ŚwiatEuropejska krucjata Camerona. Czy przekona Polskę do reform?

Europejska krucjata Camerona. Czy przekona Polskę do reform?

Premier Wielkiej Brytanii David Cameron rusza na europejskie tournee, by przekonać liderów kluczowych państw do przeprowadzenia długiego katalogu reform Unii Europejskiej. Część z nich może dotknąć Polaków. Dlatego pierwszą odwiedzoną przez Camerona stolicą będzie Warszawa.

Europejska krucjata Camerona. Czy przekona Polskę do reform?
Źródło zdjęć: © PAP | Radek Pietruszka
Oskar Górzyński

27.05.2015 | aktual.: 28.05.2015 09:25

Po zwycięskim zakończeniu wyborczej walki i inauguracji nowej kadencji parlamentu, brytyjski premier i przywódca konserwatystów rusza do nowej walki: tej o przyszłość Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. Prawdopodobnie już za rok Brytyjczycy zdecydują w referendum o tym, czy pozostać w UE. Jednak w międzyczasie, Cameron, który osobiście jest zwolennikiem pozostania Zjednoczonego Królestwa we wspólnocie, chce doprowadzić do szerokich reform. Aby do nich przekonać liderów UE, w ciągu następnych dwóch tygodni, odwiedzi pięć europejskich stolic. Pierwszą będzie Warszawa.

- Cameron chce przez te wizyty wyczuć grunt dla swoich pomysłów. Widać jednak, że Polskę traktuje w tym względzie priorytetowo - mówi WP dr Karolina Borońska-Hryniewiecka, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Spór o świadczenia

Nie bez przyczyny. Mimo że Cameron o potrzebie zmian w Unii mówi od dawna, to do dziś nie wiadomo na pewno, na czym konkretnie zmiany te miałaby polegać: jedyną wskazówką co do tego, jakie to postulaty są jak dotąd jego przemówienia. A z tych wynika, że duża ich część jest nie do przyjęcia dla pozostałych państw - w tym Polski.

Jednym z czołowych postulatów Londynu jest reforma polityki imigracyjnej. Temat imigracji jest jednym z najgoręcej dyskutowanych spraw w Wielkiej Brytanii: na tyle ważnym, że podczas kampanii wyborczej nawet lewicowa Partia Pracy zapowiadała ograniczenie przyjazdów obcokrajowców. I choć głównym celem Camerona jest zatrzymanie nielegalnej imigracji spoza Unii Europejskiej, to chciałby też móc wprowadzić obostrzenia dla przybyszów z Europy - szczególnie z "nowych państw" UE.

- Cameron mówi o zmniejszeniu zachęt dla tych imigrantów, ale również o zmianie systemu świadczeń dla imigrantów. A to dla nas czerwona linia. Tym bardziej, że narusza ona traktaty i prawo europejskie. Imigranci z krajów UE są legalnymi imigrantami i mają prawo do podejmowania pracy oraz otrzymywania świadczeń związanych z rynkiem pracy, tj. zasiłki dla bezrobotnych czy dodatki socjalne. Nie można pozbawiać ich praw, którymi cieszą się obywatele kraju do którego przybywają - tłumaczy Borońska-Hryniewiecka.

Jednym z niewielu konkretnych i zwerbalizowanych pomysłów brytyjskiego premiera w tym względzie miało być pozbawienie imigrantów zasiłków na dzieci mieszkające poza Wielką Brytanią. Jednak i to według ekspertów jest niezgodne z europejskim prawem - Jedną z rozpatrywanych możliwości zmiany na tym polu mogłoby być uzależnienie kwoty zasiłków od poziomu i kosztów życia w kraju, gdzie przebywają dzieci. Ale należy pamiętać, że problem ten dotyczy stosunkowo małej grupy osób. Dlatego jedyna korzyść, jaką Cameron może z tego odnieść, to czysto propagandowy efekt - mówi ekspertka.

Korzystniejsze dla Polski są inne postulaty Camerona. Chodzi tu przede wszystkim o zmiany w funkcjonowaniu strefy euro. Wielka Brytania, która w przeciwieństwie do większości państw nie jest zobowiązana do przyjęcia euro jako waluty, chce by decyzje podejmowane w gronie były konsultowane także z państwami spoza niej. W chwili obecnej, kiedy Polska jest daleko od dołączenia do strefy euro, to postulat, na którym nasz kraj by skorzystał. Taki stan nie utrzyma się jednak wiecznie.

Puste hasła

Innym sztandarowym pomysłem Camerona jest zrezygnowanie z celu zawartego w traktacie lizbońskim, czyli tworzenia "coraz ściślejszych związków" (ang. ever-closer union). W ślad za tym postulatem Brytyjczycy chcą odebrać Brukseli część kompetencji na rzecz państw i podkreślić rolę parlamentów, które mogłyby blokować pomysły zgłaszane przez Komisję Europejską. Hasła te zgodne są z tym, co w kampanii wyborczej prezydent elekt Andrzej Duda. Brytyjskie media już określiły go zresztą jako potencjalnego sojusznika Camerona. Jednak według dr Borońskiej-Hryniewieckiej, postulaty brytyjskiego premiera są czysto symboliczne. Wskazuje na to analiza, którą brytyjski przywódca zlecił przed wyborami i która miała wykazać, jak obecny podział kompetencji między Westminster i Brukselę tłamsi brytyjską suwerennośc i rozwój. Raport z analizy został jednak ostatecznie przemilczany, bo jego wyniki były dokładnie odwrotne od oczekiwanych.

Nikt nie chce Brexitu

Gra toczy się o dużą stawkę. Choć nie znamy jeszcze jego terminu, referendum w sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej jest już przesądzone. Sondaże pokazują obecnie dość solidną, 10-punktową przewagę zwolenników pozostania w Unii. Jednak jak pokazały wybory - a także referendum ws. niepodległości Szkocji - ta dynamika może szybko ulec zmianie. Tym bardziej, że eurosceptyczna jest duża część najbardziej popularnych brytyjskich mediów. Cameron liczy jednak na to, że jeśli skłoni europejskich liderów do reform, to Brytyjczycy będą mniej skłonni do głosowania za "Brexitem". Dlatego mogą być skłonni do pewnych ustępstw wobec Wielkiej Brytanii.

- Myślę, że polski rząd mógłby rozważyć jakiś ograniczony kompromis w sprawie zasiłków dla dzieci - mówi ekspertka PISM, dodając że w polskim interesie jest zatrzymać Wielką Brytanię w UE, szczególnie w kontekście obecnej sytuacji geopolitycznej, w tym rosyjskich ambicji mocarstwowych.

Mimo to, brytyjska pozycja negocjacyjna w nadchodzących rozmowach nie jest najmocniejsza. Zjednoczone Królestwo już teraz ma największą spośród wszystkich państw UE liczbę specjalnych przywilejów (do budżetu unijnego wpłaca mniej niż powinno wg. obowiązujących mechanizmów) i "opt-outów" (obszarów polityki europejskiej, w których nie bierze udziału). Ponadto, być może największym poszkodowanym brytyjskiego wyjścia z Unii byłaby... sama Wielka Brytania. Z dwóch powodów: po pierwsze, jest obecnie największym beneficjentem wspólnego rynku, a utrata korzyści z tego tytułu kosztowałaby - według różnych analiz - od 1 do 14 procent brytyjskiego PKB. Po drugie, wyjście ze wspólnoty mogłoby w konsekwencji oznaczać rozpad Zjednoczonego Królestwa. Zdecydowanie za pozostaniem w UE są bowiem Szkoci, którzy w razie "Brexitu" zażądają kolejnego referendum w sprawie secesji. A biorąc pod uwagę popularność separatystycznej Szkockiej Partii Narodowej jest prawie pewne, że Szkoci tym razem zagłosowaliby za opuszczeniem
Zjednoczonego Królestwa.

- Wielka Brytania jest obecnie jednym z najbardziej uprzywilejowanych państw Unii. Owszem, jest płatnikiem netto do unijnego budżetu, ale jednocześnie ma wynegocjowany tzw. rabat brytyjski, który zmniejsza jej obciążenia, a w dodatku wynegocjowała ostatnio nieznaczna redukcję budżetu. W istocie, także w innych obszarach UE stara się spełniać brytyjskie oczekiwania - mówi Borońska-Hryniewiecka. - Prawda jest taka, że nikt wyjścia Wielkiej Brytanii nie chce i nikomu się to nie opłaca, ale gra polityczna trwa - podsumowuje.

**Zobacz również: Wybory w Wielkiej Brytanii: Konserwatyści górą

**

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (209)