Dr Rafał Chwedoruk: Tusk może ogłosić pierwszy sukces od ostatnich wyborów
- Donald Tusk może ogłosić swój pierwszy polityczny sukces od ostatnich wyborów parlamentarnych. Sukces wywalczony w ciężkiej walce, może nawet z faulami po drodze, ale w polityce liczy się rezultat końcowy. PO udało się trochę zneutralizować negatywny aspekt całej tej sytuacji - ocenia politolog z Uniwersytetu Warszawskiego dr Rafał Chwedoruk.
13.10.2013 | aktual.: 14.10.2013 04:44
Zdaniem eksperta, konsekwencje wyniku referendum będą dwie. - Po pierwsze jest to sygnał dla typowych, najwierniejszych wyborców PO - mieszkańców zamożnych dzielnic wielkich miast. Wyborcy w innych miastach: Gdańsku, Krakowie, Poznaniu, Wrocławiu otrzymali sygnał, że ta partia i jej obecny lider jeszcze coś mogą. Są w stanie np. zabezpieczyć przed bardzo niepożądanym przez ten segment wyborców, dojściem PiS do władzy - mówi Chwedoruk.
- Drugi sygnał to sytuacja wewnątrz PO i wojna domowa między Donaldem Tuskiem a Grzegorzem Schetyną z udziałem prezydenta Komorowskiego po stronie Schetyny. To oznacza, że Donald Tusk ma 12 miesięcy spokoju. Nikt nie podważy jego przywództwa po tym referendum w sposób otwarty. To Donald Tusk będzie przez kampanie wyborcze do Parlamentu Europejskiego i przyszłoroczną samorządową decydował, kto jest na listach wyborczych, jakie hasła PO będzie przedstawiała - ocenia politolog.
Zdaniem Chwedoruka, w realiach kryzysu gospodarczego następuje naturalna depolityzacja. Obywatele uciekają od uczestnictwa w wyborach. Często ci, którzy głosowali na partię rządzącą są zdezorientowani, nie wiedzą co mają dalej zrobić. O polityce rozstrzygają partie dysponujące żelaznymi elektoratami. Decydują ci najwierniejsi wyborcy. Możemy bez cienia wątpliwości powiedzieć, że przy urnach stawił się elektorat PiS, który mobilizuje się najłatwiej.
- Błędem zwolenników referendum było założenie, że są zdolni przyciągnąć innych wyborców niż wyborców PiS, że istnieją tacy wyborcy, którym skład koalicji od Ruchu Palikota po PiS nie będzie przeszkadzał. Wielu liberalnych wyborców, niezadowolonych z segmentów działalności prezydent Warszawy nie rozumiało jednak, dlaczego miałoby głosować z partią, przeciwko której głosowali wielokrotnie - uważa Chwedoruk.
Według eksperta, istotną przyczyną była odwrotność sytuacji wyborów w Elblągu, gdzie doszło do drugiej tury wyborów prezydenckich. Wówczas kandydat PiS, na bardzo niekorzystnym dla siebie terenie zagwarantował sobie życzliwą neutralność kandydatów SLD i PSL. W Warszawie stało się dokładnie odwrotnie. Życzliwą neutralność SLD zagwarantowała sobie Hanna Gronkiewicz-Waltz. Brakowało w diagnozie sytuacji, tego że to elektoraty partyjne rozstrzygną to referendum, a po prostu elektoratu PiS nie starczyło - mówi politolog.
"Referendum wpadło w pułapkę politycznej rozgrywki"
- Bez wątpienia jest to porażka inicjatywy referendum. Te wyniki oznaczają jedno: zwolennicy Hanny Gronkiewicz-Waltz zrozumieli reguły gry i nie poszli do urn - skomentował sondażowe wyniki referendum socjolog i politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego dr Jarosław Flis.
- W czasie wyborów samorządowych z 2010 roku przeciwko Hannie Gronkiewicz-Waltz głosowało 22 proc. uprawnionych do udziału w głosowaniu. Wyniki dzisiejszego referendum oznaczają, że przeciwko prezydent stolicy, czyli za jej odwołaniem, było około 25 proc. wszystkich uprawnionych do udziału w referendum - ocenia ekspert.
- Nie jest to więc jakaś porażająca liczba; skala zniechęcenia rządami Gronkiewicz-Waltz nie robi jakiegoś wielkiego wrażenia, przyrost przeciwników nie jest zbyt duży, to około 3 proc. Z kolei zwolenników nie da się policzyć, ponieważ procedura referendum w sprawie odwołania włodarza miasta nie zachęca do głosownia jego zwolenników, a nawet można powiedzieć, że ich do tego zniechęca - uważa Jarosław Flis.
Zdaniem eksperta, liczba przeciwników Hanny Gronkiewicz-Waltz wzrosła, ale nie jest to jakiś znaczący wzrost; ta jedna czwarta warszawiaków, która chce jej odwołania, to spora liczba, która skłania do większego wysiłku i myślenia, jak im wyjść naprzeciw, natomiast jak widać nie jest to liczba wystarczająca do tego, by doprowadzić do usunięcia prezydent.
- Blisko 94 proc. warszawiaków, którzy zagłosowali za odwołaniem prezydent, to będzie teraz na pewno argument wykorzystywany prze opozycję. Trzeba jednak mieć świadomość, że jest on skutkiem takiej a nie innej procedury, zgodnie z którą zwolennikom nie opłaca się iść do głosowania - uważa Flis.
- Trzeba też zwrócić uwagę, że wyniki referendum mogą być skutkiem ogólnej atmosfery, jaka się wokół niego wytworzyła. Być może ta dynamika, zgodnie z którą przestało ono być referendum lokalnym, a stało się wydarzeniem o charakterze ogólnopolskim, testem siły na linii rząd-opozycja, zniechęciła do udziału w nim także część osób, którym rządy Hanny Gronkiewicz-Waltz się nie podobają - podkreśla ekspert.
- Być może, gdyby to referendum nie miało charakteru ogólnopolskiego wydarzenia politycznego, wzięłoby w nim udział więcej osób. A tak, ponieważ ono miało jednak wyraźny kontekst polityczny i stało się elementem gry na linii rządzący-opozycja w kraju, to stało się tak, jak się stało - ocenia Flis.
- Przykładem może być postawa SLD, który oczywiście nie miałby nic przeciwko odwołaniu prezydent Gronkiewicz-Waltz, ale pod warunkiem, że nie stałoby się to wielkim tryumfem PiS - podkreśla socjolog.
"Małe zapotrzebowanie na referendum"
- Zapotrzebowanie na referendum nie było tak intensywne jak oczekiwali inspiratorzy tego wydarzenia. Gdyby warszawiacy byli tak bardzo niezadowoleni z rządów Hanny Gronkiewicz-Waltz, to by do referendum poszli i ją odwołali - ocenia prof. Henryk Domański - dyrektor Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk.
- Inicjatorom tego przedsięwzięcia udało się zmobilizować tysiące osób, by podpisały wniosek o referendum, ale tylko część z tych osób była niezadowolona z rządów. W gruncie rzeczy Gronkiewicz-Waltz nie popełniła żadnych błędów. Natomiast pozostali uważają, że Platforma Obywatelska - a Gronkiewicz-Waltz jest jednak utożsamiana z tą partią - nie powinna już rządzić, że powinna zostać zastąpiona przez PiS - uważa ekspert.
- Po drugie Hanna Gronkiewicz-Waltz ma jednak w dalszym ciągu duże poparcie w Warszawie. Sondaże przedreferendalne pokazywały, że gdyby ona przegrała w referendum i doszło do wyborów, to byłaby głównym kandydatem na zwycięzcę - podkreśla.
Zdaniem socjologa, pewną rolę odegrały również apele premiera i prezydenta. Udało im się przekonać, że to referendum nie jest narzędziem demokracji, tylko awanturą polityczną. W świetle ich argumentacji właściwie nie idąc na referendum również się w nim uczestniczy.
- Znaczenie miało też samo zachowanie samej Gronkiewicz-Waltz, która zmobilizowała się, poczyniła pewne obietnice i złagodziła swój wizerunek, który oceniany był bardzo negatywnie. Nakłada się na to też taki czynnik ogólnopolski. Polacy ogólnie nie lubią uczestniczyć w tego rodzaju wyborach, zwłaszcza o charakterze lokalnym - uważa Domański.
"Gronkiewicz-Waltz popełniła błąd"
Współtwórca reformy samorządowej i doradca prezydenta, profesor Jerzy Regulski ocenia, że referendum w Warszawie było polityczną hucpą. Jego zdaniem, tego typu referendum w tej sprawie powinno być stosowane w ekstremalnych wypadkach - na przykład gdy włodarze miasta popełniają przestępstwo. Tymczasem wielu warszawiaków uważa, że Hanna Gronkiewicz-Waltz to najlepszy prezydent. Hanna Gronkiewicz-Waltz rządziła stolicą tak, jak Narodowym Bankiem Polskim
Doradca Prezydenta Bronisława Komorowskiego zaznacza jednak, że prezydent Warszawy popełniła jeden ważny błąd. Jego zdaniem, stolicą rządziła tak, jak Narodowym Bankiem Polskim. - Prezes banku siedzi zamknięty w lokalu i z niego podejmuje decyzje. Prezydent miasta musi wyjść do ludzi - mówi Regulski.
Według sondażu TNS Polska dla TVP Info i TVN24 frekwencja referendum w Warszawie w sprawie odwołania prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz wyniosła 26,8 proc., co oznaczałoby, że referendum jest nieważne; 94,7 proc. głosujących w referendum było za odwołaniem prezydent Warszawy; 5,3 proc. przeciwko.