Dom dobry© Fotografie wykonane w ramach Stypendium MKiDN

Dom dobry

W zaciszu własnych mieszkań, działając na odległość, szeregi psychologów i pedagogów próbują nie dopuścić do najgorszego. Otaczając zdalną opieką dzieci, dla których w czasie pandemii największym niebezpieczeństwem nie jest koronawirus, ale ich własny dom.

Tego dnia Tomek ma 16 lat, w gronie jego najbliższych jest wielu alkoholików. Gdy jego brat popełnia samobójstwo, Tomek zabiera swojego psa i rusza – piechotą – z Krakowa nad morze. W sieci można wtedy kupić kilometr podróży Tomka.

Tego dnia Agnieszka ma 10 lat. Jest samotna, niedożywiona, ma spore zaległości w nauce. Ma też czwórkę młodszego rodzeństwa, którym musi się opiekować. Bo tak to już przecież w rodzinach wielodzietnych jest, że starsi zajmują się młodszymi, gdy rodzice nie mają czasu.

Tego dnia Adam ma 8 lat. Jest nadpobudliwy. Często krzyczy. W ten sposób mówi też o swojej samotności. Jego rodzice jakiś czas spędzili w więzieniu.

Tego dnia Marcin ma 9 lat. Już wtedy musi radzić sobie sam. W domu zbyt często jest zbyt wiele alkoholu, by ktokolwiek zwracał uwagę na dziecko. Nie ma czasu, by zadbać o jedzenie czy ubranie dla niego. Nie ma przestrzeni na jego emocje.

Ich środowisko naturalne to szarość.

Szare podwórka, opuszczone domy, ulice, klatki schodowe kamienic. Dwa lata temu tę szarość można było oglądać na wystawie "Poza skrzydłami" Piotra VASCO Wasikowskiego. Kadry z codziennego życia dzieci z warszawskiego Grochowa i Pragi: Klaudii, Mileny, Zosi, Piotrka, Igora, Patryka, Oskara, Kacpra, Alicji, Wiktorii, Klementyny i Wiktora. Na zdjęciach szarość ma magię, w której bawią się, grają, uśmiechają.

Na tyle, na ile się da.

Bo ile magii może być w miejscu, w którym spędzasz całe dnie?

Być może dlatego tak chętnie potem przychodziły do domu na Omulewskiej 19.

Dom

Dzieci są tu szczególne, bo mają wiele nadziei. Tym więcej czasem, im bardziej i mocniej zdarzyło im się cierpieć. Bo do domu przychodzą przecież głównie takie, które cierpią.

Dziś jest ich 31. Czasem bywa kilkoro więcej, maksymalnie 34. I tak rok w rok, od ponad 20 lat, kiedy dzieciom z Pragi zaczęły pomagać Joanna Radziwiłł i Magdalena Kryńska, założycielki Fundacji Joanny Radziwiłł Opiekuńcze Skrzydła. W sumie opieką objęły już około 200 dzieci, większość z nich ze wsparcia fundacji korzystała przez kilkanaście lat bez przerwy, aż do pełnoletności. Takie długofalowe towarzyszenie, w wychodzeniu z negatywnych schematów, sprawdza się najlepiej.

Nim rozpoczęła się kwarantanna, dzieci na Omulewską przychodziły po szkole i zostawały do wieczora. To nigdy nie miało być miejsce, które ma zastąpić im rodzinę. To miejsce, które ma rodzinę skutecznie uzupełnić. Pomóc nie w formie doraźnej interwencji, a stałego i regularnego wsparcia.

Bo jedna strona dziecięcego medalu to sytuacje nagłe, do których przydaje się telefon zaufania, na przykład ten prowadzony przez Fundację Dajemy Dzieciom Siłę - bezpłatny i anonimowy, dostępny ze wszystkich telefonów stacjonarnych i komórkowych numer 116 111.

Druga strona to pomoc dzieciom, którym jeden telefon nie wystarczy, bo dziecko cierpi z powodu samotności. Albo jest niedożywione, wycofane, nie akceptuje siebie. Widziało chorobę, uzależnienie i śmierć. Albo – w skrajnie dramatycznych sytuacjach - marzy o własnej śmierci i głośno o tym mówi, bo inaczej już o pomoc wołać nie potrafi.

Czasem nawet z istnienia tej swojej nadziei dzieci nie do końca zdają sobie sprawę. Czasem po pomoc przy dzieciach zgłaszają się sami rodzice, czasem o tym, że uczeń pomocy potrzebuje, alarmuje szkoła. Czasem dlatego, że rodzice nie do końca radzą sobie wychowawczo, choć mają dobre chęci, czasem – wręcz przeciwnie – nie radzą sobie wcale, bo sami borykają się z uzależnieniem, biedą, brakiem pracy.

Ten dzień, kiedy Tomek ruszył nad morze, był jego pierwszym pod opieką pedagogów z Omulewskiej.

Dzieci z Omulewskiej

Tu zawsze było głośno. Chodziło o to, by był to hałas radości. Zbyt długie milczenie nikomu się na Omulewskiej dobrze nie kojarzy.

- Uwierz mi, nie ma nic smutniejszego niż milczące dziecko. No, może oprócz dziecka, które mówi, że życie jest bez sensu – mówiła mi jeszcze w marcu, kilka dni przed wprowadzeniem kwarantanny, Zosia Radziwiłł, koordynatorka ds. komunikacji i edukacji w fundacji.

W fundacji prowadzone są dwa Domy. Dom św. Mikołajka dla dzieci w wieku 6-12 lat oraz Dom Pawła dla młodzieży 12-19 lat. W sumie pracuje tu sześcioro pedagogów, psycholog, kucharka. Każdy do życia dzieci wnosi coś specjalnego, wszyscy razem robią coś jeszcze. Pokazują swoim podopiecznym inną, nową, alternatywną codzienność. Taką, w której zamiast piwa i wódki pije się herbatę lub sok, albo wodę. Wspólnie piecze się ciasto i gotuje obiad. I taką, w której nawet najtrudniejsze konflikty można rozwiązywać pokojowo, bez krzyku, bicia, przemocy, zgodnie z filozofią znaną jako NVC – non violent communication. W fundacji jest przestrzeń na każdą z emocji, nawet te najtrudniejsze. Można o nich pogadać, zrozumieć je i zaakceptować. Fachowo mówi się o tym "pozytywne wzorce".

Dlatego dom na Omulewskiej po prostu nie może przestać działać, o nie. Nawet w trakcie epidemii.

Więc działa.

Wychowawcy codziennie przynajmniej raz dzwonią do podopiecznych. Na rozmowach spędzają po osiem, czasem dziewięć godzin. Upewniają się, czy wszystko w porządku. Pytają, słuchają, uspokajają. Pomagają w lekcjach, podsuwają pomysły na zabawę, jak ta, którą niedawno pokazali na Instagramie. Bądź jak "Dama z łasiczką" - tak brzmiało wyzwanie. Dzieci przebierały się i fotografowały, nie myślały wtedy, chociaż przez chwilę, o tym przymusowym zamknięciu.

Dziś, jeszcze częściej niż wcześniej, pracownicy fundacji mediują w rodzinnych konfliktach. - Na skutek zamknięcia, które sprzyja narastaniu frustracji, tych nieporozumień jest więcej – przyznaje Magdalena Kryńska, pedagog i wiceprezes fundacji. - Dzieci dużo częściej niż wcześniej słyszą, że są beznadziejne, że są głupie, że nic nie potrafią, że są leniami. A te komunikaty bardzo silnie wpływają na to, w jaki sposób myślą o sobie, bo przecież kierują je do nich ich rodzice.

Dlatego na Omulewskiej wsparcie proponuje się też rodzicom podopiecznych. Pedagodzy wierzą, że pracując z rodzinami, lepiej mogą pomóc dzieciom. Jeśli rodzice są gotowi tę pomoc przyjąć, zmiana na lepsze bywa spektakularna. Choć zwykle nie jest łatwa, kryzysy często się zdarzają. Zwłaszcza w tak niecodziennych okolicznościach jak pandemia. Dlatego każde dziecko, nawet to, którego rodzice ciężko pracują na to, by siebie i swoje życie odmienić na lepsze, na czas kwarantanny dostało od pedagogów specjalny kod. Jedno słowo, hasło, które w sytuacji, w której nie czuje się bezpiecznie, ma wysłać wychowawcy. To dla pracowników fundacji sygnał, że dzieje się coś złego i trzeba natychmiast interweniować. Kilka dni temu takie hasło – SMS-em – wysłał 13-letni Paweł. Później okazało się, że w domu wybuchła wielka awantura, a on się jej wystraszył, choć do żadnych rękoczynów dojść nie zdążyło. Na szczęście. Bez szarpaniny obyło się też w innym domu, do którego pracownicy fundacji bezskutecznie dzwonili przez trzy dni. Telefonu nie odbierały ani dzieci, ani rodzice. Nie odbierali, bo trwała tam kilkudniowa libacja. Tak powiedzieli potem policjanci, którzy interweniowali na miejscu.

Co czuje pedagog w takiej sytuacji? Kiedy wie, że dzieje się coś złego i niewiele poza telefonowaniem może zrobić? - Bezradność – przyznaje Monika Czarnecka, wychowawczyni młodszej grupy dzieci w fundacji.

To dlatego pedagodzy wciąż i jak najczęściej do dzieci dzwonią. Starają się rozładowywać napięcie i konflikty w rodzinie, zanim te przybiorą najostrzejszą formę – przemocy psychicznej i przemocy fizycznej.

Najgorsza jest samotność

- Jest u nas ogrom problemów wywołanych przemocą wewnątrz rodziny – między rodzicami, rodzicami a dziećmi albo samymi dziećmi – wylicza Zosia. - Mamy szereg problemów z agresją, efekty większego lub mniejszego zaniedbania ze strony rodziców, niskie poczucie własnej wartości. Mamy też zmrożenie emocjonalne. To taki stan, w którym dziecko nie reaguje na nic. Zachowuje się tak, jakby niczym co je spotyka się nie przejmowało. To efekt tego, że kiedyś czymś przejęło się za bardzo. Są też dzieci, które widują pijanych rodziców na klatce schodowej, albo takie, które dostają lanie pod byle pretekstem. Zdarzają się, choć bardzo rzadko, depresje.

- Zdarzały się wśród waszych podopiecznych samobójstwa?

- Nie. Choć zdarza się często, że u dzieci emocje biorą górę. Teraz mamy takiego podopiecznego. Ma 12 lat, na imię Maciek i nieustannie łamie zasady, czasem wybucha. Jest samotny i pozbawiony zainteresowania rodziców. Żyje w świecie swoich fantazji. Potrafi w nieskończoność opowiadać o miejscach, w których nigdy nie był i o historiach, w których nie uczestniczył. W ten sposób radzi sobie z trudną codziennością. Koloruje swój czarno-biały świat.

- Trafił do nas, gdy miał 6 lat – mówi Zosia. - W jego rodzinnym domu było bardzo dużo alkoholu, ciągnących się późno w noc libacji. Nadal ma wielkie problemy z emocjami. Potrafi trzaskać drzwiami i wychodzić, gwałtownie wybiegać z domu. Kopie, bije, wyzywa – nawet nas. Wychodzi z niego dużo emocji, złości. Tylko, że my rozumiemy, że te emocje gdzieś muszą się ujawnić. U nas może je z siebie wyrzucić w bezpieczny sposób.

Urodził się jako siódmy z rodzeństwa, ale nie ostatni. Najstarsi bracia i siostry z domu już zdążyli się wyprowadzić. Dawno temu, kiedy rodzice się nim nie interesowali, bo wciąż pili, po prostu wychodził z domu i spędzał całe dnie na podróżach autobusami, tramwajami. Może stąd ta pasja Maćka do komunikacji miejskiej? Na pamięć zna rozkłady jazdy i połączenia pomiędzy poszczególnymi punktami na mapie Warszawy.

Dziś rodzice Maćka są niepijącymi alkoholikami. Starają się zapewnić swoim dzieciom to, czego potrzebują, choć i im zdarzają się gorsze chwile. Sytuacja materialna i mieszkaniowa rodziny wciąż nie jest najlepsza, choć od jakiegoś czasu oboje mają pracę. - Są bardzo dzielni – dodaje Zosia. - Porzucenie alkoholu, podjęcie pracy by zadbać o siebie i swoją rodzinę, to naprawdę ogromny wyczyn. Wspieramy ich w tym, jak tylko możemy najlepiej.

Inna droga

Zosia przekonuje, że najważniejsze, to działać na tym etapie, kiedy dziecko może jeszcze zawrócić. Często zmierza bowiem szeroką, prostą drogą na ulicę, w naturalny sposób powielając wzorzec rodziców. Scenariuszy jest tyle, ile ludzi. Może być więc tak, że dziecko zaczyna kraść – jak rodzice. Zaczyna pić – tak, jak rodzice. Zaczyna ćpać – tak, jak rodzice. Wpada w długi – tak, jak rodzice. Przestaje się uczyć, wpada w niechcianą, wczesną ciążę – być może tak, jak rodzice.

Wpada, bo innej drogi nie zna.

Przerwanie błędnego koła biedy i braku wpływu na własne życie to właśnie cel fundacji. A przykład dorosłych, którzy poświęcą dzieciom czas i uwagę, pokażą, że istnieje alternatywa, jest kluczowy.

Ci, którym udało się pomóc, to - żywe - dowody na to, że pozytywne wzorce serwowane na Omulewskiej działają. Choć sukces w każdym przypadku sprowadza się do czego innego, cieszy tak samo. Dla jednych sukcesem będzie kontynuowanie nauki, może matura, może nawet studia, dla innych lepsza samoocena, umiejętność budowania dobrych relacji z ludźmi, szczęśliwe małżeństwo, dobra praca lub praca w ogóle. Czasem wszystko naraz, tak jak to było z Marcinem.

Marcin pod opiekę pedagogów trafił jako dziesięciolatek. Był jednym z samotnych, „praskich dzieci”, szybko musiał się usamodzielnić, sam troszczył się o swoje potrzeby. Pomoc płynącą z fundacji przyjął chętnie, a i z możliwości, jakie dawała mu współpraca z fundacją, równie chętnie zaczął z czasem korzystać. Jako nastolatek angażował się w projekty społeczne, w życie kulturalne szkoły, był członkiem grupy teatralnej. Pracował jako menadżer w prowadzonej przy fundacji kawiarni charytatywnej, a gdy dorósł, z pomocą pedagogów, postarał się o mieszkanie komunalne, by jak najszybciej móc rozpocząć samodzielne życie. Po pracy, w domu, korzystając z darmowych tutoriali na YouTubie, uczył się grafiki komputerowej. Dziś, właśnie jako grafik, pracuje w jednej z największych agencji PR w kraju. Ze zdjęć spogląda szczęśliwy dwudziestoparoletni facet. W fundacji mówią mi, że właśnie się zaręczył.


Niektóre szczegóły dotyczące dzieci zostały zmienione, aby je ochronić i uniemożliwić ich identyfikację.

Fundacja Opiekuńcze Skrzydła Joanny Radziwiłł zaspokaja emocjonalne potrzeby dzieci i zapewnia im bezpieczną przestrzeń do rozwoju. Jeśli chcesz wesprzeć działanie placówki i pomóc jej przetrwać, możesz to zrobić online lub dokonując wpłat bezpośrednio na konto: Alior Bank PL36 2490 0005 0000 4500 4510 9483 BIC/SWIFT : ALBPPLPW.

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (0)