Dziennikarze podejrzani przez pomyłkę
Policjanci i prokuratorzy niesłusznie posądzili płockich dziennikarzy o wtargnięcie do siedziby PKN Orlen i obrabowanie gabinetu jednego z szefów spółki. Niezbite alibi dała reporterom policja - w dniu kradzieży nagrywali program telewizyjny z 30 funkcjonariuszami z Kielc - pisze "Gazeta Wyborcza".
Środa, wczesny ranek. Dwie ekipy płockiej policji w tym samym czasie pukają do domów Roberta Wiącka i Piotra Owczarskiego, dziennikarzy współpracujących z kilkoma stacjami telewizyjnymi. Po przeszukaniu mieszkań pakują reporterów do radiowozów i wiozą na przesłuchanie.
Owczarski: - Szok. Od dziesięciu lat jestem dziennikarzem śledczym i często gościłem na komendzie, ale nigdy w roli przestępcy.
Wiącek: - Żona cała się trzęsła z nerwów. Dobrze, że dziecka nie było, akurat miałem remont i spało u babci.
Zatrzymanie reporterów miało być ukoronowaniem trzymiesięcznego śledztwa w sprawie tajemniczej kradzieży w biurowcu PKN Orlen. "GW" opisała to w sobotę.
Po kilku godzinach przesłuchań dziennikarzom przypomniało się, co robili 18 listopada 2005 r.
- Byliśmy w Kielcach, m.in. w Komendzie Wojewódzkiej Policji - opowiada Wiącek. - Nagrywaliśmy czołówkę do programu w TV 4. Obrazek wyglądał tak: prowadzący program w asyście kilku radiowozów podjeżdża pod kielecki ratusz. Policjanci go konwojują, a później prowadzą do gabinetu prezydenta miasta. Przy nagraniu pracowało z nami kilkudziesięciu funkcjonariuszy.
Owczarski: - Wybłagaliśmy, żeby policja sprawdziła nasze alibi. Podaliśmy nawet numer komórki do rzecznika prasowego świętokrzyskiej komendy.
- Alibi okazało się stuprocentowe - mówi Gierula, rzecznik komendy w Płocku. - Wykluczyliśmy obu panów z kręgu podejrzanych - dodaje.
Do wprowadzenia policji w błąd przyznała się Beata Karpińska, pracownik biura prasowego Orlenu. - To niezamierzona pomyłka. Podczas przesłuchania pokręciły mi się daty - mówi. - Kilka dni później wszystko sprostowałam.
Rzecznik policji nie chce odpowiedzieć na pytanie o sprostowanie. (PAP)