Emocje i realizm. Co weźmie w górę w relacjach Polski i Francji?
Polska i Francja zdecydowanie nadają dziś na innych falach, ale też nie jest tak, że wspólnych tematów do rozmów nie ma. Czy jest szansa, by choć trochę stopić lód między Warszawą i Paryżem?
W maju przypada 200. rocznica śmierci Napoleona Bonapartego. Francuskiego cesarza uwiecznionego w polskim hymnie. Przywódcy, który dla wielu Francuzów ciągle jest uosobieniem mitu o wielkości ich państwa - ale też osoby, która w Polsce kojarzy się z wolnością, z marzeniem o własnym niepodległym kraju. Ciekawe, że Napoleon wyzwala wśród Francuzów i Polaków podobnie silne emocje.
Ale ani Francja, ani Polska specjalnie celebrować tej rocznicy nie będą. Z prostej przyczyny: bo władze żadnego z tych państw nie mają za bardzo powodu do tego. I tę letnią reakcję na rocznicę śmierci Napoleona można potraktować jako symbol obecnych wzajemnych relacji polsko-francuskich.
Realizm polityczny
Niską temperaturę wzajemnych relacji potwierdzają ostatnie spotkania przywódców kraju. W lutym 2020 roku Polskę odwiedził Emmanuel Macron - ale jego przyjazdu nie poprzedziły wielodniowe dyskusje o stosunkach Polski i Francji, a chwilę po zakończeniu wizyty całkowicie znikła ona z przestrzeni publicznej. Jakby chodziło o roboczą wizytę przywódcy kraju średniej wielkości i o średnim znaczeniu, a nie prezydenta drugiego najważniejszego państwa w UE.
Ten sam schemat powtarza się teraz, gdy do Paryża leci Mateusz Morawiecki. Wizyta właściwie nie ma temperatury politycznej, w zapowiedziach dominują wątki gospodarcze. Francja namawia Polskę, by ta kupiła od niej technologię potrzebną do budowy elektrowni atomowej. Warszawa pewnie w tej kwestii wybierze Waszyngton, ale za to jest bardzo zainteresowana francuskimi technologiami pociągów dużych prędkości. Takie rozwiązania są potrzebne przy budowie połączeń z Centralnym Portem Komunikacyjnym. Wiele wskazuje na to, że dostarczą je właśnie Francuzi - jeśli rozmowy Morawieckiego w Paryżu zakończą się jakimiś konkluzjami, oczywiście.
Bo wcale nie ma żadnej pewności, że te konkluzje będą, gdyż klimat polityczny do takich rozmów jest - napiszmy to eufemistycznie - mało konstruktywny. Potwierdziły to choćby słowa francuskiego ministra ds. europejskich Clémenta Beaune'a, który będąc niedawno w Polsce, poskarżył się dziennikarzom, że nie mógł odwiedzić miasta będącego "strefą wolną od LGBT". Lepszego sygnału, że politycznie Polska i Francja są od siebie dalej niż bliżej, być nie może.
Pamiętając o tym, wizyty Morawieckiego w Paryżu nie należy lekceważyć. Z kilku powodów. Pierwszy najbardziej ogólny, zdefiniował jakiś czas temu Jean-Claude Juncker, mówiąc "parce que c'est la France" (bo to Francja). Zwyczajnie Paryż jest zbyt ważnym graczem na scenie europejskiej i światowej, by rozmowy z jej liderem potraktować jego spotkanie jedno z wielu.
Jest też cała seria powodów szczegółowych, w których Polska i Francja mogą grać razem. Choćby walcząc o to, by elektrownie nuklearne nie zostały uznane na forum UE za zagrożenie. Ale też politycznie obie stolice mogą być zainteresowane porozumieniem. Z prostej przyczyny: bo skazuje je na to polityczny realizm. W Paryżu i Warszawie są władze stabilne, przewidywalne, mające mocne oparcie w wyborcach. Tego wszystkiego nie da się powiedzieć ani o Włoszech, ani o Hiszpanii, ani nawet o Niemczech, gdzie na jesieni odbędą się wybory, po których powstanie nowy porządek rządowy.
Dodajmy do tego jeszcze sytuację w Wielkiej Brytanii, która wystąpiła z UE oraz w Stanach Zjednoczonych, gdzie cały czas nie jest jasny kierunek polityki nowej administracji w Białym Domu wobec Europy. Na to nakłada się jeszcze coraz bardziej asertywna polityka Chin, zmuszająca wszystkich do zajęcia jasnego stanowiska, opowiedzenia się po jednej ze stron. Te wszystkie zdarzenia pokazują przyczyny, dla których Paryż i Warszawa wcale nie muszą na siebie patrzeć z ukosa.
Nisko wisząca poprzeczka
Tyle że polityczny realizm swoje, a rzeczywistość swoje. A dzisiaj nawet jeśli znajdziemy wspólne tematy łączące Polskę i Francję, to są to tematy w skali mikro - natomiast w skali makro różnice widać ogromne. Wystarczy tylko przypomnieć słowa Macrona z jego wizyty w Warszawie w 2020 r., kiedy otwarcie poparł Komisję Europejską w sporze z Polską dotyczącym praworządności. Czy słowa Clémenta Beaune'a sprzed kilku dni.
We francuskiej polityce to są tematy podstawowe, rozpalają w niej bardzo silne emocje - wystarczy posłuchać, jak wypowiadają się na ten temat francuscy politycy. Życie publiczne nad Sekwaną stało się zakładnikiem tych emocji. Jako że obóz władzy w Polsce podchodzi do tych kwestii diametralnie inaczej, to porozumienie jest właściwie niemożliwe.
Najbardziej wyraźny dowód. Wizytę w Paryżu będzie można uznać za udaną, jeśli Macron po raz kolejny nie upomni Polski z powodu jej podejścia do praworządności czy LGBT. Już to pokazuje, jak nisko jest zawieszona poprzeczka we wzajemnych relacjach.
Choć to akurat dziwić nie powinno. Paryż od dawna w ten sposób podchodzi do relacji z Warszawą. "Francuska racja stanu nakazywała poszukiwać sprzymierzeńca możliwie najpotężniejszego i jego interesom poświęcać aliantów mniej wartościowych. Polska w ciągu dziejów była bardzo rzadko tym możliwie najpotężniejszym sprzymierzeńcem" - pisał Adolf Bocheński w swojej klasycznej książce "Między Niemcami a Rosją".
Bocheński tę książkę napisał w 1937 r. - ale trudno uwolnić się od przekonania, że ta definicja stosunku Francji do Polski jest cały czas aktualna. I przez jej pryzmat należy patrzeć na relacje z Paryżem. Mit Napoleona wśród Polaków jest bardzo silny, jednoznacznie kojarzy się z marzeniem o silnym kraju stworzonym w sojuszu z Francją. Ale dziś na relacje z Paryżem lepiej patrzeć przez okulary Bocheńskiego niż przez pryzmat nadziei, które rozbudził w nas Bonaparte. Nie przypadkiem mitu Napoleona nie kultywuje się ani nad Wisłą, ani nad Sekwaną.