ŚwiatEkspert: podczas lądowania popełniono całą serię błędów

Ekspert: podczas lądowania popełniono całą serię błędów

Popełniono całą serię błędów podczas lądowania, załoga nie zdawała sobie sprawy, na jakiej jest wysokości, ponieważ niewłaściwie wykorzystywano wysokościomierze dostępne w kabinie - powiedział ekspert lotnictwa, były pilot wojskowy mjr rez. dr Michał Fiszer z miesięcznika "Lotnictwo", komentując raport MAK.

12.01.2011 | aktual.: 12.01.2011 14:16

- Popełniona została cała seria błędów podczas lądowania, trudno się tu nie zgodzić, bo ja nie mam żadnej podstawy, żeby kwestionować to, co ogłosił MAK - powiedział Fiszer. Dodał, że pilot przyjął tutaj większą prędkość i wskazuje to, że zakładał odejście na drugi krąg. - Łatwiej jest, szybciej się odchodzi na drugi krąg z większej prędkości niż z mniejszej. Miał zaprogramowaną niewłaściwą ścieżkę podejścia, typową dla lotnisk komunikacyjnych zachodnich, natomiast na lotniskach rosyjskich, wojskowych jest nieco inny kąt podejścia, bardziej płaskie podejście do lądowania - powiedział ekspert.

Jego zdaniem załoga nie zdawała sobie sprawy, na jakiej jest wysokości, ponieważ niewłaściwie wykorzystywano wysokościomierze dostępne w kabinie. - Odczytywano wysokość z radiowysokościomierza, jednocześnie na głównym, najważniejszym wysokościomierzu dowódcy załogi nie wprowadzono ciśnienia lotniskowego, tylko zostało standardowe i kontrola - według tego wysokościomierza - oczywiście tylko utrwalała załogę w błędnej ocenie wysokości. Dlatego nie doszło do przejścia na drugie dojście, ponieważ oni nie mieli świadomości, na jakiej są wysokości faktycznie - mówił Fiszer.

- Inna kwestia, że kontroler - niezależnie od przepisów, jakie obowiązują - jeżeli widzi, że samolot schodzi pod ścieżkę, to powinien reagować, powinien ostrzec załogę o schodzeniu pod ścieżkę i to już jest jego wina. Nawet jeżeli w myśl przepisów postępował prawidłowo, no to jest jego wina, jakaś taka moralna - dodał ekspert.

Jego zdaniem, system TAWS ostrzegał grubo powyżej właściwej wysokości ze względu na to, że w systemie tego lotniska po prostu nie było, ono nie istniało w tym systemie i system odbierał to jako próbę zniżania się w szczere pole.

Według Fiszera, to był kontrolowany lot w ziemię z powodu błędnego wykorzystania przyrządów pokładowych, błędnej świadomości sytuacyjnej, czyli świadomości, na jakiej są wysokości i kilku innych błędów, które MAK szczegółowo wypunktował.

Raport MAK wyjaśnia podstawowe przyczyny katastrofy, natomiast trzeba by się szczegółowo zapoznać z tymi wszystkimi okolicznościami, które mówią o pośrednich przyczynach. Natomiast te bezpośrednie przyczyny wyjaśnia w sposób logiczny - podkreślił ekspert.

"Raport nie jest zaskoczeniem"

- Dla specjalistów raport nie jest zaskoczeniem, ponieważ większość cząstkowych informacji już mieliśmy, szczególnie po opublikowaniu stenogramu z tego, co się działo w kabinie załogi. Natomiast nastąpiło uściślenie elementów w tym całym ciągu nieprawidłowości, które występowały w tym locie powiedział Tomasz Hypki, sekretarz Krajowej Rady Lotnictwa.

- Dowiedzieliśmy się z całą pewnością, że w ostatniej fazie na przykład był używany radiowysokościomierz, co jest zachowaniem niezgodnym z procedurą, przepisami, zasadami eksploatacji TU-154. Dowiedzieliśmy się, chociaż nie zostało to dokładnie powiedziane, że w sumie już przed zderzeniem z brzozą samolot był chyba niesterowny i miał zbyt małą prędkość - podkreślił Hypki.

Dodał, że informacja o generale Błasiku, z lotniczego punktu widzenia nie była konieczna, natomiast jeżeli brać pod uwagę to, że komisja musi również wskazywać na okoliczności, które wpływają na ten sam lotniczy przebieg lotu, to niestety musiało to być powiedziane. - Co tu dużo mówić, obecność osób trzecich w kabinie miała tutaj, i według Rosjan, i ja to rozumiem, według naszych członków komisji, musiała mieć wpływ na podjęcie decyzji załogi o lądowaniu w warunkach, które absolutnie na to nie pozwalały - powiedział Hypki.

Podkreślił także, że załoga o tym, iż tam nie da się lądować, wiedziała z bardzo wielu źródeł. - Bo już od kontrolerów w Mińsku się tego dowiedzieli, od kontrolerów na lotnisku, od swoich kolegów z Jaka 40. Nieprawdopodobne jest to, że oni w ogóle na to nie reagowali, a całe to lądowanie realizowali zupełnie beznamiętnie - stwierdził Hypki.

- Było też bardzo wiele nieprawidłowości, jeżeli chodzi o współpracę z kontrolerami. Polscy piloci niespecjalnie znali język rosyjski. MAK podaje, że kapitan znał rosyjski w stopniu wystarczającym, ale sam raport pokazuje, że nie do końca chyba rozumiał te polecenia i w szczególności nie znał procedur obowiązujących w czasie lądowania na terenie Federacji Rosyjskiej, w tym na przykład tego, co było bardzo istotne, że nawigator powinien kwitować podawanie odległości przez kontrolera, podawaniem wysokości - dodał Hypki.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (6)