Ekolodzy blokują rozwój Krakowa
Miasto zelektryzowały wieści o tym, że zieloni wstrzymują rewitalizację "szkieletora", a także rozbudowę szpitala w Prokocimiu.
28.11.2009 | aktual.: 30.11.2009 11:01
W Prokocimiu rosną zwykłe samosiejki, ale dla ekologów to cenny, naturalny las, który trzeba chronić. Tak uważają m.in. działacze Ligi Ochrony Przyrody - Tadeusz Stanowski i Kazimierz Stanek.
Do protestów zielonych zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Osoby doceniające wartość przyrody rozumieją przykuwanie się do drzew zagrożonych wycinką albo blokady wokół przeznaczonych do zabudowy miejsc cennych przyrodniczo.
Jednak inwestorzy oraz ci, którzy na obiecaną inwestycję czekają z utęsknieniem, na pewno ekologom życzliwi nie są. Zieloni raczej nie zdobędą także poparcia, protestując tam, gdzie cennej przyrody nie ma, a inwestycje mogłyby zmienić wizerunek miasta lub ratowałyby ludzkie życie.
Tak jest m.in. z rozbudową szpitala w Prokocimiu. Do medycznego kampusu na prawie tysiąc łóżek, z 24 salami operacyjnymi i lądowiskiem dla helikopterów, mają się przenieść wszystkie kliniki z ul. Kopernika. Tymczasem na początku października krakowscy ekolodzy sprzeciwili się wycince lasu, a właściwie samosiejek, rosnących w miejscu planowanej inwestycji. Są skłonni iść na kompromis, o ile inwestor zobowiąże się posadzić nowe drzewa (ok. 6 tys.) w innym miejscu.
Inny przykład: w listopadzie Towarzystwo na rzecz Ochrony Przyrody zostało uznane za stronę w postępowaniu dotyczącym zabudowy "szkieletora". Mariusz Waszkiewicz, prezes organizacji, stwierdził w rozmowie z "Polską-Gazetą Krakowską", że jeśli wieżowiec zostanie podniesiony choćby o metr, Towarzystwo się odwoła, co z całą pewnością przedłuży procedurę wydawania pozwolenia na budowę. Co ciekawe, inwestor już w czerwcu otrzymał zgodę na podniesienie budowli o osiem metrów.
Ekolodzy prężą też muskuły przeciw budowie spalarni odpadów w Krakowie. Mimo że inwestycja miałaby powstać na nieużytkach w sąsiedztwie kombinatu hutniczego, daleko od mieszkaniowych osiedli, trzy organizacje ekologiczne już postarały się o uznanie ich za strony postępowania.
- Prawdopodobnie będą szukać błędów w raporcie środowiskowym, wyłożonym do publicznego wglądu - mówi Ewa Olszowska-Dej, wicedyrektor Wydziału Kształtowania Środowiska Urzędu Miasta Krakowa. - O udział w tym postępowaniu starały się nawet organizacje z Gdańska!
Hamujących inwestycje akcji w ostatnim dziesięcioleciu nie brakowało. Przeważnie miały one jednak na celu ochronę cennej przyrody. W 2000 roku ekolodzy skutecznie blokowali budowę galerii handlowej Plaza w Krakowie.
Wtedy powodem do protestu była wizja zagłady stawu Dąbskiego (2,6 ha). W artykule "Chrońmy staw Dąbie", zamieszczonym w drugim numerze "Dzikiego Życia", Mariusz Waszkiewicz szczegółowo opisał rośliny objęte ścisłą ochroną gatunkową, zagrożone inwestycją. Ekolog poinformował, że nowy właściciel terenu chce zasypać 22% stawu oraz poprowadzić przez niego drogę dojazdową do centrum handlowego. Ekolodzy stanowczo się temu sprzeciwili i zyskali ogromne poparcie okolicznych mieszkańców.
Protest był długi. Aby go zakończyć, inwestor poszedł na ustępstwa i przekazał na konto Krakowskiego Funduszu Ochrony Przyrody 70 tys. dolarów. Pieniądze te są wydawane na ochronę i monitoring stawu Dąbskiego, który za kilka tygodni zostanie uznany za tzw. użytek ekologiczny.
W 2004 roku głośno było o proteście przeciw budowie hali widowiskowo-sportowej na siedmiohektarowej łące na Dąbiu. Do wydziału architektury wpłynął protest TNOP. Towarzystwo przyznało, że hala jest potrzebna, ale jej lokalizacja jest niefortunna, gdyż zagrozi łące. TNOP sprzeciwiło się także związanemu z budową hali przedłużeniu ulicy Meissnera. Wprawdzie hali jeszcze nie ma, ale droga właśnie powstaje.
000
W 2004 roku zieloni domagali sie także wstrzymania budowy Galerii Kazimierz. Tym razem aktywny był małopolski oddział Polskiego Klubu Ekologicznego. Jego działacze przekonywali, że inwestycja przyczyni się do zwiększenia hałasu i zanieczyszczenia spalinami. Galeria jednak powstała.
Ponieważ protesty ekologów przedłużają inwestycje, inwestorzy godzą się na pertraktacje. Zdarza się, że wypłacają (jak w przypadku Plazy) spore sumy. W 2001 roku jedna z organizacji ekologicznych tak długo protestowała przeciwko budowie centrum handlowego w Warszawie, aż inwestor pękł. Przekazał ekologom 2 mln zł i ponad 200 tys. zł za "koncepcję zagospodarowania zieleni" ("Wprost" nr 36/2001 "Ekoharacz").
Autor artykułu sugerował wtedy, że gdyby nękani inwestorzy złożyli do prokuratury doniesienie o przestępstwie, ekolodzy odpowiadałyby za wymuszenie. Okazuje się jednak, że to wcale nie takie proste. Jeden z krakowskich deweloperów GD&K pozwał ekologów za protesty przeciw jego inwestycji w okolicach Lasu Wolskiego. Żądał też 80 tys. zł odszkodowania za utrudnianie budowy. Sąd uznał jednak, że ekolodzy nie nadużyli prawa.
Potwierdziły to dwie instancje i do budowy nie doszło.
Według Ewy Olszowskiej-Dej, krakowskich ekologów nie można jednak nazwać ekoterrorystami. Nie słyszała, by próbowali wymuszać pieniądze. - Nie zawsze mają rację, ale jednak starają się wywalczyć coś dla krakowskiej przyrody - mówi wicedyrektor Wydziału Kształtowania Środowiska UMK. - Ale Kraków to nie sanatorium. Musi się rozwijać, dlatego w zdecydowanej większości postępowań Samorządowe Kolegium Odwoławcze oddala wnioski ekologów i utrzymuje nasze decyzje. Niestety, działania zielonych przedłużają postępowania inwestycyjne nawet o kilka lat, hamują więc rozwój miasta.
Pracownicy UMK przyznają, że w ostatnich latach nasiliła się aktywność organizacji ekologicznych w prowadzonych postępowaniach. - Od dwóch lat organizacje mogą być stronami w postępowaniu. Wnioskują więc o to skwapliwie. Obecnie ekolodzy uczestniczą w 80% postępowań - twierdzi Olszowska-Dej.
Przedstawicielom organizacji ekologicznych bardzo nie podoba się przyczepiana im łatka "hamulcowych".
Uważają, że występują tylko w słusznych sprawach. Reprezentujący Towarzystwo na rzecz Ochrony Przyrody Mariusz Waszkiewicz tłumaczy, że nie blokuje inwestycji, tylko staje w obronie: wartości przyrodniczych, kulturowych i krajobrazowych. Tak właśnie było w przypadku "szkieletora". - Kraków to nie pipidówka, jak Tychy, Katowice, czy Warszawa - mówi. - Miasto ma swoje walory widokowe. Nie powinno być wieżowców.
Obronę samosiejek w Prokocimiu Waszkiewicz także potrafi wytłumaczyć. - To naturalny las, a nie plantacja desek założona przez leśników. Szpital jest ważny, ale można go wybudować w innym miejscu. Nie byłoby 90% konfliktów, gdyby urzędnicy zadbali o realizację inwestycji w odpowiedni sposób i w odpowiednim miejscu.
Anna Mendel z Fundacji Wspierania Inicjatyw Ekologicznych mówi, że jej organizacja stara się nie prostestować, jeśli inwestycja nie zagraża terenom cennym przyrodniczo. - Czasami, jak w przypadku "szkieletora" i szpitala w Prokocimiu, warto jednak docenić wartość i użyteczność samej inwestycji - zauważa.
Polecamy w wydaniu internetowym www.krakow.naszemiasto.pl/: Majchrowski wiedział, ale radnym nie powiedział