E.Klich: Rosjanie ukrywają fakty ws. kontrolerów
Nie dowiedzieliśmy się niczego konkretnego. Myślałem, że zrobią jakiś ukłon w stronę Polski, że uderzą się w piersi, ale nie, bronią swojego raportu – komentuje w rozmowie z Wirtualną Polską płk Edmund Klich, były akredytowany przy Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym, szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. W ten sposób odniósł się do tez MAK będących odpowiedzią na polski raport komisji Jerzego Millera.
Zdaniem szefa PKBWL popołudniowa konferencja MAK miała jeden cel. – Rosjanie zrobili wszystko, by w świadomości polskiego społeczeństwa nie pozostało przekonanie, że to polska prawda jest ostatnia. Zaskakujące jest to, że na konferencji nie pojawiła się Tatiana Anodina, szefowa MAK - mówi Edmund Klich.
Edmund Klich, pytany o swoje odczucia po konferencji, przyznaje, że spodziewał się „czegoś więcej”. - Niczego konkretnego się nie dowiedzieliśmy. Rosjanie bronią swojego raportu i uznają, że rola kontrolerów nie miała żadnego znaczenia, bo przyjęto, że był to lot cywilny. Według polskiego raportu lot był wojskowy, dlatego też zawierał ocenę pracy kontrolerów.
Według pułkownika Rosjanie nie powiedzieli prawdy w wielu kwestiach, jak choćby ws. oblotu lotniska po katastrofie smoleńskiej. - Z tego, co mówi Aleksiej Morozow wynika, że polscy eksperci chcieli lecieć samolotem. A to nieprawda. Chcieliśmy jedynie oglądać z ziemi urządzenia radiolokacyjne, a nawet, żeby nie przeszkadzać kontrolerom, wnioskowaliśmy o wyniesienie ekranów radarów na zewnątrz, stworzenie nam odpowiedniego stanowiska. Z technicznego punktu widzenia nie było to dla Rosjan kłopotliwe, a mimo wszystko nie zgodzili się na nasze warunki - mówi szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.
Szef PKBWL dodaje, że w komentarzu MAK pojawiły się rozbieżności względem polskiego raportu. – W raporcie Millera była mowa o tym, że lotnisko w Smoleńsku było czasowo otwarte, bo przecież wszyscy kontrolerzy i płk Krasnokutski nie byli pracownikami lotniska a zostali tam jedynie czasowo oddelegowani. Tymczasem Morozow twierdzi, że lotnisko było otwarte. Mam wrażenie, że to taka gra z ich strony. Doskonale wiem, w jakim stanie było to lotnisko, mam protokoły z 25 marca 2010 roku, w którym znalazło się wiele uwag na ten temat, więc trudno zgodzić się z opinią, że wszystko działało bez zarzutu.
Edmund Klich dodaje, że Rosjanie przemilczeli sprawę nacisków na kontrolerów lotu: – Nadal nie wiemy, kim był tajemniczy generał, z którym płk Krasnokutski rozmawiał na temat sprowadzania naszego samolotu. Sam kilkakrotnie prosiłem o wyjaśnienie tej sprawy na piśmie ale nigdy nie dostałem odpowiedzi. Myślałem, że teraz będzie jakiś ukłon w stronę Polski, że uderzą się w piersi, ale nie, bronią swojego raportu.
Zdaniem Edmunda Klicha Rosjanie nie wyjaśnili precyzyjnie szczegółów związanych z systemem pracy kontrolerów. – Dziwnym trafem taśma z rozmowami z wieży się nie nagrała, bo jak twierdzili Rosjanie, zacięła się, ale nie chcieli nam jej udostępnić nawet w takim stanie. Potem nie chciano nas dopuścić do obserwacji ekranów radiolokatorów w czasie oblotu i nie pokazano zdjęć z ekranów na wieży. To wszystko składa się logiczny ciąg, z którego wynika, że Rosjanie nie ujawnili nam wszystkich informacji o pracy kontrolerów.
Płk podsumowuje, że pozostaje też wiele wątpliwości co do innych kwestii: - MAK ciągle mówi, że piloci wykonali odejście dopiero gdy zobaczyli przeszkody terenowe. Według mnie decyzja o odejściu zapadła wcześniej ale została opóźniona na skutek próby odejścia z automatu. Poza tym mamy odmienne zdanie ws. rzekomych nacisków gen. Błasika na załogę. Według MAK były naciski bezpośrednie, według polskiego raportu - pośrednie. A prawda jest taka, że każdy psycholog mógłby przedstawić tu swoją teorię.
Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska