"Dziewczyny z kalendarza" w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Ten spektakl bawi, zachwyca i chwyta za serce

Pogodny komediodramat, który tak dobrze pamiętamy z ekranów kin, właśnie trafił na scenę Teatru Muzycznego w Gdyni. Uroczysta prapremiera "Dziewczyn z kalendarza" upłynęła pod znakiem śmiechu i wzruszeń, ale wieczór miał także ważne przesłanie. Razem z Fundacją DKMS teatr przypomniał widzom o afirmacji życia i potrzebie pomagania.

Źródło zdjęć: © materiały partnera | Rzemieślnik Światła

Trudno było przeoczyć to wydarzenie. Plakaty zapowiadające musical wiszą w całym mieście, a wejście na dużą scenę ozdobione jest bramą ze słoneczników – prawdziwym symbolem "Dziewczyn z kalendarza". Jednak tym, co w sobotni wieczór ściągnęło tłumy do gmachu Teatru Muzycznego w Gdyni, był przede wszystkim talent reżysera, Jakuba Szydłowskiego, który na musicalach zjadł zęby, a także kunszt artystów tej sceny. Nastrój podczas uroczystej prapremiery w pełni odpowiadał klimatowi tej niezwykłej opowieści – nie zabrakło wielu momentów śmiechu, ale także wzruszeń. Z całą pewnością można mówić o sukcesie, bo choć nie było to takie oczywiste, już po pierwszych minutach publiczność nie miała wątpliwości, że autentyczna historia grupy angielskich gospodyń domowych w pełni nadaje się na musicalową scenę. Obejrzałam to przedstawienie z zapartym tchem i wyszłam z teatru z poczuciem dużego niedosytu, bo choć trwało aż trzy godziny, chętnie zostałabym z bohaterkami jeszcze dłużej.

Historia słynnego kalendarza

Choć trudno w to uwierzyć, ta opowieść jest oparta na faktach. Grupa gospodyń z Yorkshire naprawdę wydała kalendarz z własnymi aktami, a imponujący dochód ze sprzedaży pozwolił im nie tylko na zakup sofy w szpitalnej poczekalni, ale też trafił na konto tamtejszego oddziału białaczkowego. Nieco szalone panie z Instytutu Kobiet tak bardzo zainspirowały reżysera Nigela Cole’a oraz scenarzystów – Tima Firtha i Juliette Towhidi, że postanowili zrobić o nich film. Produkcja z Helen Mirren i Julie Walters okazała się ogromnym sukcesem, a o tytułowych dziewczynach z kalendarza ponownie usłyszał cały świat. Niełatwo dorównać tak wielkiemu dziełu i doścignąć tak utalentowane aktorki, ale Jakubowi Szydłowskiemu i artystom Teatru Muzycznemu w Gdyni udało się to w każdym calu.

Kto oglądał film, ten z pewnością przyzna, że reżyser doskonale dobrał obsadę tego spektaklu. Każda z bohaterek idealnie pasuje do swojego pierwowzoru. Ale musical Szydłowskiego nie jest żywcem przeniesiony z kinowego ekranu. Niektóre wątki zostały w nim pominięte, inne rozbudowane, a jeszcze inne pojawiły się w tej historii po raz pierwszy. Świetnym zabiegiem było wzbogacenie fabuły o perypetie młodzieży z Yorkshire, co w filmie twórcy potraktowali dość marginalnie. Mamy więc dwie narracje – tę opowiadaną z perspektywy dorosłych i tę, która toczy się w świecie nastolatków. Dzięki tej scenariuszowej modyfikacji musical z pewnością przyciągnie także młodszych widzów.

[1/4] Źródło zdjęć: © materiały partnera | Rzemieślnik Światła

Kobiety są jak kwiaty, czyli o afirmacji życia

Jeszcze zanim zgasły światła i widzowie przenieśli się do sielskiego miasteczka w północno-wschodniej Anglii, głos zabrał dyrektor Teatru Muzycznego w Gdyni, Igor Michalski. Zdradził publiczności, że starania o prawa do scenariusza "Dziewczyn z kalendarza" trwały aż sześć lat. Czy było warto walczyć o ten tytuł? Zdecydowanie tak, bo historia kobiet z Yorkshire porusza wiele ważnych i aktualnych tematów, jak walka z białaczką, akceptacja śmierci, afirmacja życia i piękno kobiet w sile wieku. Ta sztuka w opozycji do aktualnych trendów w popkulturze stawia na piedestale aktorki w dojrzałym wieku. I choć, jak wspomniałam wcześniej, na scenie towarzyszą im także młodzi artyści, to wieczór zdecydowanie należał do tytułowych dziewczyn z kalendarza, które pod względem energii, przebojowości i humoru w pełni dorównują młodszym pokoleniom.

W "Dziewczynach z kalendarza" zobaczymy m.in. Dorotę Kowalewską, Alicję Piotrowską, Annę Andrzejewską, Karolinę Merdę, Andrzeja Śledzia i Marcina Słabowskiego. Każdy z artystów (pełna obsada liczy łącznie ponad 30 osób) wzbudził w publiczności szczery zachwyt, o czym świadczyły gromkie brawa i liczne aplauzy. Muszę przyznać, że ten musical zachwycił mnie od pierwszej do ostatniej minuty. Spędziłam cudowny wieczór, płacząc na przemian ze śmiechu i ze wzruszenia, a piosenki śpiewane na scenie jeszcze długo brzmiały mi w uszach.

– Ja tylko zasadziłem ziarna. To dzięki tym ludziom wyrosły z nich kwiaty – przyznał skromnie Jakub Szydłowski po zakończonym spektaklu. Każdy, kto zobaczy tę sztukę, przyzna, że reżyser zrobił znacznie więcej. To wielkie, musicalowe dzieło na miarę światowych scen jest efektem ogromnego talentu, wizjonerskiego umysłu i tytanicznej pracy. W efekcie mamy prawdziwy muzyczny przebój, który absolutnie trzeba zobaczyć.

Sztuka w szczytnym celu. Teatr Muzyczny w Gdyni łączy siły z Fundacją DKMS

Każdy, kto zna historię pań z Yorkshire, wie, że genezą kalendarza z ich aktami była choroba. Mąż jednej z bohaterek, Annie, przegrał walkę z białaczką. Zanim odszedł, kobieta spędziła długie godziny, siedząc na niewygodnej kanapie w szpitalnej poczekalni. Osób, które wspierają bliskich w tak trudnych zmaganiach, jak rak, jest niezliczenie wiele, dlatego przyjaciółki postanowiły zafundować miejscowemu szpitalowi nową sofę, żeby czas oczekiwania na efekty leczenia mijał im w komfortowych warunkach. Jak już wiemy, fundusze ze sprzedaży kalendarza wystarczyły na wiele więcej niż tylko jeden mebel.

© materiały partnera | Rzemieślnik Światła

Postawa gospodyń z Yorkshire zwraca uwagę na trudność leczenia białaczki, z którą zmagają się nie tylko chorzy, ale także ich bliscy. Na nowotwór krwi chorują coraz młodsze osoby. Dla wielu z nich ratunkiem może być przeszczep szpiku, jednak honorowych dawców wciąż brakuje. Prapremiera "Dziewczyn z kalendarza" była doskonałym pretekstem do współpracy Teatru Muzycznego w Gdyni i DKMS. Jeszcze przed spektaklem prezes tej fundacji, Ewa Magnucka Bowkiewicz opowiedziała o działalności DKMS i o trudach walki z białaczką, w przypadku której największą przeszkodą jest poszukiwanie bliźniaka genetycznego, czyli osoby, która może oddać choremu szpik. Na scenie wystąpiła też 14-letnia podopieczna fundacji, której z pomocą honorowego dawcy udało się wygrać z chorobą. Ponadto we foyer teatru przez cały premierowy wieczór działał punkt DKMS, gdzie można było zgłosić chęć bycia dawcą. To kolejny przykład na to, że sztuka nie tylko cieszy, wzbogaca i edukuje, ale ma także moc pomagania.

Wybrane dla Ciebie