Drogi przez mękę
Współczesnym podróżnikom zapewne łatwiej przyjdzie znosić niedogodności wędrówek urlopowych, jeśli przypomnimy im trudne początki turystyki w czasach wczesnonowożytnych.
20.05.2009 | aktual.: 18.06.2009 16:59
Wytrawnych podróżników, zwiedzających dalekie kraje, nie brakowało już w starożytności. Przywołać tu można choćby Herodota z Halikarnasu (V w. p.n.e.) i jego sugestywne opisy Persji i Egiptu, których echa słychać do dziś np. u Ryszarda Kapuścińskiego. Średniowiecznymi podróżnikami kierowały z kolei motywy religijne; rzesze pątników przemierzały odległe szlaki wiodące aż do Composteli w hiszpańskiej Galicji, by nawiedzić relikwie św. Jakuba Apostoła. Wspomnijmy tu dla przykładu rycerza Jaśka Pilika, który w latach 1379–1380 pielgrzymował tam z mazowieckiego Sierpca. Bogate były też zawsze tradycje podróży do Ziemi Świętej. Szeroki zasięg miały średniowieczne podróże edukacyjne. Tak np. wywodzący się z górskiej wioski Grächen w Szwajcarii kilkunastoletni wówczas ubogi Thomas Platter Starszy, w początkach XVI w., podróżując pieszo, dotarł aż do Wrocławia.
Jednak dopiero renesansowe przemiany kultury i mentalności sprawiły, że Europejczycy zaczęli odwiedzać dalekie kraje nie tylko z pobudek religijnych lub edukacyjnych. Podróżnikami często kierowała ciekawość obejrzenia wielkich i sławnych miast z ich architekturą i wybitnymi dziełami sztuki. Pragnęli oglądać słynne osobliwości, przyglądali się stylowi życia, zabaw, ale też i wojowania i fortyfikowania.
Zmienia się także styl podróżowania; poczynając od końca XVI w. synowie polskich magnatów i szlachty nie poprzestają na odwiedzeniu jednego tylko miejsca. Starają się wcześniej zaplanować dłuższą trasę, obejmującą kilka ośrodków w różnych krajach. Również i w zachodniej Europie tzw. Grand Tour, z Niderlandami, Francją, Włochami i Niemcami, staje się w połowie XVII stulecia powszechnym zjawiskiem wśród elit. Słowem, ludzie u progu epoki nowożytnej zaczęli podróżować i zwiedzać na szeroką skalę z pobudek podobnych do naszych. No, może poza jednym istotnym wyjątkiem: rzadko kto bowiem podróżował, by wypocząć. Bo też było to praktycznie niemożliwe z najróżniejszych względów.
Diariusz zalecany
Jeśli chcemy porządnie zwiedzić jakiś region, niezbędny jest dobry przewodnik. Warto jednak pamiętać, że niemiecki księgarz Karl Baedeker (który użyczył swego nazwiska bedekerom) urodził się dopiero na początku XIX w., a swój pierwszy przewodnik po nadreńskich zamkach wydał w 1827 r. Nie znaczy to jednak, że wcześniej podróżnicy byli całkowicie skazani na niewiedzę, choć jeszcze w początkach XVI stulecia przewodniki (których karierę wsparło wynalezienie druku) pisano dość zwięźle. Autorzy skupiali się głównie na wyliczeniu odwiedzonych miast, zamieszczali krótkie ich opisy i z niemałą satysfakcją podawali odległości dzielące kolejne etapy podróży. Generalnie, wiedza nabyta z takich wydawnictw była dość skromna. Dopiero na przełomie XVI i XVII w. pojawiają się obszerne relacje z podróży spisywane barwnie i wciągające czytelników. Młodym magnatom wyruszającym na zagraniczne wojaże instrukcje ojcowskie wręcz zalecały prowadzenie diariuszy, co udawało się z różnym skutkiem. Pod koniec XVI w., w często już
wówczas odwiedzanej Italii, starano się nawet wprowadzić pewne standardy opisów. Autorzy relacji z podróży zyskiwali zaś sławę często ich samych zaskakującą. Prof. Antoni Mączak przytacza tu przykład niemieckiego kupca z Ulmu Hansa Ulricha Kraffta. Po odbyciu podróży na Wschód i kilku latach niewoli tureckiej opublikował on swoje pamiętniki w 1582 r. Po powrocie, jeszcze w tym samym roku, starał się ów Krafft w Opawie o posadę księgowego miejskiego. Rozmowa wstępna z tamtejszym burmistrzem przebiegała obiecująco do chwili, gdy do izby wszedł pisarz miejski z... egzemplarzem pamiętnika w ręce. Upewniwszy się, iż to ten sam Krafft co i w książce, pisarz skrycie przekonywał burmistrza, że człek tego pokroju długo miejsca nie zagrzeje. Czas pokazał, że oczytany Morawianin miał całkowitą rację.
O dużym zapotrzebowaniu na wydawnictwa o charakterze informacyjnym świadczy i rodzimy przykład. Wzrost znaczenia państwa polsko-litewskiego w XVI stuleciu powodował konieczność podejmowania licznych poselstw do Krakowa. Misja do odległego kraju, o odmiennych zasadach ustrojowych i obyczajach, wymagała oczywiście przygotowania. Powstał więc głód informacji. A jako że rynek nie znosi pustki, szybko została zapełniona. Sekretarz Zygmunta II Augusta i wybitny humanista Marcin Kromer przygotował w języku łacińskim dziełko zatytułowane później „Polonia, czyli o położeniu, ludności, obyczajach, urzędach i sprawach publicznych Królestwa Polskiego księgi dwie”. Było to kompendium wiedzy na temat ówczesnej Polski, tym rzetelniejsze, że przygotowane przez Polaka, i to dobrze wykształconego. Rękopis dzieła wręczono w 1574 r. przybywającemu do swych nowych poddanych królowi Henrykowi Walezemu, chcąc mu zapewne ułatwić orientację w sprawach i obyczajach Polaków. Już w następnym roku tekst ukazał się drukiem we Frankfurcie
nad Menem jako część dzieła Alberta Kranza Wandalia. Z tym tylko, że stało się to bez wiedzy i zgody autora. Wydawca owej pirackiej edycji wyjaśnił we wstępie, iż tekst otrzymał od pewnego francuskiego szlachcica... Taki to był głód informacji o naszej ojczyźnie!
Podróż z łożem
Przejazdy i drogi, podobnie jak i dziś, stanowiły najuciążliwszy element szeroko pojętej turystki. W XVI w. podróżowanie morzem było szybsze niż lądem. Wiele jednak zależało od wiatru. 30 czerwca 1513 r. 300 okrętów Henryka VIII, dokonującego inwazji na Francję, dystans z Dover do Calais pokonało od godziny czwartej do siódmej rano. Tę samą trasę, ale w lutym 1528 r., pokonać mieli dyplomaci Gardiner i Fox. Jechali do Rzymu w pilnej sprawie do papieża, by ten unieważnił małżeństwo Henryka VIII z Katarzyną Aragońską (sprawa, jak wiemy, miała swe dziejowe konsekwencje). Gardiner i Fox stanęli w Dover późnym wieczorem we wtorek, 11 lutego. Wyruszyli do Calais niezwłocznie w środę rano. Jednak z powodu silnego przeciwnego wiatru zmuszeni byli zawrócić w połowie drogi. Następną próbę sforsowania kanału La Manche podjęli w czwartek, 13 lutego, i tym razem bez powodzenia. Zdecydowali więc odczekać 36 godzin na zmianę wiatru i tak zastała ich sobota. Wyruszyli o świcie z pomyślnym wiatrem, ale ten w połowie drogi
przestał wiać. Niemal przy flaucie pokonali pozostały odcinek do godziny drugiej w nocy w niedzielę. Na tym jednak wyprawa się nie skończyła. Statek dopłynął bowiem tylko cztery mile od Calais, bo kapitan obawiał się przybicia do brzegu i ostatecznie postanowiono opuścić łódź. Dwaj słudzy, wiosłując dzielnie, dowieźli posłów do Calais w niedzielę o 8 rano. Podróż w pilnej misji, w innych okolicznościach trwająca kilka godzin, zajęła im więc ponad cztery doby. Dla dopełnienia obrazu nieszczęść dodać należy, że w ciągu dwóch ostatnich dób podróży niefortunni dyplomaci nic nie jedli, gdyż na rzekomo krótką podróż nie wzięli zapasów żywności.
Nie łatwiej bywało i na lądzie. Oczywiście biedni podróżowali pieszo. Wymieniany już, wędrujący jeszcze jako dziecko, Thomas Platter tak wspomina drogę, jaką przebył z Zurychu w Szwajcarii do Miśni w Saksonii: „Była to dla mnie, nie nawykłego, droga daleka, zwłaszcza że musiałem się starać o jedzenie... szliśmy dość raźno... Ale ile razy ustawałem, krewniak Paweł popędzał mnie rózgą lub kijem, a także szczypał w gołe nogi, bowiem nie miałem spodni, a także nader liche trzewiczęta”.
Podróżujący konno lub wozami tylko pozornie mieli łatwiej, gdyż borykali się z innymi kłopotami. Trudne było zawsze forsowanie gór. Przez Tyrol do Rzymu w 1583 r. podróżował z Andrzejem Batorym, bratankiem króla Stefana, kanonik Andrzej Reszka. Pierwszy z wozów połamał się orszakowi za Pragą. W jego miejsce zakupiono nowy, któremu w Bawarii odpadły koła, a w Landshut ostatecznie połamał się kolejny wóz. W Monachium, przy pomocy fachowców, przystosowano wozy do górskich dróg. Zdało się to na tyle, że kolejna naprawa miała miejsce pod Partenkirchen, a trzy kolejne za Insbruckiem. Na terenie Italii było według Reszki lepiej, bo napraw dokonywano tylko trzykrotnie, i to w odstępach nie krótszych niż pięć dni! Dodajmy jeszcze, że z powodu awarii wozów część drogi powrotnej podróżnicy przebyli pieszo. Jednak przy dłuższych wyprawach większy orszak bez wozów obyć się nie mógł. Niektórzy doświadczeni podróżnicy wręcz zalecali, by bez pewnych sprzętów w podróż nie wyruszać. I tak Anglik Fynes Moryson radził, by do
Danii, wschodnich Niemiec i Polski koniecznie zabierać beczułkę wina i mięso. Radzono, by wozić własne łóżko i nie spać na słomie w karczmach. Obszerny bagaż był więc koniecznością. Oddzielną kwestię dla podróżujących stanowiła jakość techniczna dróg lądowych. Tylko w nielicznych krajach i w szczególnych wypadkach przywiązywano do nich większą wagę. W zasadzie od czasów rzymskich rzadko kiedy poza miastami i dojazdami do mostów, brodów czy grobli utwardzano drogi. Były one też słabo oznakowane i często można przeczytać narzekania podróżnych poruszających się po mniej uczęszczanych trasach, że droga jest mało widoczna. Gdy czyta się wzmianki dyplomatów podróżujących po Polsce, często pojawiają się takie utyskiwania. W czasie jesiennych deszczów i roztopów są to wręcz przestrogi, by ograniczyć wyjazdy do tych niezbędnych. Ważny trakt handlowy, wiodący z Krakowa do Gdańska, na odcinku między Łodzią a Zgierzem jeszcze w latach osiemdziesiątych XVIII stulecia jest opisany jako: „droga dla częstych korzeni i
wybojów, zakrętów, błota, uprzykrzona, całą milę, aż po wieś Bałuty”. W dawnej Polsce brakowało także mostów, a przeprawa przez wezbrane i nieuregulowane rzeki o błotnistych brzegach była sama w sobie przygodą, nie zawsze kończąca się szczęśliwie.
Pieluchy Jezusa
Podobnie jak współcześnie, w opisach ekskursji wiele uwagi poświęca się budowlom, w tym świątyniom. Uwagę wzbudza również układ urbanistyczny miast, położenie, zabudowa i fortyfikacje. Znawcy i koneserzy chętnie odwiedzają kolekcje dzieł sztuki i księgozbiory. W ramach podróży edukacyjnych chętnie też wizytowano pola bitew, przyglądając się organizacjom wojsk, taktyce, pracom inżynieryjnym. Ok. 1625 r. za wzorcowe uważano oblężenie Bredy, prowadzone przez hiszpańskiego wodza Ambrogio Spinolę. Wizytował je m.in. królewicz Władysław Waza w czasie swej peregrynacji po Europie.
Wraz z rozwojem politycznym i militarnym imperium osmańskiego stopniowo wzrastało również zainteresowanie Orientem. Początkowo niewielu śmiałków zapuszczało się w głąb Turcji, dominowały relacje dyplomatów. Jednak po zwycięstwie wiedeńskim i pokoju karłowickim, gdy zagrożenie tureckie osłabło, Orient coraz bardziej fascynował licznych podróżników swą egzotyką, odmiennością kultury i estetyki. Fascynacje te były bardzo głębokie, zaś w polskiej literaturze podróżniczej widzimy je w listach Jana Potockiego. Autor „Rękopisu znalezionego w Saragossie” odwiedził Stambuł w 1784 r. Jego opisy derwiszów, bazarów i najróżnorodniejszych rozrywek i obyczajów do dziś zarażają czytelnika prawdziwą pasją Orientu.
Najbardziej od wczesnonowożytnych turystów, zwłaszcza katolickich, odróżnia nas to, że mniej interesujemy się relikwiami. Inne są dziś formy religijności i inaczej sprawowany jest kult świętych. Ówcześni znali dużo lepiej ich żywoty, patronaty i atrybucję, czyniącą z anonimowych dziś postaci symbole cnót i postaw. Zaczytywano się więc hagiograficznym dziełem „Żywoty Świętych Pańskich...” ojca Piotra Skargi, na boku pozostawiając jego „Kazania sejmowe”. Za stosowne uznał zatem Benedykt Chmielowski w swojej paraencyklopedii „Nowe Ateny” (pierwsze wydanie 1745–46) wyliczyć niektóre z relikwii (łącznie 35 pozycji) wraz z miejscem przechowywania. I tak pieluchy, w które owinięty był Jezus po narodzeniu, znajdowały się w Raguzie oraz w Paryżu w kościele St. Denis, zaś dzban/stągiew z Kany Galilejskiej można było nawiedzić w Puy w Langwedocji. Podaje wreszcie Chmielowski aż dwa miejsca przechowywania Graala, ale jeśli idzie o autentyczność, sam zaznacza: „spór pozostaje do rozstrzygnięcia”. Nie mniejszym
zainteresowaniem cieszyły się różnego rodzaju osobliwości. Młody szlachcic Jan Ługowski, podróżujący po Europie w latach 1639–1643, autor unikatowego diariusza i ciekawej korespondencji, wspomina na przykład, iż w Ingolstadt pokazywano mu skórę konia zabitego pod królem szwedzkim Gustawem II Adolfem w czasie nieudanego oblężenia miasta w wojnie trzydziestoletniej. W Europie Zachodniej i we Włoszech zaczęły wręcz powstawać tzw. gabinety osobliwości. Miały one różne profile. Na przykład w siedemnastowiecznej Bolonii znajdowała się kamera osobliwości przyrodniczych. Można tam było obejrzeć skamieniałości, oryginalne muszle, szkielety ryb i ludzkie kości. Wśród takich kolekcji nie brakowało wszakże i falsyfikatów oraz zwykłych oszustw. W 1663 r. Anglik Philipp Skippon zauważył, że pokazywana mu w Bolonii rzekoma stopa smoka to w rzeczywistości tylna noga bobra. Wraz z postępem wiedzy sytuacje takie zdarzały się jednak coraz rzadziej, a prywatne kolekcje z czasem stały się zalążkami muzeów, które dziś tak chętnie
zwiedzamy.
Radosław Lolo