ŚwiatDruga twarz Iranu

Druga twarz Iranu

Irańskie władze obchodzą 30. rocznicę islamskiej rewolucji. Irańskie społeczeństwo obchodzi 30. rocznicę ucieczki w prywatność.

Druga twarz Iranu
Źródło zdjęć: © AFP | BEHROUZ MEHRI

06.02.2009 | aktual.: 11.02.2009 13:09

Każdy, kto zginie, walcząc z syjonistycznym tworem w Strefie Gazy
[z Izraelem – przyp. red.], automatycznie dostąpi łaski męczeństwa i pójdzie do nieba – ogłosił na początku stycznia najwyższy przywódca Iranu ajatollah Ali Chamenei. W ciągu następnego tygodnia na teherańskim lotnisku stawiło się 70 tysięcy mężczyzn z tobołkami i egzemplarzami Koranu. Wszyscy gotowi na męczeńską śmierć. Wyraźnie przejęty skalą odzewu Chamenei odwołał całą akcję, tłumacząc, że w sprawie Gazy Iran ma na razie związane ręce. – Ale dziękuję, że jak za dawnych lat znów przybyliście na to lotnisko – powiedział w telewizji ajatollah.

30 lat temu, 16 stycznia 1979 roku, z tego właśnie lotniska ostatni szachinszach Iranu Mohammad Reza Pahlawi w popłochu uciekał „na wakacje”. Jak się później okazało, były to wieczne wakacje, bo do kraju już nigdy nie wrócił. SAVAK, czyli irańska bezpieka, zadbała wówczas o to, by teherańskie lotnisko było niemal puste. Teherańczycy świętowali na ulicach miasta koniec dyktatury, w której do perfekcji opanowano sztukę wbijania szpilek pod paznokcie.

Dwa tygodnie później (1 lutego) na tym samym lotnisku wylądował boeing wyczarterowany od Air France. W otwartych drzwiach samolotu pojawił ajatollah Ruhollah Chomeini w czarnym turbanie – takim, jaki mogą nosić jedynie potomkowie proroka Mahometa. Na lotnisku był taki tłum, że ochrona podstawiła Chomeiniemu helikopter. W Teheranie witało go ponad sześć milionów Irańczyków. Było to prawdopodobnie największe zgromadzenie w historii ludzkości i jednocześnie początek być może najważniejszej rewolucji powojennego świata.

W oczekiwaniu na 12. imama

Rewolucji stuknęło właśnie 30 lat. W tym czasie przeorała ona nie tylko bliskowschodni krajobraz, ale przede wszystkim przeorała samych Irańczyków. Ich państwo przerodziło się z dyktatury świeckiej w dyktaturę teokratyczną. Dziwna to dyktatura: z jednej strony reżim, który hołduje fundamentalistycznym zasadom, a z drugiej – społeczeństwo, które szuka ucieczki od tego fundamentalizmu. Dzisiejszy Iran to jednocześnie najpotężniejsze na świecie państwo, w którym rządy sprawują duchowni, i jedyne państwo w regionie, które ma własny festiwal rockowy (niemy, bo ajatollahowie zezwalają tylko na instrumentalne kawałki) i w którym na uniwersytetach wykłada się zachodnią filozofię. Najwyższy przywódca wciąż „stoi na straży rewolucji”, ale tylko co trzeci Irańczyk był na świecie, gdy Chomeini lądował w Teheranie. Iran to państwo klinicznej schizofrenii.

Ta schizofrenia jest u Irańczyków w pewnym sensie wrodzona. Iran to kraj szyicki – żyje tam połowa wszystkich wyznawców tego odłamu islamu. Przez wieki był to odłam prześladowany przez większość sunnicką i dlatego pozbawieni własnego państwa szyici wypracowali mechanizmy obronne. Jednym z nich jest takijja: jeśli szyita czuje się zagrożony, może publicznie wyprzeć się swojej wiary. – Dziś Irańczycy stosują takijję- do ochrony własnej prywatności przed wścibskim państwem – mówi „Przekrojowi” Ali Ansari, iranista z Uniwersytetu w St. Andrews. – Obok siebie istnieją dwa równoległe światy: ludzie sobie, władza sobie. Władza to ajatollah Chamenei, który de facto kontroluje wszystkie ośrodki władzy w Iranie. W 1989 roku przejął on konstytucyjne stanowisko najwyższego przywódcy po Chomeinim i kontynuuje wcielanie w życie koncepcji dość oryginalnej nawet jak na szyizm. W Iranie to duchowni sprawują najwyższą władzę w państwie, aż do ponownego ukazania się 12. imama, który – jak wierzą szyici – w IX wieku schował się
przed prześladowcami. Jego powrót będzie oznaczał rychły koniec świata.

Większość szyickich „biskupów”, czyli ajatollahów, uważa, że władza państwowa to wyłączna domena świeckich. Na pięć tysięcy irańskich ajatollahów tylko około 80 aktywnie wspiera reżim. Jeden z najbardziej szanowanych dziś ajatollahów Ali as Sistani, który jest duchowym przywódcą irackich szyitów, twierdzi wręcz, że szyita najlepiej zadba o swą religijność w demokracji. – W Iranie mamy do czynienia z garstką radykałów, którzy opanowali państwo – mówi Ansari. – Wielu Irańczyków nie chce mieć z nimi nic wspólnego.

Imam na koniu przez front

Schizofrenia pogłębia się wyraźnie od 2005 roku, gdy prezydentem Iranu został Mahmud Ahmadinedżad. Ten syn kowala jeszcze jako burmistrz Teheranu chciał na stałe zamknąć jedną z głównych arterii stolicy, bo był przekonany, że tą właśnie ulicą do miasta wkroczy 12. imam. Jego niespodziewany sukces w wyborach prezydenckich był rezultatem poparcia, jakiego w ostatniej chwili udzielił mu Chamenei. Cztery lata temu Irańczycy, którzy zbojkotowali wybory, z przerażeniem patrzyli, jak stanowisko prezydenta obejmuje człowiek, który kiedyś przyznał, że „nie po to robiliśmy rewolucję, aby zwyciężyła demokracja”. Ahmadinedżadowi rządzenie idzie jak po grudzie. Najpierw przez pół roku na stanowisko ministra surowców (z ich eksportu pochodzi 80 procent irańskich dochodów) forsował kolegę ze sklepu z herbatą. W listopadzie stracił zaufanego ministra spraw wewnętrznych, gdy udowodniono mu sfałszowanie dyplomu z uniwersytetu oksfordzkiego. Minister wzbudził podejrzenia, gdy zaczął się tłumaczyć, że chodzi o „uniwersytet
oksfordzki w Londynie”.

Takiego właśnie prezydenta potrzebował Chamenei. Ahmadinedżad, który do dziś opowiada, jak to w latach 80. podczas wojny z Irakiem widział 12. imama galopującego wzdłuż linii frontu na białym rumaku, nie jest konkurencją dla ajatollaha- – nie ma zaplecza politycznego. Jednocześnie skupia na sobie całą uwagę świata, co pozwala Chameneiemu w spokoju rządzić krajem.

Niemiecki socjolog Max Weber już w latach 20. XX wieku nazwał podobną taktykę polityczną „sułtanizmem”. W książce „Gospodarka i społeczeństwo” Weber pisze, że „sułtan” (a w naszym przypadku najwyższy przywódca) sprawuje władzę za pośrednictwem armii lub administracji. Ale ta władza jest wciąż despotyczna. I choć od czasu do czasu przeprowadza wybory, aby potwierdzić swoją pozycję, to praktycznie nie może ich przegrać (bo ma w garści komisję wyborczą).

Dzisiejszy Iran nie jest państwem totalitarnym – jest właśnie takim współczesnym sułtanatem. Funkcjonuje tam jedna ideologia panująca – szyicka teokracja, ale równocześnie istnieją inne: liberalizm, socjalizm, a nawet feminizm. Nie ma w Iranie jednej partii władzy. Jest ich kilkanaście. – Chamenei toleruje odstępstwa dopóty, dopóki nie zagrażają one jego pozycji i „rewolucyjnemu ładowi społecznemu” – mówi znany irański politolog Ahmad Zeidabadi. – Irańczycy to rozumieją i uciekają w taką świecką takijję. Żyją obok państwa. * Imam nie był kobietą*

Problem w tym, że państwo nie zawsze chce być obok. Na początku stycznia doszło w Teheranie do wielkiego skandalu. Piłkarki jednego z największych klubów w kraju zagrały mecz z męską drużyną. Ktoś nakręcił go telefonem komórkowym i doniósł policji obyczajowej, która aresztowała szkoleniowców obu drużyn. Proroczy okazał się ubiegłoroczny tytuł z pierwszej strony jednego z konserwatywnych tygodników, który zaniepokojony postępującą emancypacją kobiet, pytał: „Wczoraj rower. Dziś łyżworolki. A jutro?”.

Prawne upośledzenie kobiet to bodaj najważniejszy punkt, w którym zajęta sobą władza i zajęci sobą Irańczycy się zderzają. Status kobiet to jedna z niewielu sfer życia społecznego, w które państwo jest jeszcze w stanie tak dalece ingerować. Choć ponad połowa irańskich studentów to kobiety, wciąż istnieje długa lista zawodów, które są zarezerwowane tylko dla mężczyzn. Władza wciąż nie może się pogodzić z tym, że najbardziej znana Iranka Szirin Ebadi dostała Nagrodę Nobla. I to nie dlatego, że otrzymała ją za walkę o prawa człowieka, ale właśnie dlatego, że jest kobietą.

W większości przypadków Irańczycy starają się po prostu ignorować rząd. – Ludzie, na ile to tylko możliwe, uciekają w prywatność – tłumaczy Zeidabadi. – Dla młodych często jest to ucieczka w rozrywkę, czasem w używki.

Coraz częściej ma ona wymiar nie tylko psychiczny. Do końca lat 90. Iran eksportował głównie surowce. Teraz prawdziwym hitem eksportowym stają się młodzi, wykształceni ludzie. Tylko w 2008 roku z 70-milionowego Iranu wyjechało ich około 400 tysięcy. Jak pisze znany irański dysydent Akbar Gandżi, po części jest to skutek kryzysu gospodarczego, ale wielu młodych po prostu nie widzi dla siebie żadnych perspektyw w kraju rządzonym przez klikę skupioną wokół ajatollahów.

Młodzi mają również zupełnie inne podejście do religii niż starzy. O ile 52-letni Ahmadinedżad jest przedstawicielem pokolenia, które 30 lat temu z fanatycznym żarem wprowadzało w życie zalecenia Chomeiniego, o tyle dzisiejsi 20-latkowie są zupełnie obojętni na apele ajatollahów. Prawie 70 procent Irańczyków poniżej 30. roku życia (a trzeba pamiętać, że młodzież stanowi 70 procent całej populacji) oficjalnie wierzy, ale nie praktykuje. W tym sensie można powiedzieć, że irańskie społeczeństwo, w znacznej większości stroniące od życia religijnego, nie różni się od współczesnych społeczeństw Zachodu. * Blokują w imię imama*

12 lat temu znalazł się człowiek, który bezskutecznie próbował wyrwać Irańczyków z tej publiczno-prywatnej schizofrenii. W 1997 roku Mohammad Chatami, kształcony w Hamburgu wielbiciel Immanuela Kanta, wygrał wybory prezydenckie z przewagą 13 milionów głosów. Udało mu się to dzięki młodym ludziom. Obiecał im ograniczenie cenzury, wolność prasy i prawa dla kobiet. Ale entuzjazmu wystarczyło tylko na dwa lata. W 1999 roku Chatami nie kiwnął palcem, gdy radykalne bojówki (za przyzwoleniem Chameneiego) pacyfikowały strajkujących teherańskich studentów. Chatami wygrał znów w 2001 roku, ale już nieznacznie. Gdy w 2005 roku ustępował Ahmadinedżadowi, jego obrońcy tłumaczyli, że nie zreformował państwa, bo wszystkto zostało zablokowane przez Chameneiego. Gdy Chatami po raz pierwszy został prezydentem, po Iranie krążyła następująca anegdota. Dziennikarz zapytał prezydenta: „Jak duży jest Iran?”. Chatami odpowiedział: „Milion sześćset czterdzieści tysięcy kilometrów sześciennych”. „Sześciennych?” – zdziwił się
dziennikarz. „Tak, bo ajatollahowie wypełnili kraj gnojem” – odparł Chatami, który sam ajatollahem nie jest. 12 stycznia tego roku Chatami ponownie zgłosił się do sprzątania gnoju – w czerwcu prawdopodobnie powalczy z Ahmadinedżadem o prezydenturę.

Ale nawet jeśli Chatami wygra wybory, Irańczyków czeka powtórka z rozrywki. Realizacja jego „liberalnych” reform oznaczałaby de facto otwarcie Iranu na świat. A to właśnie dzięki zewnętrznym wrogom i międzynarodowej izolacji kraju ajatollahowie od 30 lat utrzymują pełnię władzy. – Jaki oni mają interes w otwieraniu okien – pyta Akbar Gandżi – skoro wiedzą, że będą pierwszymi, których wywieje?

Łukasz Wójcik

Źródło artykułu:WP Wiadomości
iranteheranrewolucja
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)