"Donaldzie, nie idź tą drogą"
W 1993 r. przejechałem pół Ameryki z fajnym kumplem, Donaldem Tuskiem. Z fajnym mądrym facetem, z którym rozmawialiśmy o kinie, o Stanach. Moja córka była zachwycona. A teraz pyta mnie, co się z nim stało - mówi "Dziennikowi" prezes TVP Andrzej Urbański. I gdy, jak dodaje, Tusk chce zniszczyć media publiczne, radzi mu: Donaldzie, nie idź tą drogą.
01.08.2008 | aktual.: 01.08.2008 10:26
Dziennik: Jak pan to zrobił, że Grzegorz Napieralski zagłosował w Sejmie za pana pozostaniem w fotelu prezesa TVP?
Andrzej Urbański: Od kilku miesięcy powtarzałem mu prosty tekst: mógłby pan rządzić dzisiaj Sejmem. To był błąd Olejniczaka, że mówił w rozmowach z Platformą o hipotezie: możemy to zrobić. W momencie, w którym Napieralski po prostu to zrobił, we wszystkich gazetach napisano, że coś się zmieniło. Olejniczak zapowiadał, że lewica wraca do gry. Napieralski po prostu wrócił.
Jest miejsce w zarządzie dla przedstawiciela lewicy?
- Jest miejsce dla menadżera chcącego wzmacniać media publiczne bez względu na jego światopogląd.
Po utrzymaniu prezydenckiego weta ma pan pół roku spokoju, może rok. Polityczne poszerzenie zarządu mogłoby ten czas wydłużyć.
- Dzisiaj nie ma takiej propozycji. To tylko hipoteza, którą wygłasza prezes Andrzej Urbański. Stawiam pytanie, czy w Polsce można stworzyć front obrony publicznych mediów. Polityczny, bo stowarzyszenia twórcze są za taką obroną - z tych 2 mld znaczna część do nich po prostu wraca. Ale są też politycy, którzy wiedzą, że mediów publicznych nie wolno niszczyć. I oni kiedyś się spotkają, do czego będę ich gorąco zachęcał. Być może wtedy padnie zdanie o poszerzenie zarządu.
Nie przyszło panu do głowy powiedzieć Napieralskiemu: da pan kogoś do zarządu i będzie miał pan spokój?
- To, co mi przyszło do głowy, zrealizowałem. Mówiłem, czym jest proces cyfryzacji, i pan przewodniczący Napieralski wydawał mi się jednym z tych polityków, obok np. Waldemara Pawlaka, którzy rozumieją, jak ogromne jest to wyzwanie dla telewizji publicznej. Ale mówiłem też że nadchodzi moment powrotu lewicy na scenę. Także przy okazji chociażby prywatyzacji szpitali. Lewica nie ma możliwości zachować się inaczej, niż tylko powiedzieć "nie".
Nic pan nie da Napieralskiemu?
- Jeżeli przyszłość telewizji publicznej zostanie klarownie określona, wtedy będę mógł odejść. Wtedy pan Napieralski będzie mógł sobie wziąć nawet wszystko.
Chce pan zakazać pokazywania Palikota w TVP?
- Nie ma w TVP żadnych zapisów na żadne osoby. Ale powinien obowiązywać zakaz zajmowania się głupotami.
A nie żałuje pan konfliktów, jakie wybuchają w "Wiadomościach", odkąd pojawiła się tam Hanna Lis?
- Raz w życiu odebrałem telefon z "Wiadomości". To był telefon od pani Hanny Lis. Nie powinienem był odbierać tego telefonu. To naruszenie korporacyjnych reguł.
Rozumiemy, że Hanna Lis interweniowała w sprawie tego, co powinno się ukazywać w "Wiadomościach". Ale może to pan był temu winien także w innym sensie? Zaprosił pan Tomasza Lisa, Hannę Lis, żeby zmienili polityczny wizerunek TVP. Więc oni tak jak partyjny koalicjant w rządzie czują się w prawie wpływać na linię.
- Z pewnością nie przychodziła tu jako przedstawicielka środowiska politycznego, ale niezależna dziennikarka. Podjąłem decyzję, że pojawią się w "Wiadomościach" dwie nowe twarze: Piotr Kraśko i Hanna Lis. Skądinąd dziennikarze, którzy mówią, że nie mają poglądów, są jak żyrafa bez szyi. Nie ma kogoś takiego.
Krajowa Rada została oszukana?
- To widzowie zostali oszukani. To skandal, którego w żadnym europejskim kraju nie dałoby się powtórzyć. Ale osobiście jestem zadowolony, bo będę miał szansę pokazać moim widzom najciekawszych dziennikarzy. Premier chętnie przywołuje przykład pięcioosobowej ekipy, która przychodzi coś nagrać dla TVP. Ze stacji komercyjnej przychodzą z reguły dwie osoby. Jest w tym trochę prawdy. Telewizja, która trzeci rok wydaje ponad 200 mln na inwestycje technologiczne, musi przejść na montaż bezprzewodowy. Ale na to muszę wydać pieniądze. To, co zrobiła koalicja z mediami publicznymi, oznacza stratę dla TVP już 800 mln zł. Platforma, która krzyczy o misji, tak naprawdę usiłuje zlikwidować misję w TVP TVP Polonia, TVP Kultura i TVP Historia to jest 100 mln zł.
Pan nam opowiada o droższym montażu. A my idziemy telewizyjnym korytarzem i widzimy drzwi z setkami nazwisk, głównie urzędników.
- Mam w TVP ponad 300 etatów dziennikarskich. Od 15 miesięcy zadaję pytanie o dwudzieste pierwsze nazwisko na tej liście. I nikt nie jest w stanie mi odpowiedzieć, kto to jest i co robi.
Jak pan patrzy na to, co się teraz dzieje w polskiej polityce?
- Mamy ciężki kryzys konstytucyjny. Wypowiedzi ministrów z PO, że w Polsce można rządzić rozporządzeniami, są w głębokiej sprzeczności z ustrojem. Rozporządzeniami można administrować, ale nie da się wprowadzić żadnej zmiany. Obawiam się, że po wakacjach jedynym kierunkiem politycznym, który będzie realizowała PO, stanie się nieustająca kampania prezydencka, czyli atak na prezydenta Kaczyńskiego.
Ku czemu to zmierza?
- Znam analizę, która była przygotowywana na kampanię wyborczą PO z założeniem, że Platforma wygra. Główna jej teza brzmi: impeachment prezydenta jest koniecznością. Spodziewam się, że PO będzie chciała teraz to zrobić. I wie, że telewizja publiczna nie weźmie w tym udziału.
Ale dzięki obecnej sytuacji, gdy nikt niczego do końca nie może przeprowadzić, pan zostaje prezesem. Jak pan się czuje jako produkt politycznego pata?
- Prywatnie czuję się średnio. Ale jeżeli zacznie się realizować najczarniejszy scenariusz, to media w Polsce nie wezmą w tym udziału. Staną się wręcz tym elementem, który spróbuje ochłodzić to wszystko i zracjonalizować. Powiedzieć, że nie ma zgody na to, żeby zniszczyć państwo.
Pan kilka lat temu jawił się jako człowiek, który woli godzić, niż skłócać. Jak się pan czuje w atmosferze wojny?
- Jestem człowiekiem dialogu. Ale próba zniszczenia mediów publicznych przerasta moją zdolność do kompromisu. A jak się czuję? Fatalnie. W 1993 r. przejechałem pół Ameryki z fajnym kumplem, Donaldem Tuskiem. Z fajnym, mądrym facetem, z którym rozmawialiśmy o kinie, o Stanach. Moja córka, gdy poznała go wtedy, była zachwycona. A teraz pyta mnie, co się z nim stało. Warto tłumaczyć przy każdej okazji, że nie wolno niszczyć mediów publicznych, bo bez nich debata może się skończyć tak, jak się skończyła w Pulsie. Z dnia na dzień
- Rozmawiałem z jego najbliższymi współpracownikami. Wysyłałem sygnał: Donaldzie, nie idź tą drogą.