Dzieci nie rodzą się od zakazów


Wśród wielu cięgów, jakie Roman Giertych zebrał za swoje wystąpienie w Heidelbergu, w którym zachęcał kolegów i koleżanki do wspólnej obrony Europy przed najazdem proaborcyjnych homoseksualistów, zabrakło tych, które w przypadku ministra jakby nie było edukacji, wydają się najważniejsze. Nie słyszałem mianowicie krytyki nieumiejętności czytania danych i logicznego argumentowania.

Dzieci nie rodzą się od zakazów
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

Nie mówię już nawet o absurdalnym łączeniu homoseksualistów z aborcją. Nawet brunatne chłopaki, co to o wielką Polskę katolicką walczą zamawiając zbiorowo piwo znanym skądinąd gestem, powinni zdawać sobie sprawę, że akurat z aborcjami homoseksualiści nic wspólnego nie mają. Rozumiem jednak, że dla Romana Giertycha te dwa wątki splatają się jakoś, stanowiąc zagrożenie dla rozwoju europejskich społeczeństw. I tu właśnie należy pochylić się nad problemami z wiedzą ministra od nauczania.

Nie są tajną informacją dane na temat przyrostu naturalnego czy dzietności kobiet. A z danych tych jasno wynika, że w krajach, których prawodawstwo zezwala na „zabijanie dzieci” i „propagandę homoseksualną”, pod względem demograficznym jest lepiej niż w Polsce. W ultraliberalnych w sprawach moralnych Danii czy Holandii na przeciętną kobietę przypada ok. 1,75 dziecka, a przyrost naturalny przekracza 0,33%. Podobnie jest we Francji, Szwecji, Belgii i innych krajach, w których prawo (sprzeczne z „naturalnym”) stanowione jest przez lobby „antyludnościowe”. W Polsce, w której homoseksualiści nie mogą wyjść razem na ulicę, a legalne usunięcie ciąży – nawet grożącej życiu kobiety – nie jest wcale takie proste, przyrost naturalny jest ujemny, a dzietność jest najniższa w Unii Europejskiej.

Oczywiście nie należy z tych danych wnioskować, że zliberalizowanie ustawy aborcyjnej czy wprowadzenie małżeństw homoseksualnych poprawi nasze wyniki. Nie poprawi, tak samo, jak nie poprawi ich zaostrzanie tego prawa. Spory światopoglądowe nie mają bowiem żadnego wpływu na demografię. Homoseksualizmem nie można się zarazić nawet na najbardziej legalnej paradzie, a całkowity zakaz aborcji nie wyeliminuje „operacyjnego przywracania miesiączki”, które podziemne gabinety reklamują w codziennych gazetach.

Kobieta nie zechce rodzić dzieci tylko dlatego, że minister jej rządu w imieniu całego narodu cytuje Jana Pawła II i używa ksenofobicznych straszaków. Europejska kobieta zamiast sloganów o tożsamości narodowej potrzebuje ekonomicznej stabilności. A tego nie jest w stanie zapewnić rząd, który zajmuje się obroną cywilizacyjnych bastionów zamiast ułatwianiem obywatelowi życia w sytuacji globalizującej się gospodarki.

Zamiast ułatwiać obywatelkom życie, koledzy ministra edukacji co jakiś czas biją w swoje wyliniałe tarabany i wymyślają na przykład, że zatrzymywanie Matek-Polek w domu jest świetnym sposobem na zwiększenie produkcji etnicznie polskiego czynnika ludzkiego. Tyle tylko, że już teraz Polki pracują znacznie rzadziej od Francuzek czy Niemek, nie mówiąc już o Dunkach czy Szwedkach. A jednak te narody w porównaniu z Polską przeżywają babyboom.

Oczywiście Roman Giertych ma prawo mieć takie, a nie inne poglądy. Ma prawo je głosić z całą stanowczością. Ma też właściwie prawo, jeśli dogadał się w tej sprawie ze swoim szefem, głosić te poglądy na forum międzynarodowym, jako poglądy całego rządu (ale już nie - społeczeństwa). Wolność wypowiedzi nie zwalnia go jednak z odpowiedzialności za wypowiadane słowa, a te niestety są druzgocząco odległe od rzeczywistości. Tak jak z reguły to bywa w przypadku demagogicznych fajerwerków.

Niestety wciąż trudniej jest zapewnić narodowi stabilną sytuację gospodarczą niż machać narodową flagą, śpiewać Rotę, bronić Okopów Świętej Trójcy i od czasu do czasu ciepnąć w naród jakimś becikowym. Łatwiej jest wtrącać się obywatelkom i obywatelom do ich osobistych spraw, zaglądać pod kołdry i decydować, z kim mogą iść do łóżka i czym takie pójście do łóżka powinno się skończyć, niż się od obywateli i obywatelek odczepić i pozwolić im budować ich własne życie w taki sposób, jaki im się podoba (byle nie wiązało się to z cierpieniami innych ludzi).

Publicysta jednego z najważniejszych polskich dzienników, zajmujący się na co dzień lustracją księży, napisał dwa dni temu w swoim felietonie: „dla ludzi z wielkiego świata homoseksualiści powinni mieć większe prawa niż ludzie rodzący i wychowujący dzieci, które w przyszłości utrzymywać zgorzkniałych i samotnych ‘wesołków’”.

No cóż, najwyraźniej nigdy nie spotkałem ludzi z wielkiego świata, bo nie znam nikogo, kto uważałby, że homoseksualiści i homoseksualistki powinni mieć prawa większe niż heteroseksualistki i heteroseksualiści. Spotkałem natomiast takich, którzy uważają, że państwo nie ma prawa decydować, kto na starość będzie zgorzkniały i samotny, odmawiając mu prawa do życia w pełnoprawnym związku tylko dlatego, że jest to związek dwójki ludzi tej samej płci. Spotkałem też takich, którzy - jak premier Kaczyński - uważają, że państwo nie ma prawa decydować o tym, czy kobieta zgwałcona urodzi dziecko będące wynikiem tego gwałtu. I jeszcze takich, którzy uważają, że pobłażliwe nazywanie innych ludzi "wesołkami" tylko dlatego, że mają inne preferencje seksualne, nie jest najlepszym sposobem na uznawanie "godności przyrodzonej każdemu człowiekowi". Ale cóż - ci o których mówię są jedynie lewackimi sodomitami i zwolennikami mordowania dzieci.

Krzysztof Cibor, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)