Europa coraz mocniej myśli nad własnym parasolem nuklearnym. Francja i Wielka Brytania sceptyczne
Europejscy wojskowi i dyplomaci debatują nad pomysłem stworzenia własnego parasola nuklearnego na wypadek, gdyby Donald Trump wycofał amerykańskie gwarancje bezpieczeństwa. Najsilniejsze głosy poparcia płyną z Niemiec, ale Wielka Brytania i Francja, europejskie mocarstwa atomowe, są sceptyczne.
W kampanii wyborczej Donald Trump podważał spójność NATO. Mówił, że jest "przestarzałe", deklarował, że sojusznicy powinni płacić Ameryce za ochronę i od tego uzależniał udzielenie im pomocy w przypadku wrogiej agresji. Co więcej, nigdy nie potępił aneksji Krymu, sugerując gotowość do rozważenia jej uznania. Nie ukrywał osobistego podziwu dla Władimira Putina, a jego nominacje sugerują, że może zrezygnować z twardego kursu wobec Moskwy.
Nic zatem dziwnego, że w europejskich stolicach zapanowała niepewność i obawy co do przyszłości transatlantyckiego przymierza. Jest to sprawa fundamentalna, bo od końca II wojny światowej Europa znajdowała się pod amerykańskim parasolem nuklearnym, który chronił ją najpierw przed ZSRR, a później przed Rosją. Nie ma stuprocentowej pewności, że teraz Trump nie wycofa się z gwarancji bezpieczeństwa, więc europejscy przywódcy myślą o własnej polisie bezpieczeństwa. Jak donosi niemiecki tygodnik "Der Spiegel", zakulisowe rozmowy na ten temat już toczą się w Brukseli i Berlinie.
Nuklearna Europa
Według "Spiegla" narady są tak tajne, że próżno ich szukać w codziennej agendzie w brukselskiej siedzibie NATO. Wojskowi i dyplomaci spotykają się w wielkim sekrecie w małych grupach i prywatnie, bo sprawa jest niezwykle delikatna. Nikt przecież oficjalnie nie przyzna, że perspektywa rozłamu w Pakcie Północnoatlantyckim jest w ogóle rozważana. Ale w zaciszu gabinetów toczą się gorączkowe debaty, jak zabezpieczyć się przed najgorszym.
Nie przypadkiem sprawę podnosi niemiecki tygodnik, bo Berlin zdaje się być tą perspektywą szczególnie zaniepokojony. Niemcy to wiodące mocarstwo w Europie, ale pod względem militarnym ustępujące Rosji, Francji i Wielkiej Brytanii i - w przeciwieństwie do nich - nie posiadające własnego arsenału jądrowego. Przez cały powojenny okres Berlin polegał na amerykańskim systemie odstraszania nuklearnego w ramach NATO. Dziś drży o to, co stanie się, gdy tej tarczy zabraknie.
W tym duchu już tydzień po wyborach w USA rzecznik niemieckiej frakcji CDU/CSU ds. polityki zagranicznej Roedrich Kiesewetter sugerował, że Francja i Wielka Brytania powinny stworzyć europejski system odstraszania, przy wydatnym wsparciu logistycznym i finansowym ze strony Berlina i UE. Jeszcze dalej poszedł Berthold Kohler, komentator dziennika "Frankfurter Allgemeine Zeitung", który zasugerował, że Niemcy powinny rozważyć pozyskanie własnej broni atomowej. Oczywiście w przypadku, gdyby Trump wycofał amerykańskie gwarancje bezpieczeństwa dla Europy.
Takie głosy za Odrą jeszcze do niedawna były kompletnie nie do pomyślenia. Strach przed demonami II wojny światowej i powrotem militaryzmu powodował, że zjednoczone Niemcy z duża wstrzemięźliwością podchodzą nawet do konwencjonalnych sił zbrojnych, o broni masowego rażenia nie wspominając. Wygląda jednak na to, że zwycięstwo Trumpa było tak wielkim szokiem, że pewne tabu zostało przełamane.
Słoń w składzie porcelany
Wielka Brytania i Francja dysponują niezależnymi siłami jądrowymi, samodzielnie decydując o ich użyciu. To one miałyby zastąpić amerykański parasol nuklearny rozpostarty dziś nad Europą i stanowiący najwyższą gwarancję jej bezpieczeństwa.
- Dobrze, że w końcu się o tym dyskutuje - mówi "Spieglowi" Jan Techau, dyrektor Holbrooke Forum Akademii Amerykańskiej w Berlinie. - Kwestia przyszłej obrony nuklearnej Europy jest niczym słoń w składzie porcelany w europejskiej debacie bezpieczeństwa. Jeśli amerykańskie gwarancje bezpieczeństwa jądrowego znikną, to ważne jest, by wyjaśnić, kto będzie nas strzegł w przyszłości. I jak zapobiec podatności na nuklearny szantaż - wyjaśnia Techau.
Zarówno USA, jak i Rosja dysponują tzw. triadą nuklearną, czyli ich arsenały składają się z trzech komponentów - rakiet balistycznych, bombowców strategicznych i okrętów podwodnych z pociskami jądrowymi. W porównaniu z nimi Wielka Brytania i Francja wypadają blado pod względem i ilościowym, i jakościowym.
Oba europejskie mocarstwa dysponują łącznie trochę ponad 500 głowicami, przy przeszło 7,3 tys. głowic Rosjan. Londyn do przenoszenia własnej broni nuklearnej wykorzystuje jedynie okręty podwodne, a Paryż - okręty podwodne i odpalane przez samoloty pociski manewrujące. Wciąż jest to spory potencjał odstraszania, ale jeśli miałby on objąć cały Stary Kontynent, możliwe, że konieczna byłaby jego rozbudowa.
Wszyscy na "nie"
Według brukselskich źródeł, na które powołuje się "Der Spiegel", na razie Brytyjczycy i Francuzi sceptycznie podchodzą do pomysłu - na ten moment dość iluzorycznego - europejskiej tarczy nuklearnej. Londyn ma zupełnie inne problemy na głowie, bo jest w trakcie procesu wychodzenia ze struktur UE, więc potencjalne europejskie projekty obronne mało go obchodzą. Zresztą zawsze się od nich dystansował.
Paryż natomiast od początku postrzegał swój arsenał jądrowy jako środek na podniesienie narodowego prestiżu i gwarancję niezależności. Historycznie Francja obstawała przy daleko idącej autonomii w ramach NATO (w latach 1966-2009 pozostawała poza strukturami militarnymi Sojuszu, pozostając jedynie w strukturach politycznych), więc raczej trudno sobie wyobrazić, by teraz ochoczo podzieliła się swoim potencjałem nuklearnym z innymi. Pokazują to choćby zimnowojenne próby ustanowienia niemiecko-francuskiej kooperacji w zakresie jądrowym, z których wszystkie spaliły na panewce.
Sami Niemcy w przeważającej większości są przeciwko broni atomowej, co potwierdza sondaż przeprowadzony na zlecenie międzynarodowego ruchu Lekarze Przeciw Wojnie Nuklearnej. W badaniu z marca br. 85 proc. respondentów opowiedziało się przeciwko dalszej obecności amerykańskich bomb jądrowych na terytorium Niemiec. Jeszcze więcej, bo aż 90 proc., poparło pomysł międzynarodowego zakazu broni nuklearnej.
Na szczęście całkowite wycofanie Stanów Zjednoczonych ze Starego Kontynentu jest bardzo mało prawdopodobne. Prawdziwym problemem Europy nie jest jednak brak własnego parasola nuklearnego, a słabość konwencjonalnych zdolności obronnych. Zwycięstwo Trumpa może o tyle się jej przysłużyć, że w końcu skłoni Europejczyków do wzięcia większej odpowiedzialności za własne bezpieczeństwo.