużymy się często używaną przez neoliberałów metaforą rosnącego tortu, to okazuje się, że tę większą część zjada niewielka elita.

Klasa średnia tymczasem od lat 80-tych zjada niemal takiej samej wielkości kawałek tortu, udając przy tym, że zjada więcej – stąd zadłużenie prywatne, które było jednym z powodów kryzysu 2008. Klasa niższa zjada okruchy, co świetnie odmalował konserwatywny autor młodego pokolenia J.D. Vance portretując w książce "Elegia dla bidoków" zsuwające się w otchłań ubóstwa obszary amerykańskiego Środkowego Zachodu.
A nawet, jeśli najbiedniejsi się bogacą, to nie postępuje to liniowo. Przykładowo majątek biedniejszej połowy ludzkości w zeszłym roku spadł o 11 proc. A w ostatnich latach tempo wychodzenia ze skrajnego ubóstwa zwolniło dwukrotnie.

ILE TO JEST GODNA PENSJA?

Przywykliśmy sądzić, że nasze zasoby przynajmniej w jakiejś części są proporcjonalne do naszego wkładu. Czyli jeżeli pracujemy ciężej, to otrzymujemy proporcjonalnie większą nagrodę; jeżeli uczymy się pilniej, to zyskujemy przewagę, jeżeli jesteśmy bardziej zdeterminowani albo nabraliśmy doświadczenia, to należy nam się nieco więcej niż innym. Ale nie da się pracować milion razy ciężej.

W bliskiej ludziom optyce, która mówi o proporcjonalności nagród do wkładu, ekscesywne bogactwo musi gorszyć. Istnienia tak wielkiego bogactwa nie da się również uzasadnić. Nie przypadkiem używam słowa "uzasadnić", a nie "wyjaśnić". Bo wyjaśnić można: bogactwu sprzyjają technologie informacyjne, rosnąca wydajność, długi ogon, rynki, na których zwycięzca bierze wszystko, przewagi modeli biznesowych i - przede wszystkim – ogromne szczęście. Szczęście, że taki a nie inny model wypalił, że udało się wynegocjować miliardowy kontrakt z władzami publicznymi (casus Elona Muska, SpaceX i dostaw na Międzynarodową Stację Kosmiczną).

A to tylko jedna strona medalu, bo za zgorszeniem idzie bunt i narastająca frustracja. Od tego tylko krok do sprucia się misternie tkanego przez dziesięciolecia porządku społecznego opierającego się na umowie, według której istnieje jakaś sprawiedliwość w podzielę dóbr. Że nie wszystko jest wynikiem ślepego trafu, że istnieją jakieś choć trochę przejrzyste zasady i wspólne pole, na którym możemy konkurować. W takiej optyce zazdrość – o której często mówią neoliberałowie w kontekście dyskusji o tak dużych nierównościach – jest emocją nie tylko zrozumiałą, ale również naturalną.

ROZWIĄZANIE, KTÓREGO BOGACZ NIE ZROZUMIE

Według Oxfam zaledwie pół procentowy podatek nałożony na najbogatszy 1 procent ludzi umożliwiłby posłanie 262 milionów dzieci do szkół i zapewnienie opieki medycznej, która uratowałaby życie 3,3 milionów ludzi rocznie.

Co, nowy podatek? A kto go będzie płacił?

To prawda – najbogatsi uciekają z podatkami, a państwa konkurują między sobą nie tylko przez koszt siły roboczej (ale też infrastrukturę, zdolności pracowników i finansowanie badań podstawowych), ale również wysokością opodatkowania, tak osób fizycznych jak i przedsiębiorstw. Ale w Polsce 5 lat temu nikt nie wierzył we wprowadzenie 500+. Globalnie nie wyobrażano sobie, że Szwajcaria może poluzować politykę związaną z tajemnicą bankową. I co? Można? Można.

Ekonomia to nie tylko regułki klepane na facebooku i przy rodzinnym stole podczas świąt. Jej niezbywalną częścią jest polityka i polityczna wola. Również do tego, aby – na przykład – uratować ponad 3 miliony ludzi kosztem półprocentowego podatku dla najbogatszych. Którzy i tak nie poczują takiej straty, bo w zasadzie mają prawie wszystko.

Kamil Fejfer. Analityk rynku pracy i rozwarstwienia społecznego, dziennikarz piszący o ekonomii, autor książki „Zawód”. Pisał dla OKO.press, Gazety.pl, Vice, Pisma, Krytyki Politycznej, Newsweeka. Współtworzył ekspercki portal RynekPracy.org. Autor "Magazynu Porażka", fanpage’a skierowanego do tych, którym nie wyszło, czyli prawie do wszystkich.

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)