Dr G.: nie było za co mnie inwigilować
W aktach mojej sprawy brakuje pierwotnej informacji o rzekomych łapówkach, od której CBA zaczęło inwigilowanie mnie - oświadczył przed sądem oskarżony
m.in. o korupcję dr Mirosław G. Lekarz podkreślił, że to istotne z punktu widzenia oceny, od czego zaczęła się akcja CBA w jego sprawie, bo nie było podstaw do inwigilacji.
20.12.2008 | aktual.: 20.12.2008 17:09
Sąd Rejonowy Warszawa-Mokotów ogląda w sobotę kolejne nagrania z gabinetu dr. G., do którego przychodzili bliscy pacjentów operowanych w klinice kardiochirurgii MSWiA, gdzie G. był ordynatorem.
Zanim sędzia Igor Tuleya zarządził odtwarzanie nagrań, Mirosław G. złożył oświadczenie, w którym zwrócił uwagę, że CBA nie miało jakichkolwiek powodów, aby rozpocząć jego inwigilację. Żaden z przesłuchanych pacjentów czy pracowników nie zasugerował bowiem nawet możliwości zaistnienia sytuacji korupcyjnej. Oskarżony lekarz zwrócił też uwagę na bałagan panujący w aktach sprawy. G. podkreślił, że ogromną część akt sprawy stanowią dokumenty niezwiązane z zarzutami, a zaangażowanie do śledztwa 18 prokuratorów spowodowało tylko niepotrzebne skomplikowanie sprawy.
"Brakuje ważnych dowodów"
Mirosław G. powiedział, że w aktach wciąż nie ma ważnych dowodów, które pozostają w materiałach "sprawy matki" - wielowątkowego śledztwa w sprawie rzekomego handlu organami do przeszczepów. Przed rozpoczęciem procesu dr. G. o tym, że takie śledztwo jest prowadzone, napisała "Gazeta Wyborcza".
Według oskarżonego, który - jak mówił sądowi - tylko wycinkowo mógł się zapoznać z materiałami tego śledztwa, to tam są istotne materiały dowodowe, których nie załączono do aktu oskarżenia G. w sprawie korupcji. To w nich - według lekarza - zawarte jest "uzasadnienie" CBA do rozpoczęcia inwigilowania lekarzy ze szpitala MSWiA.
- To była operacja o kryptonimie "Bazalt", zarejestrowana przez CBA pod numerem 03/06, w ramach której kilkunastu lekarzy było inwigilowanych pod kryptonimami "Mengele". Ja miałem numer 7 - ujawnił dr G.
Dr G. powiedział też, że to ówczesny minister zdrowia Zbigniew Religa powołał specjalny zespół - na czele którego stanął wiceminister Jarosław Pinkas - którego zadaniem miało być "rozpracowywanie" go. - Gdy panu Pinkasowi pokazano w CBA dokumenty na ten temat z jego podpisami, zasłonił się już niepamięcią - dodał.
Według niego, o uzasadnieniu do zainstalowania kamery w gabinecie lekarskim mówi "analiza operacyjna" dokonana przez agenta CBA, według której trzech świadków: pracownicy szpitala i pacjenci, w okresie poprzedzającym 12 grudnia 2006 (gdy zamontowano u G. kamerę) miało zeznać, że przyjmuje on łapówki. - Nie ma takich zeznań, żadna z tych osób nie powiedziała nic takiego - oświadczył lekarz.
Jak oskarżony powiedział sądowi, w okresie od grudnia 2006, gdy założono mu kamerę w gabinecie (jak się okazało, był to sprzęt Służby Kontrwywiadu Wojskowego) do lutego 2007 r., gdy CBA go zatrzymało - takich spotkań czy konsultacji z pacjentami lub ich bliskimi miał 800.
A może koperta była pusta?
Obecnie lekarzowi w sądzie towarzyszy grupa jego byłych pacjentów, którzy przekonują, że dr G. uratował im życie, za co zawsze będą mu wdzięczni. Jedna z pacjentek wręczyła lekarzowi białą kopertę z... kartką świąteczną. W zeszłym tygodniu sąd oglądał nagrania na których lekarzowi wręczano koperty - ale na żadnym z nich nie widać, co w nich jest; lekarz odkładał je na bok.
Obecnie - na wniosek obrony - sąd ogląda te filmy, na których widać, jak dr G. - niekiedy bardzo stanowczo - odmawia przyjęcia zawiniątka czy koperty, jaką usiłują mu wręczyć osoby w jego gabinecie. W sobotę jest ich do odtworzenia 11.
- Nie ma mowy - jestem do dyspozycji, jakby co chętnie pomogę, proszę to zabierać - słychać na nich głos ordynatora. Dr G. podkreślał, że nawet przychodzący do niego członkowie rodzin pacjentów sami będący lekarzami, próbowali mu wręczać koperty, nad czym G. ubolewał.
Po każdym nagraniu dr G. składa oświadczenie, w którym tłumaczy okoliczności sprawy. Na koniec zauważył, że opisujący w aktach sprawy poszczególne sceny z gabinetu agenci CBA przed jego zatrzymaniem formułowali opisy jednoznacznie: "widoczna na filmie kobieta wręcza lekarzowi kopertę z nieustaloną ilością pieniędzy".
- W sierpniu 2007 r., pod koniec śledztwa, CBA opisywało sprawę już bardziej obiektywnie: agent skupiał się na opisie ruchów moich rąk, a zamiast "koperta z pieniędzmi" pisali już: "płaski przedmiot koloru białego" - dodał. Jak zauważył, często się zdarzało tak, że gdy prosił o spotkanie z rodziną pacjenta, w odpowiedzi pacjent sięgał do portfela. - A chodzi o co innego - często jest tak, że rodzina nie wie o ważnych rzeczach na temat zdrowia pacjenta, które powinna wiedzieć - powiedział G.
"Umawialiśmy się na walentynkę"
Na filmach jedną z osób przychodzących do ordynatorskiego pokoju dr. G. była kobieta, żona jego pacjenta, którą widać w gabinecie po raz pierwszy. Obecnie jest ona oskarżona o to, że miała lekarzowi w książce wręczyć kopertę z pieniędzmi. - To istotne, bo na nagraniu, które pan Zbigniew Ziobro pokazał w kampanii wyborczej widać, jak wręcza mi ona książkę i mówi "tak jak się umawialiśmy" - podkreślał lekarz.
Na odtworzonym w sobotę wcześniejszym nagraniu słychać, jak dr G. mówi jej, że nie życzy sobie żadnych pieniędzy, a kobieta dopytuje, czy może jakoś wyrazić swoją wdzięczność za operowanie męża. - Lubię książki z dedykacją, albo kartki na Walentynki - powiedział jej lekarz. W sobotę podkreślał on, że do tego odnosiły się późniejsze słowa kobiety "tak jak się umawialiśmy", a nie do koperty, którą włożyła ona do książki. - Rzeczywiście, dostawałem wiele kartek walentynkowych - anonimowych, zgodnie ze zwyczajem - dodawał.
Na poprzedniej rozprawie przed tygodniem G. zauważał, że na filmie z kobietą darującą mu książkę nie ma scen wyjęcia przezeń koperty z pieniędzmi i ich przeliczenia oraz dodatkowych napisów, które - jak podkreślił - były w filmie ujawnionym podczas kampanii wyborczej w 2007 r. przez ówczesnego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę oraz wyemitowanym w TVP przed orędziem prezydenta RP. CBA zaprzeczało, by w przekazanych sądowi nagraniach dokonywało jakichkolwiek manipulacji. Lekarz powtórzył, że przyjmował od pacjentów kwiaty jako "zwyczajową formę wyrażania wdzięczności". Skomentował też zarejestrowaną przez CBA pokaźną półkę alkoholi, jaką zarekwirowano w jego domu i zwrócono po kilku miesiącach.
- Jeśli miałem jako pacjentów 20 ministrów, posłów, senatorów, prezesów wielkich korporacji czy pracowników biur takich osób, to też miałem od nich bardzo dużo upominków, gadżetów, które zostały u mnie znalezione: z Senatu RP, różnych instytucji. Dostałem nawet medal od żołnierzy AK, powstańców warszawskich, których leczyłem, a którzy uchwalili przyznanie mi "Medalu lekarza Powstania Warszawskiego". To najcenniejsza rzecz, jaką otrzymałem - mówił dr G. Według niego często ci ministrowie, posłowie, czy prezesi firm nie wręczali mu osobiście owych upominków - były przywożone przez ich kierowców i zostawiane dla niego w sekretariacie.
"Przekonałem dyrekcję szpitala do operowania świadków Jehowy"
Dr G. skomentował też w sobotę inne nagranie ze stycznia 2007 r., na którym mówił kobiecie, że w szpitalu MSWiA operuje się także Świadków Jehowy - według niego, nie było to wcześniej praktykowane, bo członkowie tego wyznania ze względów religijnych nie wyrażają zgody na transfuzje krwi.
- Z ogromnym trudem udało mi się przekonać dyrekcję tego szpitala do operowania Świadków Jehowy - musiałem podpisać specjalne oświadczenie, że biorę na siebie wszelką odpowiedzialność za ewentualne skutki operowania bez przetaczania krwi - mówił sądowi oskarżony. Dodał, że stosował specjalny, znany wcześniej w innych niż warszawski ośrodkach, program operowania bez przetaczania krwi. - Ci pacjenci bardzo często spotykali się z odmową i dyskryminacją - podkreślał.
48-letni dr G. (dziś pracuje w prywatnej klinice) jest oskarżony o 41 przestępstw korupcyjnych, naruszanie praw pracowniczych personelu warszawskiego szpitala MSWiA, znęcanie się nad osobą najbliższą i zmuszanie pracownicy szpitala do "innej czynności seksualnej". Grozi mu do 10 lat więzienia. Proces jest precedensem jako sprawa o granice między korupcją a powszechnym w polskich szpitalach "okazywaniem wdzięczności" lekarzom przez pacjentów po operacjach.
Dwa tygodnie temu przed sądem G. nie przyznał się do zarzutów. W śledztwie zapewniał, że nigdy nie warunkował operacji od łapówki. Przyznawał zaś, że pacjenci sporadycznie zostawiali mu koperty z pieniędzmi, które on "oddawał na potrzeby szpitala". Dodał, że dostawał "kwiaty, flaszki, obraz" oraz, że "szarpał się" z pacjentami, gdy dawali mu alkohole. G. za pomówienia uznaje zeznania tych, których bliscy zmarli po operacjach.