PolskaDżihadysta z Kamnicy koło Miastka

Dżihadysta z Kamnicy koło Miastka

Tuż przed samobójczą śmiercią Jacek S. zrobił sobie zdjęcie w samochodzie pułapce. Uśmiecha się na nim zza kierownicy lśniącej, czarnej Toyoty Land Cruiser, wznosząc do nieba wskazujący palec. Ten palec to znak, że Jacek S. oddał swe życie Allahowi. Również w sensie dosłownym.

Dżihadysta z Kamnicy koło Miastka
Źródło zdjęć: © youtube.com
Cezary Łazarewicz

Zdjęcie Jacusia w srebrnej ramce stoi na nocnym stoliku obok łóżka babci. Zrobiono je dziewięć lat temu w mieszkaniu jego rodziców w Getyndze, gdy kończył osiemnaście lat. Jacuś ma zaczesane do góry, krótkie, ciemne włosy, białą sportową bluzę, modne wówczas jeansy z opuszczonym krokiem i czarne adidasy. Lewą rękę trzyma w kieszeni, a prawą obejmuje starszą siostrę Agatkę. Oboje uśmiechają się ze stoliczka do babci, która teraz przerzuca gruby album z rodzinnymi fotografiami, by znaleźć w nim zdjęcie wnuka z pierwszej komunii świętej. (Miał ją w kościele polskim w Getyndze).

Mieszkanie babci Jacusia w Miastku na Pomorzu pełne jest portretów papieża, figurek Matki Boskiej i świętych obrazków. Babcia pamięta, że jakieś dwa lata temu Jacuś wkroczył tu już zupełnie odmieniony. Miał brodę, długą, czarną koszulę nocną i białą czapeczkę na czubku głowy.

- I przywiózł z sobą własny dywanik - opowiada. - Codziennie rozkładał go, klękał na nim i tak śmiesznie się kłaniał. Nie traktowaliśmy tego poważnie. Myśleliśmy, że się wygłupia, wie pan, jak to z młodymi bywa.

Abu Ibrahim al-Almani spod 7

Że to nie były wygłupy, znajomi Jacka S. mogli przekonać się w połowie czerwca, gdy zaczęły o nim pisać izraelskie, angielskie i niemieckie gazety. W Getyndze stał się bohaterem lokalnego dziennika "Goettinger Tageblatt". Dziennikarze gazety ustalili, że mieszkał w południowej części miasta blisko obwodnicy, nawrócił się niedawno na Islam, ale początkowo nie był bardzo religijny, bo trzymał w domu psa, który, jak podkreśla gazeta, jest dla muzułmanina zwierzęciem nieczystym. Sąsiedzi powiedzieli reporterom "Goettinger Tageblatt", że Jacek ostatnio bardzo się zradykalizował, kłócił się z nimi i był agresywny. Na zdjęciu zamieszczonym w gazecie nie wygląda na napastliwego. Wręcz przeciwnie. Uśmiecha się zza kierownicy lśniącej, czarnej Toyoty Land Cruiser , wznosząc do nieba wskazujący palec. Ten palec to znak, że Jacek S. oddał swe życie Allahowi, również w sensie dosłownym. Bo jako wojownik Państwa Islamskiego ruszy zaraz tym samochodem ze zdjęcia, wraz z trzema innymi samobójcami, w kierunku posterunku
milicji w okolicach rafinerii w irackim mieście Bajdżi. Tam zdetonuje samochód pułapkę, zabijając 11 milicjantów i raniąc kolejnych 27 osób. O heroicznym czynie Jacka jeszcze tego samego dnia poinformuje na Twitterze arabski bloger RamiAlLolah, zamieszczając zdjęcie bohatera frontu islamskiego z krótką informacją, że wziął on udział w samobójczym ataku w południowym Iraku. Tylko, że dla bojowników Państwa Islamskiego to żaden Jacek, ale Abu Ibrahim al-Almani.

O tym, że Jacek S. to teraz Abu Ibrahim al-Almanii mieszkańcy jego rodzinnej wsi Kamnica na Pomorzu dowiedzieli się, gdy zobaczyli w telewizorze stojące pod ich domami wozy transmisyjne. W sierpniu Kamnica przeżyła najazd dziennikarzy z całej Polski. Reporterzy, pod wiejskim blokiem z szarej płyty, w którym kiedyś mieszkał z rodzicami, pokazywali okno na pierwszym piętrze i mówili do mikrofonów o tym, jak narodziły się korzenie polskiego dżihadu. Pod wiejskim sklepem trwało polowanie z kamerą na tych, którzy go kiedykolwiek znali, by zadać im pytanie: „Dlaczego Jacek został islamskim terrorystą?”

- A skąd mieliśmy to wiedzieć? - mówi dawna sąsiadka państwa S.

Rodzice Jacka - Ireneusz i Beata pochodzą z pobliskiego Miastka, które do tej pory było znane tylko z tego, że powstał tam jeden z pierwszych polskich punkrockowych zespołów, czyli WC.

Beata była krawcową, a Irek pilarzem w miejscowym nadleśnictwie. Pobrali się w 1987 roku. Do Kamnicy przenieśli się pod koniec lat 80., gdy Irek dostał od nadleśnictwa służbowe mieszkanie - trzy pokoje w wiejskim bloku, gdzie mieszkali z dwójką dzieci: Agatą i rok młodszym Jackiem. Gdy zakład drzewny w Kamnicy sprywatyzowano, upadł miejscowy PGR, rodzina S. zamieniła w nazwisku „ł” na „l” i zaczęła myśleć o emigracji. Mieli łatwiej, bo ojciec Irka, który był wiele lat węglarzem w Miastku, odkrył swoje niemieckie korzenie, wyjechał z matką do Reichu, ściągając w połowie lat 90. syna, a on resztę swojej rodziny z Kamnicy.

Gdy wyjeżdżali dwadzieścia lat temu Jacek był dopiero po pierwszej klasie.

- Beata z wyjazdem czekała aż do wakacji, by mu nauki nie przerywać - wspomina sąsiadka państwa S.

Niewiele osób pamięta go z tamtego okresu. W ogóle nie przypomina go sobie wychowawczyni z wiejskiej podstawówki w Kamnicy. Bo, co można powiedzieć o siedmiolatku?

Że był uroczym chudziutkim blondynkiem o wielkich, wyłupiastych, niebieskich oczach? Że w kolorowych rajstopkach biegał po mieszkaniach sąsiadek poszukując słodyczy? Że co rano siadał z innymi dziećmi przed telewizorem i oglądał Bolka i Lolka? Że w majowych nabożeństwach pod drewnianym krzyżem Jacuś śpiewał religijne pieśni, że - jako dziecko - biegał z innymi dziećmi do kościoła? Że do komunii miał iść z dwoma Łukaszami z tej samej klatki schodowej, z tym spod "piątki" i z tym spod "ósemki"? Sam mieszkał z rodzicami na pierwszym piętrze pod "siódemką".

Islamska palma

W sierpniu, gdy o samobójczym ataku zrobiło się w Polsce głośno, płk Maciej Karczyński z ABW zapewniał, że Jacek S. po wyjeździe z Kamnicy nie miał z krajem kontaktu. Ale to nieprawda. Przez wiele lat jego rodzice wynajmowali swoje mieszkanie w bloku, przyjeżdżali doglądać majątku, a ponadto byli częstymi gośćmi w Miastku, gdzie mieszkali rodzice Beaty i wuj Irka. Potem kupili dom w Węgorzynku. Przyjeżdżał z nim Jacek, spotykał się z rodziną i dawnymi kolegami.

Dziesięć lat temu przyjechał do Kamnicy świętować urodziny swojego kolegi z podstawówki i sąsiada - Łukasza.

- Normalny wiejski łepek: dresik, katana, lubił wypić - wspomina Szymon, brat Łukasza. - Próbował przed nami szpanować, ale my mieliśmy na to wylane. Czym on mógł nam przyszpanować, skoro był bez pieniędzy?

Szymon pamięta, że jak na wiejskie standardy Jacek zachowywał się dziwnie. Zamiast pić alkohol jak inni chłopcy, zaczął poszukiwać nieużywanej tu marihuany. W końcu zamiast konopi znalazł jakieś grzyby, chciał je wysuszyć i wypalić, ale chłopcy go wyśmiali.

O tym, co się dzieje z Jackiem, dawni sąsiedzi rodziny S. dowiadywali się od jego mamy - Beaty, która cały czas utrzymywała ze wsią kontakt. Mówiła, że Jacuś trudno się aklimatyzuje, nie ma kolegów, ma problemy z akceptacją w nowym środowisku. Dlatego chodzi z nim systematycznie do psychologa.

Do Kamnicy docierają informacje, że Jacek nie chce się uczyć, ani pracować. W Getyndze zatrudnił się w budce z hamburgerami, ale na krótko, bo mu ta praca nie odpowiadała. Potem, że się wyprowadził od rodziców, ma własne mieszkanie w biedniejszej dzielnicy Getyngi, gdzie mieszka dużo muzułmanów. Ponoć się z nimi lepiej dogadywał niż z rodowitymi Niemcami. Rodzice tylko się skarżyli, że rzadko z nimi się kontaktuje.

- Kompletnie odbiła mu palma, przeszedł na islam i próbował nas jeszcze nawracać - ogłosił w ubiegłe wakacje ojciec Jacka, gdy odwiedził Kamnicę.

- Był szalony, ale nie głupi - mówi dziś Szymek. - Jak musieli mu ten łeb zryć, że on w to wszystko uwierzył? - zastanawia się.

W listopadzie 2014 Jacek S. przyjechał ponownie do Polski. Odwiedził umierającego w słupskim szpitalu dziadka.

- Mąż był bardzo religijny - opowiada babka Jacusia. - Tłumaczył mu, że tak się nie robi. Że jak ktoś w jednej wierze się urodził , to w tej samej powinien umrzeć.

- Nic do niego nie trafiało - dodaje babka. - Pocieszaliśmy się tylko, że to tylko taka moda i zaraz mu przejdzie.

Miesiąc później Jacek znów był w Polsce. Tym razem na pogrzebie dziadka z Miastka. Szedł w swojej galabii za jego trumną, budząc sensację na cmentarzu. To była jego ostatnia wizyta w Polsce.

Jacek nietypowy

Pod koniec lipca Jacek Gawryszewski z ABW przedstawił posłom ze speckomisji raport o zagrożeniu terroryzmem islamskim. Według portalu TVN24 z raportu wynika, że jednym z poważnych zagrożeń są Polacy, którzy przeszli konwersję na islam i tak, jak Jacek, walczą po stronie Państwa Islamskiego. Zdaniem ABW problem głównie dotyczy osób, które wyemigrowały z Polski do Niemiec, Francji i Norwegii, tam związały się z komórkami ISIS i wyjechały walczyć do Syrii.

Jednym z takich bojowników jest urodzony w Niemczech Adrian, który przyjął imię Abu Bakr Al Sham i od trzech lat walczy w Syrii o zwycięstwo Państwa Islamskiego.

- W wieku 15 lat przejrzałem na oczy i ujrzałem Boga Jedynego - mówił w wywiadzie dla tygodnika ABC. - Wiem, że dla Allaha zrobię wszystko i jeśli mam zostać jego męczennikiem, to jest to najpiękniejszy los jaki może on mi zgotować.

Matką Adriana jest Polka, ojcem Palestyńczyk z Jordanii. I właśnie z takich mieszanych małżeństw głównie rekrutują się „polscy” bojownicy ISIS w Syrii. Jest ich około dziesięciu. Tak twierdzi jedna z osób znających raport ABW.

Nie udało mi się ustalić, czy przypadek Jacka S. jest opisany w raporcie. Ale jeśli jest, to jest on nietypowy. Jacek S., wychowywał się przecież w podmiasteckiej wsi, pochodził z katolickiej rodziny, która nie miała żadnych związków z muzułmanami.

Powiązani z dżihadem?

„Ze strzępków gazet, rozmów z jego znajomymi, wspomnień rodzinnych, próbuję zrekonstruować przemianę, która nastąpiła w Jacku. Bardzo chciałbym go zrozumieć. Jeśli uzna Pani, że może mi w tym pomóc, to proszę o kontakt” – napisałem do mamy Jacka, której profil pomogli mi odnaleźć na Facebooku jej znajomi. Beata S. to atrakcyjna, uśmiechnięta czterdziestokilkulatka w pastelowej sukience. Prowadzi niewielki butik w Getyndze (tak twierdzą jej znajomi). Z zamieszczonych na jej profilu zdjęć widać, że bardziej lubi się bawić, niż zamartwiać.

- Raczej nic panu nie odpowie - ostrzegła mnie matka Beaty.

- Dlaczego?

- Bo Beata nie chce o tym rozmawiać.

Ojciec Jacka też chyba nie chce . Był w Kamnicy miesiąc po śmierci syna i o samobójczym ataku w Iraku nikomu nie wspomniał.

- O wszystkim dowiedzieliśmy się później z telewizora - mówi Szymon.

Ireneusz S. milczał, bo co miał ludziom powiedzieć? Że nic nie wie?

Jacek znikł w kwietniu. Rodzice dowiedzieli się tylko, że wyjechał z kolegami do Turcji. Nic im przecież nie mówił, że idzie walczyć. I od tamtej pory żadnego śladu. Ani listu, ani maila, ani telefonu.

- Matka z ojcem poszukiwali go w całych Niemczech, ale nikt nic nie wie - mówi babka..

- To skąd wiadomo, że zginął w Iraku?

- Oficjalnego potwierdzenia zgonu nie ma, dlatego Beata ciągle wierzy, że Jacuś wróci - odpowiada.

Co jej daje taką nadzieję? Siostra Beaty zauważyła, że człowiek na zdjęciu opublikowanym w Internecie przez dżihadystów nie ma tatuaży na palcach, a Jacek przecież miał tam wytatuowane arabskie litery.

Latem rodziców Abu Ibrahima al-Almaniego, odpoczywających w okolicach Miastka, odwiedzili funkcjonariusze ABW z Warszawy. Chcieli się czegokolwiek dowiedzieć o Jacku, jego zniknięciu, przemianie i tajemniczej śmierci, bo nic o sprawie nie wiedzieli.

Miesiąc później babka Jacka zobaczyła w telewizji rzecznika ABW i bardzo się zdziwiła. Mówił, że służby mają pełną wiedzę na temat zdarzenia, złożyły w tej sprawie wyczerpujący raport pani premier, ale żadnych szczegółów zdradzić nie mogą dla dobra śledztwa. Wtedy pani K. po raz pierwszy dowiedziała się, że w sprawie wnuka prowadzone jest jakiekolwiek postępowanie. Jedynym zauważalnym elementem tego śledztwa była dyskretna obecność funkcjonariuszy ABW na odbywającym się w sierpniu we Wrocławiu ślubie siostry Jacka - Agaty. Cały przebieg uroczystości, jak twierdzi rodzina, był niejawnie rejestrowany przez funkcjonariuszy, którzy w ten sposób próbowali sprawdzić, kto się tam pojawił.

Rodzina Jacka S. nawet się zastanawiała, po co im takie nagrania.

- Widocznie sprawdzali, czy my też nie mamy jakichś powiązań z dżihadem - mówi babka.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (728)