Dudek: należy udostępnić teczki IPN dziennikarzom i pracodawcom
Teczki z IPN powinny zostać udostępnione dziennikarzom, na pewno pracodawcom, żeby pracodawca mógł zapytać, czy jego pracownik nie był przypadkiem w przyszłości tajnym współpracownikiem, albo pracownikiem Służby Bezpieczeństwa - powiedział Antoni Dudek z Instytutu Pamięci Narodowej w "Poranku w radiu TOK FM".
18.01.2005 | aktual.: 18.01.2005 11:42
Rafał Ziemkiewicz: Na drugiej stronie „Gazety Wyborczej" opublikowano apel: „Pamięć narodowa nie jest historią zdrad". Czytał pan już ten apel?
Antoni Dudek: Tak, czytałem.
Rafał Ziemkiewicz: To jest apel poniekąd do pana, jako do pracownika Instytutu Pamięci Narodowej.
Antoni Dudek: Jestem trochę tym zaskoczony, bo najwyraźniej sygnatariusze słabo znają dotychczasową działalność instytutu i jego publikacje dotyczące właśnie tego, co ich interesuje, czyli opozycji. Apelują, żeby ich było więcej, co jest miłe. Natomiast chcę powiedzieć jasno, Instytut Pamięci Narodowej powstał po to, żeby obok innych źródeł wykorzystywanych w historii, wykorzystywał również źródła pochodzące z archiwów Służby Bezpieczeństwa. Inaczej działalność naukowa IPNu nie ma sensu.
Rafał Ziemkiewicz: Ja trochę wzmocnię to co pan powiedział, bo ten apel mi przypomina takie apele z lat osiemdziesiątych do opozycji, żeby była konstruktywna. Jest dużo zła, ale pokazujcie co jest dobrego. Chodzi o to, żeby IPN nie pisał o tym kto był współpracownikiem, tylko zajmował się tym co było dobrego w historii, którą można badać dzięki archiwom Instytutu Pamięci Narodowej.
Antoni Dudek: Problem polega na tym, że sygnatariusze tego apelu jakby nie bardzo rozumieją, że każda praca historyczna składa się z części analitycznej, gdzie powinna być napisana cała prawda, na tyle na ile to jest możliwe do odtworzenia; następnie przechodzi się do wniosków. Ja nie sądzę, żeby dzisiaj większość historyków powołując się faktu, że różne środowiska opozycyjne były zagenturyzowane w większym czy mniejszym stopniu, doszła do wniosku, że cała opozycja była bez sensu. Bo to nie miało miejsca. Natomiast pisanie historii musi prowadzić do poruszania właśnie tego wątku, gdzie występują tajni współpracownicy Służby Bezpieczeństwa. Tu można powiedzieć, że przez ostatnie piętnaście lat historia była o ten fragment po prostu uboższa.
Rafał Ziemkiewicz: Ja to traktuję trochę jako apel do siebie, jako do dziennikarza, żeby przedstawiać opinii publicznej te prace IPN, te wydawnictwa pokazujące historię kościoła w PRLu, historię opozycji. Mam nadzieję, że sygnatariusze apelu, bo jest tu wielu dziennikarzy też to wezmą do siebie. Na razie dziennikarze, w tym również ci tu podpisani interesują się tylko jedną dziedziną działalności Instytutu Pamięci Narodowej, a więc tymi teczkami. Czy taki projekt, jaki zawiera ustawa proponowana przez Ligę Polskich Rodzin, czyli pełne ujawnienie wszystkich teczek jest możliwy do wykonania z technicznego punktu widzenia?
Antoni Dudek: Skoryguję, projekt Ligi Polskich Rodzin właśnie niestety nie przewiduje pełnego ujawnienia wszystkich teczek. On wybiera inną formę, tak zwany model czeski i słowacki, a mianowicie listy. Są tak naprawdę dwie możliwości ujawnienia informacji, które budzą ostatnio takie emocje. Jedna, to jest właśnie ten model, który proponuje Liga i to jest zrobienie jakiejś formy listy. To jest mówiąc krótko operacja bardzo skomplikowana i trudna.
Rafał Ziemkiewicz: Ja na razie nie pytam czy to jest dobre, pytam czy to jest możliwe.
Antoni Dudek: No więc ja mówię, oczywiście technicznie jest to możliwe. Ale to potrwa, według szacunków zrobionych ostatnio w instytucie samo zrobienie listy na wzór słowacki, czyli zeskanowanie pewnego dokumentu (ręcznie pisane tak zwane dzienniki rejestracyjne, dzienniki archiwalne), który mógłby być taką pseudo listą, to byłoby zeskanowanie ponad stu tysięcy stron. Ta lista byłaby niedokładna, poza tym trzeba by było umieścić to w internecie, a przeszukiwanie tego byłoby męczarnią. To nie byłaby taka aktywna, elektroniczna baza, tylko pasywne, zeskanowane strony. Uważam, że to jest fatalne rozwiązanie, bo wprowadziłoby chaos. Tam są wymieszane imiona i nazwiska ludzi, których bezpieka rozpracowała razem z tymi, którzy byli później agentami. Groch z kapustą. Dlatego mi się wydaje, że powinniśmy iść w innym kierunku, a mianowicie nie robienie listy, tylko otwarcie archiwów. Czyli przychodzi dziennikarz, przychodzi historyk, przychodzi ktoś inny i pyta o konkretną osobę. Następnie dostaje na jej temat
całość materiałów, nie jakiś tam wyciąg z jakiegoś dziennika, tylko po prostu całą teczkę. To jest to otwarcie archiwów, które wydaje mi się racjonalne. Dlatego, że ono sprawi, że ludzie będą się interesować konkretnymi postaciami, zwykle z życia publicznego. To się wszystko odbędzie w jakiś racjonalnych formach i przede wszystkim ktoś pozna całość dokumentacji. Dowie się jeśli ta osoba była tajnym współpracownikiem i jak ją zwerbowano, co realnie donosiła. Nie będzie to jakieś jedno z wielu nazwisk na liście, gdzie nic nie wiemy poza imieniem, nazwiskiem i ewentualnie rokiem urodzenia.
Rafał Ziemkiewicz: Ale czy to nie byłoby wielką krzywda dla osób trzecich, o których mogą traktować donosy? No nie wiem, był TW i pisze w donosie do swojego oficera prowadzącego, że kolega związkowy taki a taki zdradza żonę z panią taką a taką i teraz po latach, przypadkiem Bogu ducha winny człowiek staje przed ujawnieniem tego faktu.
Antoni Dudek: Zgadzam się, to jest główny problem. To jest główny powód, dla którego trzeba się zastanowić nad pewnymi ograniczeniami. Ale w moim przekonaniu odpowiadać za te ograniczenia powinna osoba, która otrzymuje te dokumenty. Na przykład, jeśli chodzi o dziennikarzy, to dziennikarze mają jednak pewną etykę zawodową. Nawet dzisiaj, jeśli wchodzą w posiadanie informacji robiąc jakiś współczesny reportaż o pewnej sferze życia swoich bohaterów, to zazwyczaj jednak tego nie piszą.
Rafał Ziemkiewicz: Mówi pan, że lepszym wyjściem byłoby po prostu otwarcie archiwów i danie każdemu prawa dostępu?
Antoni Dudek: Ja myślę, że może nie każdemu, ale na pewno dziennikarzom, na pewno pracodawcom, żeby pracodawca mógł zapytać, czy jego pracownik nie był przypadkiem w przyszłości tajnym współpracownikiem, albo pracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Poza tym wydaje mi się, że można by było dać takie prawo organizacjom społecznym i partiom politycznym. Władze takich organizacji, partii mogłyby zapytać: czy nasz członek był tajnym współpracownikiem czy nie?