Dr hab. Rafał Wnuk: AK uratowała 2/3 Polaków na Wołyniu
- Czy oddziały AK na Wołyniu można było sformować szybciej, tak by mogły obronić przed UPA więcej Polaków? Być może. Jednak gdy już powstały, to skutecznie wywiązały się ze swojego zadania. Nie wolno nam zapomnieć o tym, że to właśnie AK uratowała 2/3 Polaków z Wołynia – mówi w rozmowie z WP dr hab. Rafał Wnuk, historyk z Instytutu Historii KUL i Kierownik Działu Naukowego Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku.
Robert Jurszo, Wirtualna Polska: Z ust niektórych publicystów historycznych można usłyszeć zarzut, że Polskie Państwo Podziemne i Armia Krajowa zawiodły polską ludność Wołynia w 1943 r. Nie tylko nie uchroniły Polaków przed ukraińskimi masakrami, ale również zareagowały opieszale na te krwawe wydarzenia...
Dr hab. Rafał Wnuk: Zacznijmy od tego, że na przełomie 1942 i 1943 r. - a więc tuż przed początkiem mordów – polskie podziemie niepodległościowe na Wołyniu w zasadzie nie istnieje. Od 1941 r. jest wolno odbudowywane po masakrze, której doznało z ręki sowieckiego okupanta. Dopiero pod koniec 1942 r. - mniej więcej w październiku – zostają zbudowane wołyńskie struktury Delegatury Rządu na Kraj, za które odpowiedzialny jest Kazimierz Banach ps. ''Jan Linowski''. Ale AK – tworzone przez płk. Kazimierza Bąbińskiego ps. ''Luboń'' – jest w powijakach, w terenie funkcjonuje tylko siatka wywiadowcza.
Ale w tamtym czasie na Wołyniu istnieje również podziemie ukraińskie. Jak układają się wzajemne relacje?
Zarówno Delegatura, jak i AK – ta druga raczej niechętnie – są wykonawcami polityki polskiego rządu w Londynie. Z Ukraińcami prowadzone są rozmowy. Również z OUN-B, a więc z frakcją Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów Stepana Bandery. Prawda jest jednak taka, że te spotkania do niczego nie prowadzą.
Dlaczego?
Ponieważ jedna i druga strona mają zupełnie inne cele i oczekiwania. Polski rząd w Londynie dąży do politycznego rozwiązania kwestii ukraińskiej. Oczywiście ma świadomość tlącego się polsko-ukraińskiego konfliktu na Wołyniu. Jednak zamiarem polskich polityków jest przede wszystkim ''zamrożenie'' tego stanu, by nie doszło do jego eskalacji. Dlatego polscy delegaci przeciągają rozmowy. Niby się w nie angażują, ale jednak nie dają żadnych wiążących odpowiedzi.
Czyli grają na zwłokę?
Dokładnie tak.
Czego w takim razie oczekuje OUN-B?
W łonie tej organizacji na przełomie 1942 i 1943 r. rodzi się przekonanie, że III Rzesza ostatecznie przegra wojnę. Przekonuje o tym Ukraińców niemiecka klęska pod Stalingradem. Wierzą też, że i ZSRR ostatecznie zostanie pokonane. To powoduje reorientację ich strategii politycznej i związaną z nią propozycją dla Polaków.
Jaką?
Ukraińcy mówią Polakom tak: zbudujmy wspólny sojusz, zacznijmy walczyć z Niemcami, a potem – gdy przegrają – razem zwróćmy się przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Tej propozycji towarzyszy wizja przyszłej Wielkiej Ukrainy, której granice na wschodzie miałyby oprzeć się o południową Syberię i góry Kaukazu. Polacy są Ukraińcom z OUN-B potrzebni również dlatego, że są ich jedynym kanałem dojścia do aliantów zachodnich. Chcą, by polski rząd w Londynie stał się ich pośrednikiem w kontaktach z USA i Wielką Brytanią.
Ciała Polaków zamordowanych podczas napadu UPA na kolonię Lipniki 26 marca 1943 r. fot. Wikimedia Commons
Spodziewam się, że Polacy nie są zachwyceni tą propozycją...
Absolutnie nie. Polakom nie tylko nie zależy na tym, by OUN wzrósł w siłę, ale również nie wyobrażają sobie zbrojnego wystąpienia przeciwko ZSRR. Zdają sobie bowiem sprawę z tego, że postawiłoby ich to w bardzo złym świetle w oczach brytyjskiego premiera Winstona Churchilla i amerykańskiego prezydenta Franklina Delano Roosevelta. Byłby to wspaniały prezent dla Józefa Stalina, który mógłby wtedy oskarżyć wrogi mu polski rząd emigracyjny o zdradę aliantów i dążyć do jego totalnej kompromitacji.
Dlatego Polacy – jak mówiłem – przeciągają rozmowy, m.in. dwukrotnie odwołują wyjazd delegatów na negocjacje do Lwowa. To rozczarowuje kierownictwo OUN-B, które oczekuje szybkich i jasnych deklaracji ze strony polskiej. Coraz silniejsze wśród Ukraińców staje się przekonanie, że po klęsce III Rzeszy i ZSRR dojdzie do wojny polsko-ukraińskiej. Takiej jaka miała miejsce po I wojnie światowej. A to oznacza, że OUN-B musi umocnić się na terenach, z których ma powstać przyszła Ukraina. Liderzy OUN-B chcieli zapobiec powtórzeniu się scenariusza z lat 1918-1919, kiedy to Polacy utrzymali na wschodzie silne ośrodki, do których potem dotarła odsiecz z Polski centralnej. Stąd dążenie do wypchnięcia Polaków z terenów, na których ma postać Ukraina, również z Wołynia, bo ukraińscy nacjonaliści chcieli prowadzić politykę faktów dokonanych. I to właśnie ten scenariusz zacznie być przez Ukraińców realizowany...
… by ostatecznie doprowadzić do rzezi wołyńskiej. Do pierwszego masowego mordu na Polakach dochodzi w lutym 1943 r. w kolonii Parośla. Ginie wtedy ok. 160 mieszkańców zamordowanych przez I sotnię UPA, zbrojne ramię OUN-B. Czy ta akcja była pomyślana jako część szerszego planu depolonizacji Wołynia, czy raczej miała charakter incydentalny, w jakiś sposób spontaniczny?
Wydaje się, że w tym czasie OUN-B nie miała jeszcze skonkretyzowanego pomysłu na to, co zrobić z Polakami. Mord w Parośli był raczej wynikiem inicjatywy radykalnie nastawionego dowódcy wołyńskiej UPA Dmytro Klaczkiwskiego ''Kłyma Sawura''. Po wszystkim okazało się, że jego operacja zyskała poklask znacznej części Ukraińców. W efekcie, ten sposób pozbycia się Polaków z Wołynia przestał być postrzegany jedynie jako jedna z rozważanych możliwości, ale realna i efektywna opcja. Zainicjowało to proces decyzyjny na szczytach UPA, który doprowadził do opracowania planu masowej eksterminacji Polaków na Wołyniu.
Jak na rzeź w Parośli i kolejne mordy zareagowało polskie podziemie?
Nasilił się spór między Delegaturą a AK. Jak wspomniałem na początku, AK była krytyczna wobec londyńskiego planu politycznego ułożenia się z OUN-B. Z kolei Banach był wierny linii londyńskiej. Również dlatego, że wywodził się z tego środowiska politycznego Kresów Wschodnich, które poszukiwało dróg państwowej asymilacji Ukraińców wołyńskich.
Zaczął on tworzyć podporządkowane Delegaturze straże chłopskie, zwane oficjalnie Państwowym Korpusem Bezpieczeństwa. W ich skład których wchodzić miała – obok Polaków - ludność ukraińska, a nawet wołyńscy Czesi, których Banach również chciał zaangażować. Niewiele później płk Bąbiński zaczął organizować oddziały AK, które już jednak miały składać się z samych Polaków. Zdaniem tego dowódcy, Banach tworząc swoją wieloetniczną straż chłopską rozbijał jedność polskiej obrony.
Masowa mogiła ofiar UPA odkryta w Woli Ostrowieckiej, 2011 r. fot. Wikimedia Commons
Kiedy polskie struktury cywilne i wojskowe zorientowały się, że następujące po sobie masakry są częścią zbrodniczego planu?
Wszelkie wątpliwości w tej kwestii ulotniły się latem 1943 r. Szczególnie po tzw. ''czarnej niedzieli'' 11 lipca, podczas której Ukraińcy wymordowali blisko 100 polskich wsi. Ale między marcem a czerwcem Polakom wydawało się, że kolejnych mordów nie wiąże wspólny zamysł. Że są raczej wynikiem inicjatywy lokalnych dowódców UPA.
Można mówić, że było to myślenie życzeniowe. Ale Polacy mieli powody, by sądzić, iż nie mają do czynienia ze skoordynowaną akcją depolonizacyjną. Ukraińcy wciąż chcieli rozmawiać. W marcu w Dominopolu powstał lokalny sojusz między polskimi i ukraińskimi partyzantami. Wcześniej, w marcu, polskie władze w Londynie zobowiązały się, że w odrodzonej Rzeczpospolitej Ukraińcy będą mieli takie same prawa publiczne jak Polacy (w tamtym czasie nie stanowiło to dla OUN-B atrakcyjnej propozycji). Splot tych wszystkich wydarzeń – pomimo dokonujących się tu i tam rzezi – wydawał się jednak w jakiś sposób potwierdzać słuszność ugodowej polityki Banacha.
Niemniej – jak pan zauważył – po ''czarnej niedzieli'' było już jasne, że na pokojowe negocjacje nie ma już miejsca. Plan Banacha się zdezaktualizował - pozostała już tylko zbrojna konfrontacja. W drugiej połowie lipca sformowano 9 lotnych oddziałów AK.
Zrekrutowano je z lokalnej ludności, przede wszystkim chłopów, oczywiście polskich. Również z tych, którzy przeżyli rzezie i widzieli je na własne oczy. Trochę kadry dowódczej przysłano z centralnej Polski. Wśród niej było kilku cichociemnych. Do tych oddziałów trafili również dezerterzy z podległej Niemcom polskiej ''granatowej'' policji. AK podporządkowały się też tworzone przez Banacha oddziały Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa.
Najważniejszym zadaniem formacji AK była ochrona polskiej ludności cywilnej. Jak wyglądała przyjęta przez nie strategia?
Szybko okazało się, że nie da się obronić małych ośrodków. Dlatego uznano, że powinno się ludność zgromadzić w większych miejscowościach, przygotować je na ukraiński atak i – gdy już nastąpi - bronić się. Zwożono więc z ludzi z małych polskich kolonijek, które najczęściej nie liczyły więcej niż kilka chałup. Wokół takich samoobron kopano rowy strzeleckie, rozciągano zasieki, a męską część mieszkańców przeszkalano w walce i posługiwaniu się bronią.
Natychmiast nawiązano również kontakt z miejscowymi ochotniczymi samoobronami, które zaczęły spontanicznie powstawać już po pierwszych ukraińskich rzeziach. Dzięki kierownictwu AK na Wołyniu zyskały one coś w rodzaju centralnego dowodzenia, a walka przez nie prowadzona zyskała bardziej metodyczny charakter. Samoobrony otrzymywały lub kupowały broń od Niemców, prosiły też o pomoc partyzantkę sowiecką. Niewiele mówi się o tym, że wielu polskich Wołyniaków w tym czasie zasiliło szeregi leśnych komunistycznych oddziałów, a potem przeszło do Armii Ludowej, siły zbrojnej Polskiej Partii Robotniczej. Drugi co wielkości polski oddział partyzancki na Wołyniu, liczące ponad tysiąc żołnierzy Zgrupowanie Partyzanckie ''Jeszcze Polska nie zginęła'' Roberta Satanowskiego, był oddziałem sowieckim.
Nie mniej istotną rolą AK było również zapewnienie środków przetrwania zgromadzonej w wiejskich samoobronach ludności. W największych bazach zgromadzono od kilkunastu do 30 tys. osób. Dlatego w okresie żniw ochraniano chłopów pracujących w polu i eskortowano wozy przewożące plony.
Czy działalność AK była skuteczna?
Tak. Większość samoobron – a było ich ponad 100 - udało się uratować. Dzięki temu UPA nie wykonała zamierzonego planu: całkowitej depolonizacji Wołynia. I to pomimo tego, że Polacy stanowili zaledwie kilkanaście procent całej populacji tego obszaru. Samoobrony i AK uratowały 2/3 wołyńskich Polaków.
Jednak oddziały AK nie tylko broniły Polaków i dbały o ich zaopatrzenie. Organizowały również działania odwetowe na ludności ukraińskiej.
O tym wiemy stosunkowo niewiele. Te akcje miały pokazać Ukraińcom, że nie mogą bezkarnie podnosić ręki na Polaków. Oczywiście istotną rolę odgrywały tu względy osobiste. Dla wielu żołnierzy – szczególnie dla tych, którzy stracili w ukraińskich rzeziach bliskich i znajomych - była to prywatna zemsta. Natomiast celem z pewnością nie była deukrainizacja Wołynia. Chodziło po prostu o to, by odstraszyć UPA od dalszego zabijania Polaków. Rozkaz płk Bąbińskiego dotyczący akcji odwetowych nakazywał ''bezwzględność'' i ''brak litości'' wobec sprawców. Jednocześnie zabraniał mordowania kobiet i dzieci.
Z czasem te odwety stawały się coraz bardziej brutalne...
W przypadku tego rodzaju konfliktu brutalizacja nie jest niczym zaskakującym. Byłbym zdziwiony, gdyby jej nie było. Pamiętajmy, że przemoc nakręca przemoc. Puszka Pandory, którą swoimi mordami otworzyli Ukraińcy, z czasem przynosiła coraz potworniejsze skutki.
Żołnierze 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK fot. Wikimedia Commons
Czy brutalność odwetów AK dorównywała brutalności UPA?
Jeśli chodzi o liczbę ofiar i ich skalę – z pewnością nie. Natomiast jeśli pyta pan mnie o to, czy wśród żołnierzy AK znaleźli się tacy, których wojna zdegenerowała moralnie... No cóż, tak. Dragan Sotirović ps. "Draża" – prawosławny Serb, który uciekł z niemieckiej niewoli i został jednym z dowódców odtwarzanego przez AK 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich – miał powiedzieć, że po wojnie wielu jego żołnierzy powinno otrzymać Virtuti Militari, a chwilę później kulę w łeb. Uważał ich za świetnych wojaków, ale miał też świadomość, że po tym co przeszli, część z nich nie nadaje się już do normalnego życia. Chcę jednak podkreślić, iż mówimy o kondycji moralnej jednostek, w żadnym wypadku o całej wołyńskiej czy lwowskiej AK.
AK zabijała nie tylko zbrojnych mężczyzn, ale kobiety, dzieci, osoby starsze. Czy te działania kwalifikują się jako ludobójstwo?
Nie chcę się na ten temat wypowiadać. Tam, gdzie zaczynamy używać terminu ''ludobójstwo'', tam kończy się debata historyczna a zaczyna spór polityczny. Z pewnością podczas akcji odwetowych na ukraińskich cywilach dochodziło do masowego mordowania całych rodzin i społeczności. Ale to, czy mamy to nazywać ludobójstwem, czy nie, to zadanie dla prawnika, a nie historyka. Dla badacza dziejów w tym przypadku nazwa to rzecz drugorzędna.
Czy odwety AK zniechęciły UPA do mordowania Polaków?
Trudno powiedzieć. Doświadczenie historyczne mówi raczej, że tego typu akcje rzadko dają zakładany efekt. Zwykle jest to po prostu pokaz siły, na który druga strona odpowiada z jeszcze większą agresją. Jednak nie wiemy, czy ''położenie uszu po sobie'' i zaprzestanie odwetów przez Polaków nie ośmieliłoby UPA do jeszcze większych i liczniejszych zbrodni. Nie wiemy tego i nigdy się nie dowiemy.
W styczniu 1944 r. zostaje sformowana 27 Wołyńska Dywizja Piechoty. Czy jej powstanie jest związane z chęcią ochrony Polaków, czy raczej należy ją wiązać z akcją ''Burza''?
Tylko z akcją ''Burza''. Owszem, ta jednostka prowadziła również działania wymierzone w UPA, ale nie po to powstała.
Wróćmy więc do pytania postawionego na początku naszej rozmowy: czy AK i Polskie Państwo Podziemne zawiodły Polaków na Wołyniu?
Przypominam, że zadaniem struktur wojskowych i cywilnych była realizacja wytycznych rządu w Londynie. Zarówno Delegatura, jak i AK starały się to robić najlepiej, jak potrafiły. A rząd wymagał tego, by nie walczyć z Ukraińcami. Również dlatego, że w 1943 r. priorytetem było dla niego wystąpienie przeciwko Niemcom w ramach powstania powszechnego - a nie kwestia Wołynia. I to był też dramat mieszkańców tego obszaru, bo w tym przypadku szeroko rozumiana racja stanu nie pokryła się z ich lokalnym interesem.
Ale to był interes najbardziej fundamentalny: pragnienie przetrwania. Może jednak jednostki AK należało sformować szybciej niż w drugiej połowie lipca 1943 r.?
Być może. Rozumiem ten argument. Ale – patrząc z drugiej strony – Polacy musieliby mieć już w kwietniu 1943 r. pewność co do tego, że mają do czynienia z planową eksterminacją, a nie ''tylko'' z krwawymi jednostkowymi ekscesami. Pamiętajmy też, że gdy już zapadła decyzja o zbrojnej ochronie polskiej ludności, to jej realizacja była skuteczna. Powtarzam: AK uratowała 2/3 Polaków z Wołynia.
Na tak postawione pytanie nie odpowiem również z innego powodu. Rolą historyka jest raczej zrozumieć i opisać to, co stało się na Wołyniu a nie ''zabawa'' w prokuratora. A przynajmniej ja tak pojmuję swoją misję.