Świat"El Pais": izraelski Aszkelon domaga się twardej odpowiedzi na ostrzał z Gazy

"El Pais": izraelski Aszkelon domaga się twardej odpowiedzi na ostrzał z Gazy

Mieszkańcy izraelskiego Aszkelonu, 13 km od Strefy Gazy, od lat żyją w strachu przed palestyńskimi rakietami, ale mówią, że wciąż nie przyzwyczaili się do tego uczucia i domagają się twardej odpowiedzi rządu na ostrzał z Gazy - pisze "El Pais".

We wtorek ulice zamieszkanego przez 130 tys. ludzi miasta na południu Izraela były puste - relacjonuje w korespondencji z Aszkelonu dziennikarka madryckiej gazety. "Widać było tylko imigranta z Etiopii, zbierającego śmieci w parku" - pisze i dodaje, że ożywiony ruch panował w samym centrum, gdzie mieści się otwarty przez 24 godziny na dobę miejski podziemny sztab kryzysowy. To tam mogą dzwonić mieszkańcy i zgłaszać incydenty. We wtorek minister turystyki odwiedził sztab i obiecał pomoc finansową mieszkańcom południa kraju.

Szef centrum Jossi Greenfield nieustannie prowadzi nasłuch, dzięki któremu jest ostrzegany o palestyńskich rakietach odpalanych ze Strefy Gazy. Gdy radar wskazuje kierunek, w którym leci pocisk, Greenefield włącza system ostrzegania. Rozbrzmiewa syrena i zaczyna się odliczanie. Mieszkańcy mają 30 sekund na dotarcie do najbliższego schronu - pisze "El Pais". Oprócz schronów publicznych, zgodnie z prawem domy zbudowane w ostatnich 20 latach muszą mieć bezpieczne pomieszczenia.

"Wszystkie te środki zapobiegawcze, a także brak precyzji palestyńskich rakiet, które w przeciwieństwie do izraelskich nie są pociskami kierowanymi, sprawiają, że w Aszkelonie od początku rozpoczęcia operacji Filar Obrony ranne zostały tylko trzy osoby" - wyjaśnia korespondentka hiszpańskiego dziennika. Od 14 listopada w Izraelu zginęło pięć osób, a w Gazie według palestyńskich źródeł 140 Palestyńczyków.

Burmistrz Aszkelonu Benny Vaknin bez ogródek streszcza odczucia wielu mieszkańców miasta. - Nie chcemy rozejmu podobnego do tego, który zawarto po operacji Płynny Ołów. Chcemy, aby rakiety raz na zawsze przestały spadać. Jeśli konieczna do tego będzie inwazja lądowa, niech ją przeprowadzą - mówi.

Gorączkowa atmosfera panująca w podziemnym sztabie kontrastuje z tą panującą na powierzchni. Najodważniejsi mieszkańcy spotkali się w wielkim centrum handlowym. Wśród nich jest Szani Ben Abo, która mówi, że nie mogła już wytrzymać kolejnego dnia w domu z dwójką małych dzieci. Nie może wysłać ich do żłobka, gdyż został on zamknięty. Zaryzykowała spacer po centrum, ponieważ mieści się w nim schron. - Po drodze, w taksówce, usłyszałam dżwięk syreny. Wszyscy wyskoczyli z samochodu i padli na ziemię - opowiada kobieta, która jest w piątym miesiącu ciąży. Mówi, że za każdym razem, gdy słyszy syrenę ma skurcze.

- Premier Benjamin Netanjahu robi to, co konieczne, musi doprowadzić sprawę do końca. Jeśli teraz zakończy ofensywę, znajdziemy się w takiej samej sytuacji jak wcześniej - mówi ta 25-letnia pracownica piekarni.

Wiele sklepów w Aszkelonie jest zamkniętych lub otwartych tylko do godz. 17.00. - Prawie nie ma klientów - skarży się w rozmowie z korespondentką "El Pais" sprzedawca sportowej odzieży i dżinsów Assaf Sade. Jest sceptycznie nastawiony do obietnic polityków. - Możliwe, że ogłoszą rozejm, a później wrócą pociski. Z historii wiemy, że tutaj mamy do czynienia z wiecznym cyklem przemocy - mówi. Sade, który przed czterema laty uczestniczył w operacji Płynny Ołów i wjechał do Gazy, uważa, że kolejna inwazja lądowa pociągnęłaby za sobą jeszcze więcej przemocy.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)