PolskaDozór zamiast aresztu dla oskarżonych o napad na dzieci rosyjskich dyplomatów

Dozór zamiast aresztu dla oskarżonych o napad na dzieci rosyjskich dyplomatów

Dozór policyjny zamiast aresztu postanowił
zastosować sąd rejonowy dla Warszawy-Mokotowa wobec dwóch
oskarżonych o rozbój na dzieciach rosyjskich dyplomatów w lipcu
2005 r. w Warszawie.

Sąd przychylił się do wniosku obrońców o zamianę dotychczas stosowanego wobec oskarżonych aresztowania na dozór policyjny. Obaj mają przebywać pod adresem zameldowania, stawiać się dwa razy w tygodniu na policji i przychodzić na rozprawy.

Sąd uznał, że w sprawie zgromadzono wystarczający materiał dowodowy, nie zachodzi obawa matactwa czy nakłaniania świadków do fałszywych zeznań.

Przewodniczący składu sędzia Konrad Mielcarek zaznaczył, że dotychczasowy przebieg rozprawy i materiał dowodowy przedstawiony przed sądem skłania do zastanowienia się nad zmianą kwalifikacji prawnej czynu - z rozboju do pobicia lub bójki, a te zagrożone sa dużo niższą karą, która nie uzasadnia dalszego stosowania aresztu.

Paweł B. spędził w areszcie pół roku, Filip P. ponad rok. Postawiono im zarzut rozboju i pobicia, kradzieży trzech telefonów komórkowych i pieniędzy o łącznej wartości 1500 zł. Za takie czyny grozi do 12 lat więzienia.

W 31 lipca 2005 r. po południu grupa młodych ludzi pobiła trzech chłopców w wieku 15-17 lat: dwu Rosjan i Kazacha. Zabrali im telefony komórkowe i pieniądze. Po napaści rosyjskie MSZ poinformowało, że "oczekuje od polskiej strony oficjalnych przeprosin". Zdaniem przedstawiciela rosyjskiego MSZ, "incydent w Warszawie nie był przypadkowy i świadczy o istnieniu w Polsce antyrosyjskiego nastawienia". Polskie MSZ przekazało wtedy ambasadzie Federacji Rosyjskiej notę, w której wyraziło "szczere ubolewanie wobec zaistniałej sytuacji". Kilka dni później w Rosji "nieznani sprawcy" pobili w pobliżu polskiej ambasady polskich dyplomatów i dziennikarza.

Proces w sprawie napadu i pobicia ruszył w listopadzie. Oskarżeni przyznają się jedynie do "szarpania się" z młodymi ludźmi. Zaprzeczają, by zrobili to dla zrabowania telefonów i pieniędzy.

Przed sądem zeznawały nastolatki, które pośrednio wywołały całe zdarzenie. Opisywały, że 31 lipca 2005 r. po południu spotkały się na ławce w parku przy fosie na Sadybie. Sąsiednią ławkę zajęło czterech młodych chłopaków, którzy pili alkohol, zachowywali się głośno. Między sobą rozmawiali po rosyjsku.

Byli agresywni wobec siebie - wepchnęli jednego z nich do wody. Później zaczęli coś do nas krzyczeć, byli agresywni, zachowywali się obscenicznie, pokazywali obrażające nas gesty, a jeden z nich obnażył się - ściągnął spodnie - zeznawała jedna z dziewczyn - Agata G.

Mówiła, że ponieważ nie przestawali być agresywni - wrzucili do fosy ławkę, przewrócili inne - przeniosły się z koleżanką do trzech znajomych, którzy siedzieli nieopodal. Zadzwoniła też do kolegów, z którymi tego dnia miały się spotkać i poprosiła, by przyszli szybciej, ponieważ obawiają się agresywnego zachowania tych ludzi.

Gdy w parku przy fosie pojawiło się ok. 8 młodych ludzi, agresywni wcześniej chłopcy zaczęli uciekać do przystanku autobusowego - opisywała Agata G. Grupa przyprowadziła ich jednak z powrotem, kazała wyciągnąć z wody ławkę i poustawiać poprzewracane. Po drodze z przystanku i przy ławkach była szarpanina, bijatyka, ale nie potrafię konkretnie powiedzieć, która osoba z którą się biła. Na pewno jeden z Rosjan przewrócił się, jednemu leciała krew z nosa - zeznawała dziewczyna.

Pytana o zabrane Rosjanom telefony komórkowe powiedziała, że nie wie, kto je zabrał i jak to się stało. Jeden z telefonów zniszczyli jeszcze na osiedlu, a inny trzeci z oskarżonych - odpowiadający z wolnej stopy Grzegorz L. - sprzedał za 200 zł koledze. Gdy następnego dnia okazało się, że napadnięci to Rosjanie, dzieci dyplomatów i wokół sprawy jest dużo zamieszania, a policja zatrzymała kilka osób uczestniczących w szamotaninie, odebrał go, oddał pieniądze i "trefny" aparat miał wrzucić do Jeziorka Czerniakowskiego.

Lekarz, który badał poszkodowanych tego dnia wieczorem w szpitalu zeznał, że byli ogólnie w dobrym stanie. Podali, że zostali pobici, jeden skarżył się na ból brzucha po uderzeniu, a inny, na ból głowy. Wykonaliśmy profilaktycznie badanie USG i rentgen głowy, ale byli oni ogólnie w dobrym stanie. Zresztą nie czekali na wyniki badań. Gdyby było podejrzenia jakichś poważniejszych obrażeń zostaliby na obserwacji w szpitalu - powiedział lekarz.

Podczas rozprawy jeden z zeznających świadków, który z balkonu bloku przypadkowo widział całe zajście, wycofał zeznania złożone w śledztwie. Stwierdził, że z odległości ok. 100 metrów od zdarzenia nie mógł zobaczyć dokładnie, kto był napastnikiem, a kto poszkodowanym. Nie chciał też potwierdzić, że jeden z uczestników zdarzenia był kopany przez innych. Nie wykluczam, że kopali leżącego, ale mogli też kopać piłkę - mówił przed sądem.

Sędzia pytał, skąd w takim razie w jego zeznaniach spisanych przez policję bezpośrednio po zdarzeniu znalazły się sformułowania, że większa grupa otaczała i prowadziła kilku chłopaków, że ktoś "zapamiętale" kopał człowieka. Nie mogę tego teraz potwierdzić, może wtedy tak to odebrałem, ale to nie są moje sformułowania, prawdopodobnie pochodzą od spisującego zeznania policjanta - powiedział świadek.

Sędzia pytał też, czy świadek nie obawia się oskarżonych. Nie obawiam się, bo ich nie znam - odparł świadek zdarzenia. Prokurator wnioskowała, by sąd przesłuchał tego policjanta i w wypadku potwierdzenia przez niego treści zeznań, do osobnego postępowania została wyłączona sprawa ewentualnego składania fałszywych zeznań przez świadka, jednak sąd oddalił ten wniosek.

Rodzice podejrzanych są zbulwersowani tak długim przetrzymywaniem dzieci w areszcie. Uważają, że to sprawa polityczna.

Matkę Pawła B. mówiła, że to sposób, w jaki zostali potraktowani podejrzani w sprawie tzw. nożowników z Gubałówki, tamci jednak po zatrzymaniu jednak zostali zwolnieni.

Kolejna rozprawa - w marcu. Sąd wezwie na nią m.in. poszkodowanego Kazacha. Sędzia podał, że przedstawiciel ambasady rosyjskiej poinformował, iż opiekunowie poszkodowanych Rosjan nie wyrazili zgody na przesłuchanie ich przed sądem. Nie ma ich też już w Polsce - rodzice skończyli misję w naszym kraju. Rodzice podejrzanych o napad na dzieci rosyjskich dyplomatów są zbulwersowani tak długim przetrzymywaniem ich w areszcie. Paweł B. przebywał w areszcie sześć miesięcy, a 19-letni Filip P. ponad rok.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)