Elektryk-piroman dwukrotnie próbował zamordować Gomułkę
O kulisach nieudanego zamachu na Władysława Gomułkę, ówczesnego I sekretarza KC PZPR pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski Marta Tychmanowicz. W wybuchu, który wstrząsnął Sosnowcem, mógł zginąć także ważny gość - I sekretarz KC KPZR Nikita Chruszczow. Sprawca? Elektryk-piroman. Zdradził go kawałek drutu i cążki.
W prasie podano dokładną trasę przejazdu radzieckiej delegacji. Najwyraźniej organy bezpieczeństwa bardziej spodziewały się tłumów, wiwatujących na cześć komunistycznych przywódców niż zamachu terrorystycznego. Dochodziła godzina 14.30 kiedy kawalkada czarnych limuzyn wjechała do dzielnicy Sosnowca Zagórze. I sekretarz KC KPZR Nikita Chruszczow wraz z I sekretarzem KC PZPR Władysławem Gomułką oraz sekretarzem katowickiego Komitetu Wojewódzkiego PZPR Edwardem Gierkiem wysiedli przed posterunkiem zagórskiej milicji na ul. Armii Czerwonej, by przywitać się z miejscowymi notablami oraz zebranym tłumem. Postój trwał kilkanaście minut. Kiedy samochody ruszyły dalej w kierunku Mysłowic, a ludzie się rozeszli, nastąpił potężny wybuch. W gałęziach pobliskiego drzewa eksplodowała bomba. Okolicę zasnuł dym, a z drzewa obficie posypały się strzępy liści i kawałki gałęzi. Na szczęście obyło się bez ofiar śmiertelnych, ranna została tylko jedna osoba.
Sprawcą zamachu był żyjący samotnie 27-letni Stanisław Jaros. Z zawodu elektryk, z zamiłowania piroman, który w noc przed wizytą oficjeli z ZSRR bez żadnych problemów zawiesił na drzewie obok posterunku MO 10 kilogramów ładunku wybuchowego. Choć Jaros mieszkał nieopodal, to funkcjonariusze nie wpadli na jego trop od razu - odkryli jedynie, że bombę odpalono zdalnie z miejsca oddalonego o około tysiąc metrów. Znaleźli też zegarek, który - jak się później okazało - został specjalnie podrzucony przez autora zamachu, by zmylić trop śledczych. Milicjanci wytypowali blisko 800 podejrzanych, z których aresztowali i brutalnie przesłuchiwali 76 - jak się później okazało - niewinnych osób. Jarosowi udało się zwieść milicję i sprawę w 1961 roku umorzono, by powrócić do niej pod koniec tego samego roku.
Ani sprawca nieudanego zamachu, ani organy bezpieczeństwa nie odczuwali satysfakcji po eksplozji z lipca 1959 roku. Jaros, półtora roku później, podjął kolejną próbę zamachu na Gomułkę. Było to w Barbórkę 3 grudnia 1961 roku też w Zagórzu koło kopalni Porąbka. Silna eksplozja spowodowała, że było wielu rannych oraz jedna ofiara śmiertelna. Gomułka był wściekły - dwa zamachy pod rząd w tym samym mieście sprawiły, iż śledztwu nadano najwyższy priorytet.
Zamachowca zdradził kawałek drutu. Milicjanci na miejscu zdarzenia znaleźli przewód, dzięki któremu odpalono zgromadzone materiały wybuchowe. Ten skromny przedmiot okazał się koronnym dowodem w sprawie - odkryto na nim charakterystyczne cięcia cążkami. Wytypowano 50 podejrzanych osób, u których zrobiono rewizje - także u Stanisława Jarosa. Wówczas to znaleziono u niego cążki, które pasowały do cięcia na przewodzie z miejsca eksplozji. W niespełna tydzień po zamachu - Jaros znajdował się już w katowickim areszcie, gdzie towarzyszył mu - oczywiście podstawiony jako współwięzień - agent służb bezpieczeństwa.
W toku przesłuchań i dalszego śledztwa Jaros przyznał się do wszystkiego. Szef katowickiej SB Franciszek Szlachcic zanotował wówczas o nim: „"Zachowywał się z nienaturalnym spokojem. Gdy pytano go o motywy, nie bardzo mógł je sprecyzować. Chciał zrobić coś tak efektownego, aby o nim mówiono. Był piromanem". Jaros tłumaczył się jednak, że w przypadku pierwszego zamachu, nie chciał zabić Chruszczowa, a jedynie Gomułkę. Jego utajniony proces przed Sądem Wojewódzkim w Katowicach trwał dwa tygodnie. Władzom zależało by informacje o próbach zgładzenia najważniejszej osoby w państwie nie przedostały się do opinii publicznej.
Stanisława Jarosa skazano na karę śmierci. Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski. Powieszono go 5 stycznia 1963 roku.
Marta Tychmanowicz specjalnie dla Wirtualnej Polski