PolskaEmilian Kamiński: Mówiłem ks. Jerzemu Popiełuszce, że go zabiją. Odpowiedział "wiem"

Emilian Kamiński: Mówiłem ks. Jerzemu Popiełuszce, że go zabiją. Odpowiedział "wiem"

Pytałem ks. Jerzego Popiełuszkę: - Jerzy, nie boisz się? Zabiją cię! - Wiem, ale jestem tak chory, że zostało mi 5-7 lat życia i to wszystko. Mnie tylko chodzi o to, aby Gołąbka nie cierpiała - mówił. On sam był z tym pogodzony. Gołąbką to była jego siwiutka matka - tak ją nazywał - wspomina w rozmowie z Wirtualną Polską Emilian Kamiński, aktor i twórca Teatru Kamienica, prywatnie dobrze znający się z księdzem zamordowanym 19 października 1984 r.

Emilian Kamiński: Mówiłem ks. Jerzemu Popiełuszce, że go zabiją. Odpowiedział "wiem"
Źródło zdjęć: © Agencja Gazeta | Franciszek Mazur
Jacek Gądek

WP: Jacek Gądek: - W swoim Teatrze Kamienica stworzył pan kapliczkę ks. Jerzego Popiełuszki?

Emilian Kamiński: - Tak. Bo błogosławiony Jerzy Popiełuszko - dla mnie Jurek, bo kiedyś zaproponował, abyśmy mówili sobie po imieniu - jest wielkim męczennikiem za wolną Polskę.

Kapliczka jest dokładnie pod nami - w Piwnicy Warsza. To bardzo ważne miejsce - ma swoją historię. W czasie okupacji przerzucano tędy Żydów z getta, a w czasie Powstania Warszawskiego piwnica była schronem i punktem opatrunkowym. A przed wojną była tu garbarnia, co wciąż widać po posadzce. Z kolei kilkanaście lat temu doszło w Piwnicy Warsza do wybuchu - to były jakieś porachunki, bo mieściła się tam siłownia, do której przychodzili gangsterzy. Cała kamienica o mało się nie zawaliła.

WP: A teraz?

Jest jedna ze scen Teatru Kamienica. Spotykamy się tam w zimie też z bezdomnymi.

WP: Ks. Jerzy jest postacią historyczną, człowiekiem Kościoła, ale był i pana przyjacielem?

Pan łaskaw jest tak mówić - "przyjaciel" - ale ja sam siebie tak nie nazywam. Wolę mówić: to on obdarzał mnie przyjaźnią. Wielokrotnie rozmawialiśmy, bywałem u niego na plebanii i gościłem go na spektaklach i próbach Teatru Domowego. Najważniejsze były jednak rozmowy.

WP: Jak się poznaliście?

Ks. Jerzego poznałem w czasie stanu wojennego. W mieszkaniu tuż obok Pomnika Lotnika w Warszawie, gdzie występowaliśmy, trwały właśnie próby Teatru Domowego. Nagle pojawił się tam taki skromny człowiek, który przedstawił się jako ks. Jerzy. Podszedł do mnie i mówił, że jest kapłanem służącym w parafii św. Stanisława Kostki na Żoliborzu. Wymieniliśmy kilka zdań. Zaprosił mnie do siebie.

WP: To był…

…rok 1982.

WP: Na dwa lata przed jego śmiercią.

Tak. Potem uczył mnie, jak się zachowywać na przesłuchaniach przez Służbę Bezpieczeństwa. Przy tej okazji prowadziliśmy jednak wiele rozmów na zupełnie inne tematy.

Dla mnie ks. Jerzy miał aurę świętości. Delikatny, szczupły, niewysoki.

W dzieciństwie lubiłem się przytulać do mojego wujka Stacha, którego nazywałem go wujkiem-drzewo, bo był trochę jak mazowiecka wierzba. Ks. Jerzy był jak właśnie taki jak mój wujek - zawsze na przywitanie i pożegnanie przytulał mnie. To był rytuał. Nie uwierzysz, ale ja wciąż pamiętam to niezwykłe wrażenie.

WP: Stan wojenny to był czas wielkiej smuty i strachu. Dla pana też?

Ponieważ brałem udział w bojkocie mass mediów, żyłem wtedy z remontów mieszkań. Pamiętam takie spotkanie z ks. Jerzym, kiedy rozgoryczony pytałem go, jak mam żyć. - Jurek - jak? Zobacz! Stan wojenny, Jaruzel, generałowie, junta wojskowa, czołgi na ulicach, godzina policyjna, bojkot mass mediów, a jeszcze w każdej chwili mogą nas zgarnąć i wsadzić do paki. Popatrz: jako aktor nie mam szans na żadną karierę, na nic - mówiłem.

Ks. Jerzy mnie cierpliwie słuchał, a potem powiedział: - Emilian, służ ludziom. - Słucham? - Masz służyć. - Dlaczego? - Bo tak będzie dobrze. Nie myśl w kategoriach, co możesz zrobić dla siebie, ale co możesz zrobić dla innych.

WP: Jak to zabrzmiało w pana uszach?

- Mówisz mi, że mam być służącym? A Jerzy na to: - Tak, ale służ w jakiejś ważnej sprawie. Emilian, a skąd wiesz, że nie jesteś wybrany przez Boga? Wtedy pomyślałem, że może rzeczywiście on ma rację.

Po takiej bardzo mocnej rozmowie, w czasie której - nie ukrywałem - buntowałem się, coś się jednak we mnie zmieniło. Kariera jako cel przestała istnieć. Zacząłem myśleć o tym, jak mogę jako aktor służyć ludziom. To był przewrót w mojej głowie: od egoizmu w stronę przeciwną.

WP: Ale z czegoś trzeba było żyć.

Tak, niewątpliwie. Jednak w moim późniejszym życiu nie było już gonitwy za karierą. Coś się pojawiało, to to przyjmowałem albo i nie. Byłem w różnych teatrach, robiłem jakieś filmy i programy telewizyjne - masę rzeczy. W 1988 r. pojawił się pomysł na własny teatr. W 1993 r. robiłem pierwsze podejście, by stworzyć teatr służący ludziom i twórcom. Dopiero jednak w 2002 r., kiedy stanąłem na podwórku tej kamienicy, doznałem czegoś, co można nazwać olśnieniem jakby ktoś złapał mnie z tyłu za głowę. Wiedziałem, że to jest to miejsce. Wiedziałem, że jeśli tego nie zrobię, to nie zrealizuję testamentu ks. Jerzego. On powiedział: służyć. A żeby służyć, to trzeba mieć narzędzia. Mój teatr jest właśnie takim narzędziem.

WP: Gdyby nie ks. Jerzy Popiełuszko, to by nie było pana teatru?

Nie byłoby go na pewno. To jego "służyć" zdeterminowało całe moje późniejsze życie.

WP: Ale wasza znajomość nie trwała długo. Raptem dwa lata.

Znaliśmy się krótko, ale nie wiem, czy należy się znać długo. Wiem, że należy się znać dobrze. Jerzy był fizycznie bardzo słaby. Był też chory i wiedział, że pewnie niewiele mu już czasu zostało. Tak jak wspominałem, witając się lub żegnając z Jerzym przytulałem - choć to brzmi dziwnie - przytulałem jednocześnie dziecko i ojca. Widziałem w nim ojca duchowego, a z drugiej strony był taki kruchy.

WP: Jakie inne spotkanie z ks. Jerzym wryło się panu w pamięć?

Pytałem go: - Jerzy, nie boisz się? Zabiją cię! - Wiem, ale jestem tak chory, że zostało mi 5-7 lat życia i to wszystko. Mnie tylko chodzi o to, aby Gołąbka nie cierpiała - mówił. On sam był z tym pogodzony. Gołąbką to była jego siwiutka matka - tak ją nazywał.

Widziałem, w jakim jest potrzasku. Z jednej strony był cały komunistyczny aparat ucisku, generały, esbecy, żołnierze, całe to czerwone gówno. I pisz całym słowem: gówno!

WP: "Gówno czerwone".

Tak. Gówno.

Po śmierci ks. Jerzego byłem potwornie wściekły. Esbecy pastwili się nad nim, maltretowali, topili. Przecież to było bestialstwo. Nienawidziłem jego oprawców.

WP: Ale ks. Jerzy zapewne panu mówił, aby miłować nieprzyjaciół i modlić się za wrogów.

Mówił, ale mnie to nie pomogło. I to mimo, że ks. Jerzy zawsze był dla mnie święty i nigdy o nim inaczej nie myślałem.

WP: Wspomina pan ks. Jerzego z wielką emocją, a to przecież minęło ponad 30 lat.

Nie stygnę. Wszystko wraca. Nie mogę pozbyć się tej emocji. Przecież był - jest - jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Na 13 grudnia szykujemy w teatrze wieczór poświęcony rocznicy stanu wojennego, Teatrowi Domowemu i właśnie ks. Jerzemu.

Przewodnikami ks. Jerzego był Jezus i św. Franciszek. W kapliczce w Piwnicy Warsza znajduje się rzeźba: Jezus siedzi na kamieniu, podpiera głowę ręką. Siedzi w teatrze, a konkretnie w Koloseum, których w Jerozolimie było wtedy dużo. Był w tej kapliczce też fragment szaty ks. Jerzego, który dostałem od zakonnicy, ale ktoś tę relikwię ukradł. Jeżeli będzie ją szanował tak jak ja, to niech ją ma.

Staram się trzymać tego, co ks. Jerzy mi mówił, a mówił o skromności, ubóstwie, duchowości. Wierzę więc w Jezusa, a nie w złote nitki w biskupim ornacie. Czy jest potrzeba oblewania się złotem i bogactwem? Nie. Dlatego tak szanuję papieża Franciszka.

WP: A jak mieszkał ks. Jerzy?

Do dziś pamiętam tę "plebanię" - to było tak ubogie mieszkanie, że aż piszczało od biedy. Palił za to papierosy Philip Morris. Tłumaczył się z tego. - Emilian, ale one mi tak smakują - mówił. Ciągle miał do siebie żal o to, że je palił, bo były drogie.

W czasie tych naszych rozmów zadawałem mu pytania: - Dlaczego tak bogato w tym Kościele? - dziwiłem się. Odpowiadał, że też nie jest z tego zadowolony. - Mam z tym przepychem poważny problem - mówił. Pomny tej nauki przyjmuję w moim teatrze bezdomnych, choć nie podnosi to sprzedaży biletów i nie pomaga w płaceniu rachunków. Ks. Jerzy nauczył mnie jednak bacznie patrzeć na biedę.

WP: Ale zapewne rozmawialiście też o bardziej przyziemnych rzeczach niż duchowość i Kościół. Tak?

Oczywiście. Pamiętam, że nawet dostałem od niego książeczkę, jak się zachować w czasie przesłuchań.

Często byłem przesłuchiwany przez różnych jełopów z SB. Trzeba było, jak uczulał mnie ks. Jerzy, mówić przymiotnikami. Esbek pytał o kogoś, więc się odpowiadało: - A ten to wspaniały, wyjątkowy intelekt, wielki społecznik. - Ale konkretnie co on zrobił? - Co zrobił? Wiele dla swojej społeczności - takimi okrągłymi zdaniami denerwowało się esbeków.

Kiedyś czterech esbeków zawinęło mnie z miasta - z Wiatracznej - i poważnie pobili, potem zawieźli mnie na komendę milicji do Pałacu Mostowskich. Pamiętam tę bezradność - byłem dla nich nikim, stłukli mnie, przesłuchiwali. Dotknąłem tego bezprawia. Wypuścili mnie o godz. 5 rano następnego dnia. Wciąż pamiętam ten fizyczny lęk, że mogą zrobić ze mną wszystko, co tylko chcą. Najgorsza dla mężczyzny i człowieka walecznego jest bezsilność, która zamieniła się we mnie we wściekłość i - co oczywiście jest wbrew naukom ks. Jerzego - w głęboką nienawiść wobec tego czerwonego gówna.

A jak teraz jeszcze widzę, jak te komuchy się pourządzały i pozaczepiały w wolnej Polsce, to mi ręce opadają.

WP: Mordercy ks. Popiełuszki szybko wyszli z więzień, bo raz po raz skracano im odsiadki…

…a kto się do tego przyczynił? Ci, którzy mogli wydać rozkaz, aby zabić ks. Jerzego. Oni już leżą w grobach - Czesław Kiszczak i Wojciech Jaruzelski. Oni odpowiedzialności nie ponieśli. A Jaruzel? Nad grobem mówiono o nim "mąż stanu". O to mam żal! Jaki mąż stanu? Dokumenty mówią, że był „Wolskim” - agentem sowieckiej Informacji Wojskowej, choć potem z kart ewidencyjnych niezdarnie wymazywano jego nazwisko, by zatrzeć ślady.

WP: Bywa pan na grobie-pomniku ks. Jerzego?

W ogóle. Proszę się nie gniewać, ale nie mogę, bo coś by we mnie pękło. Tu - w Piwnicy Warsza przy kapliczce - z nim rozmawiam. Nie potrafiłem też pójść na jego pogrzeb - to było dla mnie zbyt trudne. Ta ceremonia była dla ludzi, którzy go chowali do grobu, a dla mnie ks. Jerzy ciągle jest żywy. Dla mnie nie umarł.

WP: Ostatnie wasze spotkanie?

WP:

Rozmawialiśmy. To wtedy go pytałem: - Jerzy, czy się nie boisz? Zabiją cię! Spojrzał na mnie wtedy i powiedział: - Wiem.

Takiego spojrzenia nie można zapomnieć.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (344)