Domy władzy
Choć rząd ma do dyspozycji ponad siedem tysięcy metrów kwadratowych mieszkań służbowych, większość ministrów woli załatwić sobie lokum na własną rękę. Służbowe kwatery nie są oazami luksusu.
26.01.2006 | aktual.: 26.01.2006 09:22
Połowa rządu Kazimierza Marcinkiewicza mieszka w Warszawie lub jej okolicach - minister zdrowia Zbigniew Religa w kamienicy na warszawskim Powiślu, minister Jan Szyszko w drewnianym 70-metrowym domu po rodzicach w Wesołej. Wicepremier Ludwik Dorn wykańcza willę w podwarszawskim Kałęczynie. Ci, którzy rządzić przyjechali z Gorzowa czy Krakowa, choć teoretycznie mają prawo do służbowego mieszkania, coraz rzadziej korzystają z tego przywileju. W tętniącym życiem za czasów premiera Buzka rządowym osiedlu na Sadybie pomieszkują dziś urzędnicy niższej rangi. 58 mieszkań przy ulicy Grzesiuka to - oprócz kompleksu czterech willi i hotelu przy ulicy Parkowej - jedyne zasoby rządowego Centrum Obsługi Kancelarii Premiera. Najbardziej reprezentacyjne wille i kamienice, którymi kiedyś dysponował rząd, dawno zostały rozdane lub sprzedane za bezcen kolejnym ekipom. Część, na przykład wille przy Klonowej, wróciła do właścicieli lub ich spadkobierców, którym zostały odebrane po 1945 roku.
Z widokiem na zagony kapusty
Z ruchliwej Powsińskiej skręcamy w Grzesiuka - senną i wąską, jak większość ulic na warszawskiej Sadybie. Gdyby nie czerwona budka strażnicza, trudno by się domyślić, że pod trzy pobliskie bloki codziennie podjeżdża kolumna służbowych limuzyn. Pani Basia, administratorka osiedla, wzdycha: - Gdy mieszkali tu wicepremierzy Longin Komołowski czy Janusz Steinhoff, było pełno "borowików". Dziś nieogrodzonego osiedla strzeże tylko prywatna firma ochroniarska i kraty w mieszkaniach.
W wybudowanych na początku lat 90. blokach mieszkały kolejne ekipy rządowe: Pawlaka, Buzka, Millera. Lokatorzy chwalili sobie widoki: od frontu, z sypialni - na ruchliwą miejską arterię, na tyłach, z kuchni - na pola, na których Janusz Steinhoff nieraz widywał bażanty, a latem rozciągały się zagony czerwonej kapusty. Mieszkał tu jako prezes NIK obecny prezydent Lech Kaczyński i jako minister pracy Leszek Miller. Zalety osiedla na Grzesiuka docenił dopiero jako premier. - Dobrze jest mieć ministrów na jednym osiedlu, bo w sytuacjach awaryjnych można szybciej do nich dotrzeć - mówi. Ryszard Czarnecki, minister bez teki u Jerzego Buzka, wrażenia z wizyt u kolegów na Grzesiuka opisuje krótko: - Miało to swoje plusy, bo mogli się spotykać na kawie czy winie. Ale minusem mogło być to, że za sąsiadów miało się tych samych ludzi, których się widziało na radzie ministrów.
Janusz Steinhoff zapewnia: - W większości mieszkaliśmy sami, stworzyliśmy sobie namiastkę rodziny. Z rozrzewnieniem wspomina całonocne imprezy u szefowej doradców premiera Buzka Teresy Kamińskiej, na które ze względu na fatalną akustykę bloków (słychać, kto rozmawia przez telefon, a kto się kąpie) zwoływano się, stukając w rury. Na imprezach podawano kurczaka z czarnym ryżem, a raz nawet tort na lustrze. Życie towarzyskie toczyło się też w piwnicznej pralni (w mieszkaniach są tylko lodówki i kuchenki). Komołowski prowadził w mieszkaniu parę ważnych negocjacji, na przykład przy pierwszych blokadach dróg z przedstawicielami związku zawodowego Samoobrona. Leppera wtedy z nimi nie było.
Luksusy za 13,92
Kto dziś mieszka przy Grzesiuka 6, 8 i 9, trudno ustalić. - Jest paru ministrów i wiceministrów - zdradza Krzysztof Zgorzelski, wicedyrektor Centrum Obsługi. Listy nie chce przedstawić ze względów bezpieczeństwa. Prawdopodobnie są na niej minister transportu Jerzy Polaczek z Piekar Śląskich i minister pracy Krzysztof Michałkiewicz z Lublina. Prawo do mieszkania przy Grzesiuka przysługuje też prezesowi NIK, GUS, członkom KRRiT, szefowi gabinetu premiera, a ostatnio również szeregowym pracownikom ministerstw, które z oszczędności pozbyły się hoteli pracowniczych i nie mają gdzie zakwaterować ludzi spoza Warszawy.
Służbowe mieszkania mają dziś tylko MSWiA - hotel w Warszawie przy ulicy 29 Listopada - Ministerstwo Sprawiedliwości - 17 dwupokojowych i 36 trzypokojowych mieszkań w blokach w podwarszawskiej Falenicy - oraz Ministerstwo Edukacji, które zarządza częścią Starych Jelonek - warszawskich baraków postawionych na potrzeby radzieckich budowniczych Pałacu Kultury i Nauki. Minister, wiceministrowie i dyrektor generalny MON mogą korzystać z lokali Wojskowej Agencji Mieszkaniowej (są to mieszkania dla żołnierzy zawodowych). "Kwatery funkcyjnej" - dwóch pokoi z kuchnią i łazienką - nie używa jednak minister Radek Sikorski, który wraz z żoną mieszka w 800-metrowym dworku w podbydgoskim Chobielinie, a na czas pobytu w stolicy wynajmuje w hotelu pokój, za który sam płaci.
- Listę uprawnionych do zajęcia lokalu określa rozporządzenie Rady Ministrów, ale personalnie wskazuje osoby każdy resort, bo to resort płaci nam za lokatora - tłumaczy Zgorzelski. Opłaty wynoszą 13,92 złotego za metr kwadratowy, do tego dochodzi zużyty według licznika gaz, prąd i woda. To, co notable dostają w zamian, trudno nazwać luksusem. Jest telefon, telewizor, czajnik elektryczny. Ale o mikrofalówce, DVD czy służbowym komputerze można zapomnieć.
Najmniejszy jednopokojowy lokal ma 39 metrów, największy trzypokojowy - 70. Identycznie pomalowane, wyposażone w takie same szare lub brudnożółte dywaniki i przechodzone meble z początku lat 90. - białe meblościanki z dykty w sypialni i ciężkie komplety wypoczynkowe w salonie. Spis inwentarza obejmuje 96 pozycji: kołdry, poszewki, komplety kieliszków, garnków. Ze sprzętów trzeba się rozliczyć, opuszczając lokal. - Rzadko coś ginie, najczęściej są to drobne stłuczki, typu szklanki - mówi administratorka, która od lat obserwuje przeprowadzki kolejnych ekip. - Nie przywożą wiele - opowiada. - Wszystko mieści się w bagażniku auta. Ciuchy, trochę książek, płyt.
Longin Komołowski z domu przywiózł własny magnetofon, bo na służbowym gracie nie dało się słuchać jego ulubionego Dylana. Dzisiaj w podróży nie rozstaje się z iPodem.
Urzędnicy rzadko decydują się wprowadzić na Grzesiuka z rodziną (choć obecnie mieszka tu parę małżeństw z dziećmi, w korytarzu stoi wózek dla bliźniaków, a przed domem świeżo ulepiony bałwan); trudno jest zamienić te sterylne wnętrza w przytulny kącik. Ministrowie stawiają kwiatki, których nikt nie podlewa, o trzymaniu psa lub kota nie ma mowy. Budziki dzwonią o 6, samochody służbowe podjeżdżają o 7 i ulica zamiera. Budzi się koło 23, gdy samochody z lokatorami wracają, ale światła gasną bardzo szybko.
Zatoka Cwaniaków
Krzysztof Zgorzelski zatacza ręką koło: - Te bloki przy Powsińskiej, Bernardyńskiej i Grzesiuka były kiedyś rządowe. Dziś w większości już nie są. Bo o ile prominenckie osiedle przy ulicy Wiktorii Wiedeńskiej nazywane jest Zatoką Czerwonych Świń (mieszkali tam między innymi: Józef Oleksy, Jerzy Szmajdziński i były prezydent Aleksander Kwaśniewski), o tyle okolice ulicy Powsińskiej można nazwać Zatoką Cwaniaków, którzy wykorzystując luki w prawie, zawłaszczyli służbowe lokale.
Po 1945 roku państwo przejęło wiele kamienic w Śródmieściu, na Starym Mieście, rząd budował też nowe służbowe mieszkania na Wilanowie i Sadybie. Otrzymanie stanowiska szło w parze z przydziałem takiego lokalu, zwykle na stałe. Większość urzędników, zwłaszcza po rozszerzeniu w 1983 roku listy uprawnionych także do wyższych rangą członków partii i posłów, korzystała z przywileju.
URM w latach 70. i 80. zbudował 786 mieszkań. Ekipa Tadeusza Mazowieckiego zastała w 1989 roku tylko 28 wolnych. Rząd musiał więc zająć się nie tylko zmianą przepisów (skrócono listę uprawnionych do służbowego lokum), ale i budową (w latach 1992-1993 powstał między innymi kompleks przy Grzesiuka). Mimo zaostrzenia przepisów rozdawnictwo trwało, bo jeśli urzędnik zdecydował się oddać własne mieszkanie do puli miasta, służbowe dostawał na czas nieokreślony. Skorzystali na tym ówczesny szef MSZ Krzysztof Skubiszewski (zamienił poznańską kawalerkę na trzy pokoje w stolicy) czy Izabela Cywińska, dla której Ministerstwo Kultury zaadaptowało czteropokojowy lokal na Starym Mieście. Najsprytniejsi przepisywali stare mieszkania na dzieci, w ten sposób meldunek w stolicy uzyskał Franciszek Kubiczek, prezes GUS od 1990 roku.
W lutym 1991 roku rząd Jana Krzysztofa Bieleckiego zadecydował, że umowy mają być zawierane na czas określony, co nie przeszkodziło samemu premierowi w uzyskaniu praw własności do ponad 200-metrowego mieszkania przy ulicy Królewskiej. URM przydzielił mu je, powołując się na nieobowiązujące przepisy z 1988 roku. Kolejne ekipy już nie dawały, ale pozwalały wykupić lokale za 20 procent ich wartości. Szef URM w latach 1994-1995 Michał Strąk, gdy zaczęło ich brakować, przekształcił jeden z rządowych hoteli w blok zakładowy - mieszkania wykupiono na pniu.
Sprawą rozdawnictwa interesował się NIK, szczególnie zaś sprzedażą w czerwcu 1997 roku 10 mieszkań przy ulicy Bernardyńskiej. Wśród szczęśliwych nabywców był między innymi szef gabinetu prezydenta Kwaśniewskiego Marek Ungier, który za 110-metrowy lokal wart ćwierć miliona zapłacił 49 tysięcy złotych.
Dopiero od kolejnej zmiany przepisów w 1997 roku lokale przydzielane są na okres pełnienia funkcji. - Wciąż zdarza się, że ktoś nie chce opuścić lokalu, sądząc, że jak dawniej zajmie go na stałe. Parę spraw skończyło się w sądzie - opowiada Zgorzelski. Tym, że lokale przydziela się tymczasowo, wyjaśnia spadek zainteresowania nimi.
Po Parkowej zostaną pluskwy
Pustkami zaczyna świecić też rządowy hotel Parkowa. Choć do dyspozycji rządu są tu 33 jedynki, osiem dwupokojowych apartamentów i dwa trzypokojowe, zdecydowała się tu zamieszkać tylko wicepremier Zyta Gilowska. - Ostatnio mamy 60-procentowe obłożenie, bo zamieszkali u nas na czas remontu swojego hotelu urzędnicy z Kancelarii Prezydenta - mówi Zgorzelski.
W wybudowanym na początku lat 60. molochu do niedawna mieszkało też sporo posłów. - Płacili 240 złotych za nocleg, na zasadach komercyjnych - wyjaśnia Zgorzelski. Może wybierali Parkową z sentymentu (większość była kiedyś ministrami), może ze względu na święty spokój (na Parkową nie przychodzą wycieczki, a wejścia strzeże BOR)? Z sentymentu, jak tłumaczy, na Parkową nie przeniósł się za to minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel, który podobnie jak wcześniej minister Jerzy Hausner czy premier Waldemar Pawlak pozostał w hotelu dla posłów. Jurgielowi nie dziwi się jego kolega z sejmowej ławy Tadeusz Cymański. - Dom poselski pod wieloma względami przewyższa Parkową. Jest basen, właśnie zakładają nam radiowy Internet, no i mamy dobrą restaurację - wylicza.
Na jedzenie w Parkowej notable narzekali od dawna. Teraz ma być lepsze, bo Kancelaria pozbyła się starego szefa kuchni. - Odkryliśmy, że do wszystkiego dodawał kilogramy sody, jedzenie gotowało się szybciej, ale powodowało straszne wzdęcia - mówi jeden z pracowników Parkowej. Zgorzelski radzi zapomnieć o radiowym Internecie w hotelu: - Chyba widać, jakie mamy sąsiedztwo.
Po drugiej stronie ulicy pyszni się betonowy gmach ambasady rosyjskiej. Właśnie ze względu na tego kłopotliwego sąsiada Centrum Obsługi lobbuje w Kancelarii za wyburzeniem hotelu. - Parkowa i tak już się sypie, jeszcze trzy lata bez remontu i zostanie tylko kupka gruzu i radzieckich pluskiew - żartuje Zgorzelski.
Marcinkiewicz zabrał deskę
Choć hotel się sypie, sąsiadujące z nim cztery XIX-wieczne wille trzymają się dobrze. Kancelaria nie chce się ich pozbywać. Goszczą w nich zagraniczne delegacje, a willa przy Parkowej 27 tradycyjnie jest rezydencją premiera. Do dyspozycji ma on siedem pokoi, dwie sypialnie, cztery łazienki, recepcję i kuchnię. O wygody dba majordomus. Jednak premier Marcinkiewicz tu nie zamieszkał. - Nie potrzebował tak dużego metrażu - tłumaczy jego rzecznik Konrad Ciesiołkiewicz. Marcinkiewicz wraz z synem, studentem warszawskiej SGH, zajmują trzy pokoje na piętrze jednej z pozostałych willi. - Jest i łazienka. Kuchni nie ma, bo premier nie gotuje. Za to sam pierze i prasuje sobie koszule, przywiózł w tym celu z Gorzowa swoją ulubioną deskę do prasowania - zdradza Ciesiołkiewicz.
Jednak nawet mimo deski premier nie czuje się na Parkowej jak w domu. - To złota klatka strzeżona przez BOR, a premier wolałby mieszkać jak za czasów poselskich w wynajętym mieszkaniu na mieście. Na to jednak służby nie chciały się zgodzić. - Nigdy więcej mieszkania w przyczepie, jak za Leszka - mówi pragnący zachować anonimowość pracownik BOR. By ochraniać Millera w jego ursynowskim domu, BOR zamieszkał w specjalnej przyczepie zainstalowanej przy domu. Ma salon, łazienkę i kuchnię. Kosztowała Kancelarię kilkanaście tysięcy złotych. Dziś stoi bezużyteczna w garażu przy Powsińskiej.
Zyty nie chronią na Wiejskiej
Bo choć BOR chroni też bliskich premiera, w Gorzowie obeszło się bez przyczepy. Henryk Kubiak, administrator kamienicy przy Chrobrego 27, w której mieszka rodzina Kazimierza Marcinkiewicza, wyjaśnia: - Akurat było wolne mieszkanie, BOR dostał dwa pokoje zaraz pod premierem. Sąsiedzi żartują, że teraz wystarczy zastukać w podłogę, by ich zawołać.
BOR musi uważać, bo kamienica z 1888 roku jest zdewastowana i, jak alarmują media, kawałek balkonu może w każdej chwili spaść na głowę państwa. Kubiak zapewnia: - W tym roku na remont wydamy około stu tysięcy złotych i to nie dlatego, że Kazik został premierem.
Z obecności służb cieszą się też sąsiedzi rodziny Gilowskich. Na świdnickim osiedlu Olimpijczyków, gdzie w 200-metrowym segmencie mieszka pani wicepremier z mężem, zrobiło się bezpieczniej. Ryszard Nalewajko, oficer prasowy Komendy Powiatowej Policji w Świdniku, o wprowadzeniu dodatkowych patroli mówi: - Nie wybaczylibyśmy sobie, gdyby coś się naszej pani wicepremier stało w naszym mieście. Syn Gilowskiej Paweł martwi się o nowy dom rodziców, który budują w Świdniku przy ulicy - nomen omen - Wiejskiej. - Jest jeszcze niewykończony, więc ani BOR, ani policja tam nie zaglądają. A od kiedy "Fakt" dokładnie go obfotografował, może kusić włamywaczy. Ma rację. Dopiero co głośno było o włamaniu do ministra Zbigniewa Ziobry na warszawskim MDM. Nic nie zginęło, bo Ziobro spłoszył złodzieja. Mniej szczęścia miał były minister Janusz Pałubicki, któremu z niewykończonej podpoznańskiej willi skradziono między innymi pisuar.
W Warszawie BOR strzeże Powiśla, gdzie rezyduje wicepremier Ludwik Dorn, Mokotowa, gdzie w trzech pokojach mieszka szef MSZ Stefan Meller, a ostatnio na oku ma segment na Żoliborzu, gdzie wraz z mamą mieszka szef PiS Jarosław Kaczyński. Został objęty opieką służb ze względu na "dobro państwa", a konkretnie na ryzyko pomylenia go z bratem, prezydentem Lechem Kaczyńskim. Na ulicy Grzesiuka borowcy nie goszczą, ale nawet w czasach, gdy gościli, osiedle nie było oazą bezpieczeństwa. Członkowi KRRiT Jarosławowi Sellinowi okradziono mieszkanie, a ministrowi Bączkowskiemu zginęła z piwnicy pralka.
Czas liczyć łyżeczki
Nowe wybory wiszą w powietrzu. Drukarnie w całym kraju już zbierają zamówienia na nowe plakaty. A pracownicy Centrum Obsługi, choć nikt nie mówi o tym głośno, szykują się do wymiany lokatorów w służbowych lokalach: - Ani się obejrzymy, a będziemy po ministrach Marcinkiewicza malować ściany i liczyć łyżeczki.
Agnieszka Jędrzejczak współpraca Rafał Madajczak