Donald Tusk przyłapany przez paparazzi z cygarem. BOR zawiódł na wakacjach premiera?
Czwórka czyli numer cztery to w słowniku Biura Ochrony Rządu Donald Tusk.
Jedynka to prezydent Bronisław Komorowski, dwójka marszałek Sejmu Ewa
Kopacz, trójka marszałek Senatu Bogdan Borusewicz. To mógł być
najszczęśliwszy wyjazd na narty "Czwórki" gdyby szef rządu sam nie
narobił sobie kłopotów.
19.01.2014 | aktual.: 19.01.2014 11:32
Ośrodek narciarski niedaleko włoskiego Predazzo. Trzeci dzień tegorocznego urlopu premier wraz z rodziną spędza jak zwykle na stoku. W pewnym momencie zmęczeni szusowaniem państwo Tuskowie szukają miejsca na odpoczynek. Wybór pada na niewielką knajpkę na uboczu. Jest prawie pusta. Szef rządu ściąga kask i zapala cygaro. Nie ma pojęcia, że narciarz, który zatrzymał się nieco niżej i wyciągnął aparat, to paparazzi.
Zdjęcia premiera z cygarem ukazują się w środę w "Fakcie". W czwartek tabloid opisuje świtę Biura Ochrony Rządu, która towarzyszy Tuskowi i wylicza koszty pobytu ośmiu ochroniarzy w Dolomitach. Donald był wściekły na siebie, bo to zdjęcie z cygarem to ewidentna wizerunkowa wtopa, i wściekły na BOR, że przyprawili mu gębę jakiegoś bonzy, który lubi się wozić, gdy on akurat nie znosi takiej ostentacji – mówi współpracownik szefa rządu. To prawda. Tusk wyjątkowo nie lubi BOR-owskiej świty. Zwłaszcza podczas urlopów.
Siedziba Biura Ochrony Rządu. Luty 2008. Trwa gorączkowa narada, co robić w sytuacji kiedy premier poinformował, że jedzie na narty, ale ani on, ani jego otoczenie nie chce powiedzieć dokąd. – To jest prywatny wyjazd i szef rządu nie życzy sobie obstawy - powtarzają jak mantrę współpracownicy Tuska. Zapada decyzja, że trójka ludzi pojedzie jednak na miejsce i będzie ochraniać Tuska, ale tak, aby "obiekt" się nie zorientował.
- To była absolutna szopka. Najpierw musieliśmy ustalić miejsce pobytu. Gdy jakimś cudem uzyskaliśmy informacje i pojechaliśmy, to musieliśmy się ukrywać. Kabaret - wspomina jeden z funkcjonariuszy.
Premier rusza na narty. Sam pakuje sprzęt i bagaże do służbowej toyoty. Siada za kierownicą. Nie wie, że w trasie towarzyszą mu dwa specjalnie wynajęte na tę okoliczność samochody. Są białe, zwyczajne, by szef rządu nie nabrał podejrzeń. Oba mają tablice rejestracyjne spoza Warszawy. Też dla niepoznaki. Kierowcy to funkcjonariusze BOR, ale spoza osobistej ochrony Tuska, żeby nie rozpoznał ich twarzy. W autach nie mają radiostacji, bo poza granicami Polski nie mogą z nich korzystać. Kontaktują się przez telefony komórkowe.
- Premier zatrzymuje się rzadko i na krótko. Tankuje paliwo i jedzie dalej. Nie oszczędza silnika. Jeździ po męsku, na autostradzie potrafi grzać 190, a nawet 200 km/h - przyznaje jeden z funkcjonariuszy. Po kilkunastu godzinach zakonspirowana kolumna dojeżdża do Modeny.
Przeczytaj także we "Wprost": Hermaszewski nie wystartuje w wyborach przez Czarneckiego?