Dr Grzegorz Południewski: za sto lat wszystkie dzieci będą się rodzić przez cesarskie cięcie
Posiadanie dziecka jest dziś traktowane jak inwestycja życiowa. Rodzice, myśląc o jego przyszłości, nie chcą, żeby gorzej się uczyło albo miało inne problemy, które mogłyby być związane z niedotlenieniem okołoporodowym. Dlatego będą robić wszystko, żeby miało komfortową drogę na świat. Dla wielu osób tą komfortową drogą jest cięcie cesarskie - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską dr Grzegorz Południewski, znany warszawski ginekolog i położnik.
12.03.2014 | aktual.: 13.03.2014 13:48
WP: Joanna Stanisławska: Panie doktorze, czy polska medycyna ma problem z cesarskimi cięciami? Po tragicznej śmierci bliźniąt we Włocławku, których matka przed porodem dwa tygodnie spędziła w szpitalu, na głowę lekarzy posypały się gromy za to, że często zbyt późno decydują się na przeprowadzenie tego zabiegu.
Dr Grzegorz Południewski:To nie jest problem z samym zabiegiem, bo lekarze są odpowiednio przygotowani i wykonują go dobrze, ale z kwalifikacją do cięć i z nadzorem nad ciężarnymi. Niektóre stany patologii ciąży wymagają położenia pacjentki na oddziale, ale ona nie może tam leżeć tak sobie i czekać aż urodzi, tylko powinna być intensywnie diagnozowana i w sytuacji koniecznej szybciej rozwiązywana.
WP:
Chce pan powiedzieć, że oddziały szpitalne są niczym przechowalnie dla ciężarnych?
- Chodzi mi o to, że nie przyspiesza się diagnostyki okołoporodowej i przedporodowej. U pacjentki, o której mowa, nie wykonano np. badań przepływów, które mogłyby zwrócić uwagę na podwyższone ryzyko. Są takie sytuacje w położnictwie, których nie da się przewidzieć, jak odklejenie łożyska, węzeł prawdziwy na pępowinie dziecka czy pępowina owinięta wokół głowy noworodka, która mogłaby go zadusić w trakcie porodu. Za coś takiego lekarz nie może odpowiadać. Są jednak takie symptomy, które wyraźnie sugerują, że na daną pacjentkę trzeba uważać.
WP:
Tutaj tej uwagi zabrakło?
- Gdyby przeprowadzono dokładniejsze badania, być może wyszłyby jakieś zjawiska patologiczne, które natychmiast nakazałyby tę pacjentkę rozwiązać cięciem. Takie decyzje powinny zapadać możliwie wcześnie, w sposób pewny i dokładny. Tymczasem kwalifikacja do cięć często jest przypadkowa.
WP: Jakie jest wyjście z tej sytuacji? Co zrobić, żeby nie powtarzały się tragedie, takie jak ta we Włocławku czy ostatnio w Limanowej?
- Widzę dwie drogi: albo stwórzmy takie oddziały patologii ciąży, na których rzeczywiście pacjentki będą dobrze nadzorowane i diagnozowane, albo w sytuacjach niebezpiecznych, kiedy mamy do czynienia z bardzo poważną sytuacją położniczą, rozwiązujmy ciążę cięciem np. w 32 tygodniu. Wcześniak będzie się długo adaptował do rzeczywistości, ale przeżyje.
WP:
Co jeszcze szwankuje w opiece nad ciężarną?
- W relacjach między położną, lekarzem a pacjentką często brakuje zaufania. Błędem szpitali jest to, że nie kontynuuje się opieki z okresu przed porodem. Bardzo często jest tak, że lekarz prowadzący w karcie pacjentki zapisuje swoje uwagi dotyczące ciąży, a ordynatorzy czy też osoby decydujące o zabiegu mają je w nosie, nikt tego nie czyta. Nie ma komunikacji, która pozwoliłaby uniknąć wielu niebezpiecznych sytuacji. Z drugiej strony taki przepływ informacji działałby uspokajająco na kobiety.
WP:
Pacjentki często się na to skarżą?
- Lepiej by się czuły, gdyby wiedziały, że lekarz, który je przez dziewięć miesięcy prowadził może zadzwonić do szpitala, że same mogą go o coś zapytać. Szpitale nic na tym nie stracą. Taki kontakt jest naprawdę ważny, a w Polsce się o to nie dba. Pacjentki często mówią mi wprost, że nie ufają pewnym zespołom i szpitalom, bo uważają, że jedne preferują cięcia, a inne porody naturalne. Boją się, że któreś rozwiązanie zostanie na nich wymuszone. To nie jest normalna sytuacja. Wolałyby np. z góry wiedzieć, że w danej placówce, kiedy coś się będzie działo nie tak, lekarz nie będzie się wahał i wykona cięcie.
WP: Po nagłośnieniu sprawy bliźniąt we Włocławku ruszyły kontrole we wszystkich oddziałach położniczych. Były potrzebne?
- Bardzo dobrze, że nadzór nad szpitalami ze strony służb do tego powołanych i ministerstwa jest coraz lepszy. W tej chwili szpitale zmuszone sytuacją ekonomiczną, dla których tańsza jest zdrowa rodząca, takimi przypadkami najchętniej się zajmują, bo one generują przychód. W wypadku patologii ciąży, które wymagają intensywnego nadzoru, bądź dobrej organizacji opieki nad ciężarną szpitale wykazują duży paraliż. W szpitalach nie może dochodzić do takiej sytuacji, że na dobrą opiekę może liczyć tylko zdrowa pacjentka!
WP:
Kobiety coraz częściej świadomie decydują się na cesarskie cięcie. Dlaczego?
- Optymalnym rozwiązaniem dla każdej kobiety byłby poród siłami natury, ale nie każda pacjentka jest do niego przygotowana fizycznie i emocjonalnie. Kobiety bardzo często nie mają zielonego pojęcia jak wygląda poród i czego się od nich w związku z nim oczekuje, nie znają swojej fizjologii. Nie mają zresztą jak się przygotować, ani skąd czerpać informacji, bo edukacja seksualna szwankuje. Boją się też, że zostaną potraktowane przedmiotowo.
WP:
Czy można mówić o modzie na cesarskie cięcia?
- To nie jest moda, ale suma niewiedzy i lęków, jakie mają dziewczyny, które idą do porodu. To nie tak, że życzą sobie cięcia, bo mają fiu bździu w głowie, ale dlatego, że mają jakiś ważny powód, nie zawsze wyrażany bezpośrednio. Bardzo często jest to lęk przed nieznanym.
WP:
Ten lęk jest tak silny, że aby go uniknąć, są gotowe poddać się tak poważnej operacji?
- Większość pacjentek nie boi się samego porodu, ale bólu, jaki mu towarzyszy. W Polsce nieprawidłowo walczy się z bólem u rodzących, a media i internet dodatkowo je straszą. Znacznie mniej z nich chciałoby na siłę rozwiązać ciążę cięciem, gdyby dostęp do znieczuleń zewnątrzoponowych był szerszy. Kiedy go nie ma, kobiety szukają najprostszego rozwiązania. Myślą sobie, że przy cesarce dostaną znieczulenie, będą sobie spały, a kiedy się obudzą, ich dziecko będzie już na świecie.
WP:
Czy wskazania do cesarek nie są zbyt szerokie?
- Cesarki kiedyś ograniczone do ratowania życia dziecka, teraz rozszerzono na sytuacje, które dotyczą chorej matki. Od zmniejszonej miednicy, przez depresję, tokofobię czy inne wskazania psychiatryczne związane z patologicznym lękiem przed porodem siłami natury. Takie dramatyczne przypadki wymagają w sposobie zakończenia ciąży uwzględnienia także cięcia cesarskiego.
WP: Media alarmują, że w wielu szpitalach przekracza się granice rozsądku i nadużywa cesarek.
- Trudno stwierdzić, czy w szpitalach nadużywa się cięć. Wskazania do nich będą rozszerzane, a ich liczba rosła. Polski system w miarę dobrze działa, ale w odniesieniu do statystycznej, zdrowej kobiety, natomiast kiedy pojawia się jakaś ciężka patologia, okazuje się, że szpitale cierpią na organizacyjny paraliż. Nie są w stanie zapewnić odpowiedniego dla danej patologii poziomu opieki. WP:
Czy jednak cesarek nie robi się zbyt często bez szczególnych wskazań?
- Niestety, zdarza się, że robi się je nawet, kiedy nie ma takiej potrzeby, bo matka i dziecko są w dobrym stanie. Ale nikt nie ma o to pretensji, bo ilość powikłań po cięciu cesarskim jest mała. Kilka razy zdarzyło mi się już cytować amerykańskiego profesora, który na kongresie poświęconym kontrowersjom wokół położnictwa i ginekologii, swoje wystąpienie zaczął od takiego zdania: najtańszym sposobem zakończenia ciąży w USA jest cięcie cesarskie. Jak wiadomo, roszczeniowość jest tam daleko posunięta. W Polsce jest tak samo. Prawda jest taka, że jak się zrobi cięcie, nikt się nie czepia.
WP: Czy nie jest też tak, że lekarze decydują się na takie rozwiązanie, bo jest im po prostu wygodniej?
- Po części pewnie tak, bo zrzucają w ten sposób z siebie ciężar odpowiedzialności, zwłaszcza, kiedy decydują się na cięcie elektywne w sytuacji zagrożonej patologią. Gwarantuję jednak pani, że obecnie umiejętności położników są zbyt małe, żeby wracać do klasycznego położnictwa. Ono znikło. I dobrze.
WP: Już 35 proc. dzieci rodzi się w Polsce w wyniku cesarskiego cięcia. Czy można powiedzieć, że zwiększenie liczby cesarek to zmiana cywilizacyjna?
- Tak sądzę. Za sto lat większość z nas będzie się rodziło przez cesarskie cięcie. Patrząc pod kątem ściśle położniczym, na świecie nie powinno być pięknych wysokich blondynek z wąskimi biodrami, bo takie mogą rodzić tylko cesarskim cięciem.
WP: W Skandynawii, gdzie prawa kobiet stoją na bardzo wysokim poziomie cesarek jest jednak znacznie mniej niż w Polsce. Jak to tłumaczyć?
- To wygląda na paradoks, ale ten niski odsetek wynika z tego, że mieszkanki Skandynawii są znacznie lepiej przygotowane do porodu. To skutek odpowiedniego wychowania i edukacji seksualnej. Nie ma tam zakłamania, kobiety mają odpowiednią wiedzę, więc nie wierzą w bzdury z internetu. To pozwala im lepiej poznać i zrozumieć ten proces, a w efekcie nie bać się go.
WP: Przeciwnicy tego rozwiązania przytaczają statystyki, według których najwięcej zgonów kobiet związanych z ciążą ma miejsce właśnie przy cesarkach. Faktycznie, jest się czego bać?
- Przy cięciach cesarskich elektywnych, czyli takich, które nie wynikają z nagłych wskazań, gdy nie ma dodatkowych obciążeń i sytuacji zagrożenia życia, śmiertelność kobiet jest taka sama jak przy porodach naturalnych. W przypadku, kiedy cięcia są wykonywane z powodu zagrożenia życia matki lub dziecka, wtedy są obarczone większym ryzykiem. Ale także wówczas, zakończenie danego problemu położniczego poprzez cesarkę, jest najmniejszym złem.
WP: Kiedy się prześledzi fora internetowe matki, które wybierają cesarkę, swoją decyzję motywują głównie dobrem dziecka. Słusznie?
- Posiadanie dziecka jest dziś traktowane jak inwestycja życiowa. Rodzice, myśląc o przyszłości dziecka, nie chcą, żeby gorzej się uczyło albo miało inne problemy, które mogłyby być związane z niedotlenieniem okołoporodowym. Dlatego będą robić wszystko, żeby miało komfortową drogę na świat. Dla wielu osób tą komfortową drogą jest cięcie cesarskie, bo dzieci z cesarki rodzą się w lepszym stanie niż statystyczne dziecko z porodu.
WP:
Poród naturalny wiąże się z większym ryzykiem?
- Okołoporodowa urazowość dzieci w klasycznym położnictwie jest wyższa. Wszystkie manewry położnicze, obroty, kleszcze stwarzają dodatkowe czynniki ryzyka dla dziecka. Ale nie zawsze i nie wszędzie, bo np. w wielu krajach skandynawskich nadal stosuje się kleszcze położnicze i wcale nie kończy się to uszkodzeniem mózgu dziecka. Tyle, że tam pacjentki lepiej współpracują, bo są dobrze prowadzone i znieczulone.
WP:
Ale jakieś negatywne skutki dla dziecka cesarka chyba niesie?
- Są one minimalne. Inna jest stabilizacja flory bakteryjnej układu pokarmowego i skóry noworodka. Także okres adaptacji do oddychania jest krótszy, bo wody płodowe muszą zostać odessane.
WP:
Słyszałam, że dzieci urodzone przez cięcie częściej zapadają np. na astmę.
- Nie można tego wykluczyć, ale czynników, które mogą wpływać na powstanie astmy jest tak wiele, że zwalanie winy na cięcia jest bez sensu. To najczęściej dzieci z jałowych środowisk, wychuchane, więc astma może u nich występować także z innych powodów. Zwłaszcza, że najlepszym, jak dowiedli Amerykanie, zabezpieczeniem przed astmą jest kontakt z nawozem świńskim przed trzecim rokiem życia.
WP:
Czy to prawda, że w przypadku kobiet planujących więcej dzieci cięcie może te plany utrudnić?
- Cięcie cesarskie może powodować trudności z zajściem w następną ciążę, zmniejsza też odporność macicy, bo wiąże się z bliznami. Większość pacjentek, które przeszły cięcie maksymalnie rodzi trójkę dzieci. Po trzech cięciach proponujemy pacjentkom ubezpłodnienie, bo ryzyko związane z następną ciążą jest bardzo duże.
Rozmawiała Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska