Ola i Michał przeżyli prawdziwy koszmar © Getty Images | Bonita Cooke

Dom dla lalek

Dariusz Faron
17 lipca 2021

"Wujek" brał Olę za rękę i mówił, że idzie ją spalić w piecu. Michałek trafił do szpitala z połamanymi rękami i nogami. Mama chciała stworzyć im prawdziwy dom, a teraz nie ma już nic. Tak przynajmniej napisała w liście zza krat.

Plastikowe mebelki

Mama kocha Michasia i Olkę nad życie. Raz dała córce klapsa, a jak się zdenerwowała, mówiła do niej "ty wiedźmo", ale przecież to nie przestępstwo. Owszem, kiedy Ola nabroiła, odsyłała ją do pokoju za karę, jednak nie zamykała jej na klucz. Nieraz córka sobie nabiła siniaka podczas zabawy z Przemkiem, nic takiego. On w życiu nie uderzyłby swoich dzieci, a co dopiero czyjeś?! (nie jest ojcem Oli i Michała). Raz zwrócił dziewczynce uwagę, żeby nie majstrowała przy telewizorze. Nie krzyczał ani tym bardziej nie używał przemocy.

Ona – drobna blondynka, on – niewysoki ciemny blondyn. Poznali się jako sąsiedzi i od razu wpadli sobie w oko. Przemek zajmował dół, Aga mieszkała na górze u siostry, niedługo później się do niego przeniosła. Lubili chodzić na spacery całą czwórką - Aga, Przemek, Ola i Michaś. Dzieci czyste, zadbane, szczęśliwa rodzina. Sprzeczali się jak każda para, jednak poważnie kłócili się trzy, może cztery razy. Czasem Przemek wracał do domu pijany, ale dzieci już spały.

A z upadkiem Michałka było tak:

W piątek Aga chciała zmienić synkowi pościel, więc położyła go na kanapie. Kiedy sprzątała, usłyszała nagle płacz. Weszła do pokoju i zobaczyła, że Michaś spadł na plastikowe mebelki dla lalek. Wzięła go na ręce i przytuliła, szybko się uspokoił. Nazajutrz syn miał spuchniętą rączkę, ale sąsiadka przekonywała, że to nic takiego. Agnieszka poleciała do apteki i kupiła za jej radą maść. Podziałało. Opuchlizna schodziła, Michałek płakał coraz rzadziej.

Jeśli chodzi o uraz nogi, to synek lubił się przekręcać i wtedy stopa wchodziła mu między szczebelki łóżka. Jak tylko zaczynał płakać, mama ostrożnie go oswabadzała. Więc naprawdę nie wiadomo, skąd to zamieszanie. Pewnie sąsiadka nagadała jakichś głupot – mści się na Przemku, bo mieli kiedyś spinę.

To wersja Agi i Przemka. Sąd w nią nie uwierzył.

W czerwcu 2020 uznał, że od grudnia 2019 roku do połowy lutego 2020 roku Agnieszka i Przemysław znęcali się psychicznie i fizycznie nad ośmiomiesięcznym Michałkiem i czteroletnią Olą. Bili dzieci po całym ciele, szarpali i zamykali w pokoju. W pierwszej połowie lutego połamali ręce i nogi Michałka i nie udzielili mu pomocy, wykazując się szczególnym okrucieństwem. Aga dostała sześć lat, Przemek siedem. Oboje musieli dodatkowo w ramach zadośćuczynienia wpłacić po trzy tysiące złotych: dwa dla Michałka, tysiąc dla Oli. Przemysław ma zakaz zbliżania się do dzieci i kontaktowania z nimi przez dwanaście lat.

Disco polo albo techno  

Kamienica stoi przy jednej z głównych dróg w Mroczy.

Stara i zniszczona brama jest zamknięta na cztery spusty. Trzeba wejść od podwórka. Przy drzwiach rowerek na czterech kółkach, w piaskownicy pełno zabawek, ale nie Michałka i Oli – dawno ich stąd zabrano. Wewnątrz brudne turkusowe ściany z odpadającym tynkiem i zniszczone drewniane schody.

Mieszkanie Agi i Przemka jest małe, ale schludne. Aneks kuchenny, kanapa, mała ława, pod ścianą białe łóżeczko dziecięce. Na materacu pościel z postaciami z bajki Angry Birds, a nad ostatnim szczeblem napis: "aniołek". Pasuje jak ulał - Michałek ma duże niebieskie oczy i jasnobrązowe kręcone włoski.

Sąsiedzi do dziś nie mogą przeboleć tego, co przydarzyło się jemu i siostrze. Kamienica nie ma wątpliwości - dzieci można było ochronić. Wszyscy wiedzieli, że dzieje się tam bardzo źle. Ale nie że aż tak.

Krewna Agi, Alicja, regularnie zajmowała się Michasiem. Fajny chłopczyk, często się uśmiechał, przywiązała się. Ma nawet gdzieś w szufladzie zdjęcie z chłopcem.

Sąsiadka z parteru, Karolina, częściej opiekowała się Olką. Brązowe oczy i gęste ciemniejsze włosy. Dziewczynka była wycofana i małomówna, mimo to nawiązały bardzo dobry kontakt. Gdy Aga przychodziła odebrać córkę, ta często płakała i tupała nogami. Nie chciała wracać do domu.

Pewnego dnia sąsiadka przyjeżdża, a tu Ola z koleżanką histerycznie płaczą na podwórku. Leje jak z cebra, one przemoczone i wystraszone. Uciekły, bo w środku dorośli znowu się biją. Jak Przemek się napił, twierdzi kamienica, nieraz się z kimś lał.

Według sąsiadów szansę na stworzenie normalnego domu Aga i Przemek utopili w wódce.

- on dzień w dzień nachlany,

- łapał co chwilę dorywczą robotę, ale pieniędzy nigdy nie miał, bo przepijał,

- miesiąc przed akcją z Michałem trafił do szpitala z padaczką alkoholową,

- po Adze nie było widać, choć też lubiła wieczorem pociągnąć z butelki,

- matką to ona nie była za dobrą - ponoć chciała zostawić Michałka w szpitalu, ale ktoś podpowiedział, że będzie pięć stów miesięcznie do domowego budżetu.

Alicja pamięta, jak raz ich odwiedziła. Patrzy, a Michałek leży cały przykryty kołderką, na buzi położona poduszka.

- Co ty robisz?!

- On tak zawsze zasypia.

- Przecież się udusi!

Takie sytuacje zastanawiały sąsiadów, ale po dzieciach nie było widać śladów bicia. A zza ściany nie dochodziły niepokojące odgłosy. Wieczorem zawsze disco polo albo techno. Kamienica mówi dziś: żeby zagłuszyć płacz Michała i Oli.

To w tej kamienicy Agnieszka i jej konkubent znęcali się nad Olą oraz Michasiem
To w tej kamienicy Agnieszka i jej konkubent znęcali się nad Olą oraz Michasiem © Wirtualna Polska | Dariusz Faron

Lalka nie odda

Luty 2020.

Aga znowu zostawia Michałka Alicji, a sąsiadka widzi siną, nieruchomą i dziwnie wygiętą rękę chłopczyka, może nawet złamaną. Co robić? Alicja zaprasza Karolinę na naradę. Początkowo wierzą Adze, że Michałek spadł na mebelki dla lalek, ale Karolina i tak stawia jej ultimatum. "Do wieczora masz zabrać dziecko do lekarza. Inaczej to gdzieś zgłoszę". Alicja nie czeka, dzwoni do Miejsko-Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej. Panie przychodzą w ten sam dzień. Potem jedna z nich zezna, że dziecko było zadbane i czyste. Zachowywało się spokojnie, nie płakało. Z ręką faktycznie było coś nie tak, więc kazały Adze iść z dzieckiem do lekarza.

Panie z pomocy społecznej dzwonią dopytać o zdrowie Michałka, ale Aga robi uniki. Przestaje odbierać telefon, więc ją dociskają. Po dwóch dniach wściekła wreszcie otwiera im drzwi. Krzyczy, że złoży skargę na asystentki, niepotrzebnie zawracają głowę! Michasia tu nie ma, tłumaczy, opiekuje się nim krewna. Jadą do niej, potem do przychodni. Lekarz ogląda chłopczyka i od razu podejrzewa, że został pobity.

Sąsiedzi nie widzieli, by Agnieszka i Przemysław bili dzieci. Nie wiedzieli, że dzieje się u nich aż tak źle
Sąsiedzi nie widzieli, by Agnieszka i Przemysław bili dzieci. Nie wiedzieli, że dzieje się u nich aż tak źle © Wirtualna Polska | Dariusz Faron

Wszystko przyspiesza. Karetka. Szpital. Badania. "Upadek na meble dla lalek” spowodował u Michałka zwichnięcie stawu łokciowego, złamanie kości ramiennej, piszczelowej, strzałkowej, promieniowej i udowej. Biegli podkreślą, że skoro jedno ze złamań było wygojone, obrażenia musiały powstać w różnym czasie. Chłopczyk z połamanymi rękami i nogami czekał na pomoc co najmniej kilka dni.

Agę i Przemka aresztują. On znowu zachlany i nie otwiera, więc policjanci muszą wyważać drzwi. Wcześniej kamienica słyszy, jak ona mówi do niego: "a co, jak jego też mi zabiorą?". Przemek uspokaja: nie martw się, nie zabiorą.

Sam też jest mocno zdenerwowany – cynk musiał dać ktoś z kamienicy. Podejrzenie pada na Karolinę, po ch** się wpier*** w nieswoje sprawy?! Przemek wykrzykuje do niej: Zaje**ę cię! Spalę!

Sąsiedzi czują ulgę, że go zawinęli. Wiedzą już, że Michaś nie spadł na żadne mebelki dla lalek. Że to on i Olka byli dla dorosłych jak lalki - możesz się chwilę nimi pobawić, a jeśli się znudzą, rzucić w kąt. Uderzyć, kiedy się zdenerwujesz.

Lalka nie odda.

Na mieście jesteście spaleni

O kłopotach Przemka i Agi wiedziała nie tylko cała kamienica. W sądzie, w pomocy społecznej i w policji też wiedzieli. On miał sprawy o bójkę, prowadzenie samochodu pod wpływem i zniszczenie mienia. Kilka razy był poszukiwany.

W sierpniu 2019 uderza pięścią znajomego i rozcina mu łuk brwiowy.

W październiku 2019 jego kolega dzwoni na policję, że Przemek boi się wejść do domu, bo Aga goni go z nożem. Funkcjonariusze zastają go pijanego. Ona przyznaje, że zrobiła partnerowi awanturę, bo nie pomaga w opiece nad Michałkiem.

W grudniu Przemek awanturuje się w mieszkaniu brata. Jednego z policjantów opluwa, nazywa funkcjonariuszy "ku**mi jeb***mi" i "śmieciami". Krzyczy, że "na mieście są spaleni i że ich rozj**ie".

Aga z kolei miała sprawę za narkotyki. W latach 2014-15 traci prawo do opieki nad dwójką dzieci, ponieważ je zaniedbuje. W lutym 2016 rodzi się Ola, a trzy lata później Michaś. Sąd ogranicza władzę rodzicielską Agi nad nimi, ustalając nadzór asystenta rodziny i kuratora.

Od początku 2020 roku pani kurator jest u Agi i Przemka trzy razy, ale dwukrotnie nikogo nie zastaje. Zeznaje później, że gdy wizyta dochodzi do skutku, Przemek jest pod wpływem alkoholu i zachowuje się agresywnie. Kłócą się z Agą, oskarżając się o branie narkotyków. Ale w mieszkaniu panuje porządek i kuratorka nie widzi żadnych nieprawidłowości w sprawowaniu opieki rodzicielskiej nad Michałem. O kłótni i narkotykach powiadamia kuratora zawodowego, który przeprowadza z Agą rozmowę dyscyplinującą.

Z kolei asystentka rodziny powie przed sądem, że u Agi i Przemka jest przynajmniej raz w tygodniu. Nie dostrzega, by wobec dzieci stosowano przemoc. Ola skarżyła się tylko, że wujek popchnął mamę. Asystentka kontaktowała się z sąsiadami, jednak oni też nie mówili o negatywnym zachowaniu Agi i jej konkubenta wobec dzieci.

Jednym słowem - był obecny alkohol, czasem dochodziło do awantur, ale dzieciom nie działa się krzywda.

Ja tych dzieci nie chcę

Z zeznań świadków wynika jednak coś innego.

Siostrze Agi Ola opowiadała, że wujek uderzył ją w głowę. Innym razem czterolatka pokazała siniaka na nodze i powiedziała: patrz, co mi wujek zrobił. Ciotka Oli przyznała przed sądem, że jej siostrze zdarzało się uderzyć albo szarpać córkę. Aga pije rzadko, ale Przemek jest codziennie pijany.

Krewna Przemka, Baśka, która czasem zajmowała się dziećmi, nie była świadkiem żadnego bicia. Ale Ola powiedziała raz, że wujek uderzył ją w głowę, a jej mamę kilka razy miał bić i dusić. Aga nie jest dobrą matką – dziecko ma u niej tylko leżeć i spać. Jak raz płakało, dała mu mleko po trzech godzinach.

Ola opowiadała Baśce, że boi się wujka, bo bije ją i Michałka. Kiedyś rzucał kolumnami i bił mamę po głowie, więc dziewczynka uciekła na podwórko. A o jej bracie Przemek miał mówić, że "ten mały jest pier***nięty".

Córka Baśki uważa podobnie jak mama. Chodziła do Agi i Przemka po zajęciach szkolnych. Zazwyczaj Agnieszka była w domu z dziećmi. Nie wykazywała zainteresowania Michałem. Kiedy płakał, przykrywała go kołderką, a na narożniku kładła pluszaki, żeby nie mógł się odkryć. Mówiła, że syn szybciej się tak uspokaja. Michał przez kwadrans płakał, a potem zasypiał. Matka większe zainteresowanie wykazywała telefonem. Zdarzało się, że Agnieszka krzyczała na Olę, kiedy córka chciała pić. Gdy Olka nocowała w domu, moczyła się w łóżku.

No i jeszcze te wiadomości… Raz Aga napisała krewnej Przemka, że chyba odda dzieci, bo tutaj się marnują. Stwierdziła, że nie nadaje się na matkę. Nie chce już Oli i Michałka.

Koszmar dzieci trwał według sądu od grudnia 2019 do połowy lutego 2020
Koszmar dzieci trwał według sądu od grudnia 2019 do połowy lutego 2020 © Getty Images | Monica Monti, EyeM

Wujek chciał mnie spalić w piecu

Po aresztowaniu Agnieszki i Przemka dzieci trafiają do pogotowia opiekuńczego prowadzonego przez Joannę i Roberta.

W pierwszym tygodniu Ola, ku zaskoczeniu opiekunów, zjada jednego dnia dwanaście małych kanapek. A gdy słyszy, że nie ma bananów, zaczyna przeraźliwie płakać. Najprawdopodobniej boi się, że przez długi czas nie dostanie nic do jedzenia. Uspokaja się dopiero, gdy Joanna pokazuje jej pełną lodówkę i obiecuje, że niedługo kupią banany.

Z biegiem czasu zaczyna się otwierać. Opowiada, że wujek brał ją za rękę, prowadził w stronę pieca i straszył, że ją spali. Częściej wypowiada się źle o Przemku. W końcu mama to mama. Kiedy dostaje od niej list, godzinami nosi go przy sobie i pyta Joanny: "ciociu, mogę obejrzeć jeszcze raz?".

Dla brata stara się być jak matka. Gdy tylko trafia do pogotowia opiekuńczego, wypytuje, czy on też przyjedzie. Nie bawi się z nim, za to próbuje się nim zajmować. Karmi go łyżką i wyciera nosek. Przyzwyczaiła się już, że musi pomóc bratu.

Przez cztery lata nauczyła się też, że dorosły to ten zły. Codziennie namawia koleżankę z pogotowia, żeby bawiły się na dole, gdzie nie ma Roberta i Joanny.

Joanna: Była agresywna, zdarzało się jej podrapać albo pogryźć koleżankę. Przypominała zwierzątko, które się broni. Płakała jak niemowlę. Zaciskała oczy oraz pięści, otwierała buzię i wrzeszczała. Nic do niej nie docierało. Miała pustkę w oczach. Pracuję z dziećmi całe życie i pierwszy raz widziałam coś takiego.

Robert: Ola do dziś załatwia się w nocy w pieluchę. Kiedy chciałem zanieść ją na toaletę, przeraźliwie krzyczała. Zapytałem, co się dzieje, a ona na to: "myślałam, że to wujek z tamtego domu".

Joanna: Z kolei Michałkowi nie dało się zapiąć body. Gdy próbowaliśmy użyć odrobinę siły, zaczynał wrzeszczeć. Nie podnosił główki do zawiązania czapeczki. Widać było, że się boi. Do końca pobytu zdarzały mu się nocne krzyki.

Joanna kontynuuje: Ktoś powiedział, że w niektórych przypadkach dzieci funkcjonują w domach dysfunkcyjnych jak w obozie koncentracyjnym i nie uważam, by była to przesada. Dziecko nie wie, kiedy zostanie pobite i czy dostanie coś do jedzenia. Czy znów będą awantury? Czy znów ktoś je będzie szarpał? Dorosły by tego nie wytrzymał, a co dopiero dziecko.

Po kilku miesiącach Robert zawozi Olkę na przesłuchanie. Czterolatka zeznaje, że:

Przemek jest większy od niej, to jej kolega.

Mama biła Przemka piąstkami po głowie i buzi. Przemek wtedy płakał, ale potem mama mu pomogła.

Przemek też bił mamę.

Jak raz przyjechały karetka i policja, Ola schowała się pod koc.

Kiedy w domu było głośno, zatykała uszy. I uciekała do pokoju, by nie słyszeć.

Wie, co to alkohol. Ale mogą pić tylko dorośli. Przemek i mama pili piwo.

Michaś to jej brat, miał złamaną rączkę. Przemek go bił, a mama się wtedy chowała.

Ola chciałaby mieszkać z mamą.

Dyrektorka MGOPS-u: zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy

Joanna i Robert z pogotowia opiekuńczego zastanawiają się, jak to możliwe, że nad Michałkiem i Olą znęcano się fizycznie i psychicznie 2,5 miesiąca w okresie, w którym nad rodziną czuwali kurator i asystent rodziny. I pytają, dlaczego państwo nie ochroniło dzieci?

Joanna: Parę lat temu zabrano tej pani poprzednie dzieci, co było dowodem, że nie pełni prawidłowo funkcji matki. Wszyscy wiedzieli, że nadal występują tam przemoc i alkohol. Pani, która straciła prawa rodzicielskie, używa przemocy i została skazana, jest dla państwa ważniejsza od dziecka. Znęca się i doprowadza do strasznych uszkodzeń ciała, a może wychowywać kolejne maluchy. Dlaczego?

To samo pytanie zadaje sobie kamienica.

Jedna z sąsiadek: Aga mówiła o tych pierwszych dzieciach, że ich nie chce. Podobno chłopczyk miał na ciele ślady gaszenia po papierosie. Po tym, jak odebrano jej dwójkę, nie powinna się już nikim opiekować. Nie wiem, dlaczego dano jej drugą szansę. Stała się jeszcze gorszą matką.

Chcę porozmawiać z asystentkami rodziny, które odwiedzały Agę i Przemka. Sekretariat Miejsko-Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Mroczy informuje jednak, że za kontakty z mediami odpowiada dyrektor Gabriela Trzeciakowska.

Dyrektorka podkreśla, że za to, co się stało, nie można winić pomocy społecznej. I że nie ma mowy o niedopatrzeniach.

Pytam, czy dzieci można było ochronić.

- Asystentki rodziny są także matkami. Kiedy coś budzi ich niepokój, od razu reagują. Tak samo było w tym przypadku. Odpowiedź na pytanie, czy dramatu dzieci można było uniknąć, zawsze będzie zawierać jakieś niedopowiedzenia. Uważam jednak, że w tej sprawie zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Wsparliśmy tę rodzinę. Przekazaliśmy sprawę organom, które miały się tym zająć. Po pierwszych sygnałach, że w domu obecna jest przemoc, zakładamy tzw. niebieską kartę i informujemy odpowiednie służby.

Jak to możliwe, że znęcano się nad dziećmi w okresie, w którym z rodziną współpracował asystent rodziny i kurator?

Dyrektor Trzeciakowska:

Jak sama nazwa wskazuje, mówimy o wsparciu, asystowaniu, więc pracownicy pomocy społecznej nie obcują z daną rodziną cały czas. Dzieje się dużo rzeczy, na które nie mamy wpływu. Nawet jeśli przebywa się z kimś 24 godziny na dobę, nie można zaobserwować wszystkiego i poznać myśli drugiej osoby. Ze swojej strony robimy wszystko, by chronić dzieci. Mocno przeżywamy każdą taką historię jak Michałka i Oli. To praca, którą się wykonuje z pasji. Sytuacje, z którymi nasi pracownicy spotykają się na co dzień, mają na nich duży wpływ.

Co odpowiedziałaby tym, którzy twierdzą, że pomoc społeczna mogła zrobić więcej?

- Jesteśmy tylko ludźmi. Często asystentka zajmuje się dużą liczbą rodzin, które mają wielowątkowe problemy. W tej historii nie możemy mówić o niedopatrzeniu ze strony pracownika. Wręcz przeciwnie, asystentka rodziny była obecna w tym domu przed weekendem, a później stało się to, co się stało. Proszę mi wierzyć, naprawdę chcemy pomagać.

***

Nie udaje mi się porozmawiać z kuratorami, którzy sprawowali nadzór nad rodziną. Kierownik zespołu kuratorskiej służby sądowej w Nakle kieruje mnie do rzecznika sądu okręgowego w Bydgoszczy. Ten z kolei zaznacza, że trudno mówić mu o szczegółach sprawy, ponieważ w sądzie okręgowym toczył się jedynie proces apelacyjny.

Z jednym z kuratorów kontaktuję się za pomocą mediów społecznościowych – odczytuje wiadomość, ale po prośbie o rozmowę zostaję przez niego zablokowany. W sądzie słyszę, że drugi kurator "przebywa na dłuższym urlopie i jest niedostępny".

Ola i Michaś trafili do rodziny, która stara się o ich adopcję. Wcześniej przez 1,5 roku przebywali w pogotowiu opiekuńczym
Ola i Michaś trafili do rodziny, która stara się o ich adopcję. Wcześniej przez 1,5 roku przebywali w pogotowiu opiekuńczym © Getty Images | Wera Rodsawang

Barmańska jabłkowa

Listopad 2020.

Sąd okręgowy podtrzymuje wyrok dla Agnieszki i Przemysława. Według opinii sądowo-lekarskiej nie są chorzy psychicznie ani upośledzeni umysłowo. Wiedzieli, co robią. Rozpoznaje się natomiast u nich zaburzoną osobowość.

Po kilku tygodniach spędzonych w areszcie, w połowie roku 2020, Aga i Przemek zmieniają wersję. Jednak nie dogadują się tak dobrze.

Przemek uważa, że Aga nie jest dobrą matką. Zbyt mało zajmuje się dziećmi. Jak wyjechał do roboty do Niemiec, pisała mu SMS-y, że mogła zostawić tego bachora w szpitalu. Chodziło jej o Michasia. Jest nadpobudliwa i nieogarnięta. Jak on mówi, że trzeba przebrać małego, to ona na to: jeszcze nie narobił tyle w pampersa.

Z kolei Agnieszka przypomina sobie telefony Przemka, który opowiadał, że Michał spadł z kanapy na rękę czy nogę. Często zostawiała dzieci pod jego opieką. Ola mówiła mamie, że Przemek ją bije, ale Aga myślała, że to tylko takie dziecięce gadanie. Z alkoholem faktycznie był problem – raz Przemek dostał od picia drgawek, trafił do szpitala. Melanżował przez dwa tygodnie, miał sześć promili we krwi. Jak wracał pijany, to ją bił i dusił – opowiada.

Kilka dni przed zatrzymaniem pisze do Przemka.

Po południu: że jeśli nie chce oglądać socjalnej i asystentki, to niech nie otwiera drzwi, bo pewnie się zjawią.

Wieczorem: pyta go, z jakiej niby racji ona ma kupować barmańską, skoro to on zaproponował, żeby się napili? Aha, i wzięła jabłkową, bo cytrynowej nie było.

W nocy: zaznacza, że są razem z przyzwyczajenia, bo dawno nic ich już nie łączy prócz tego, że mieszkają razem. Dobranoc.

Na Wielkanoc, w marcu 2020, Aga pisze do matki list z aresztu.

Żałuje tego wszystkiego. Siedzi tu już miesiąc i zadaje sobie pytanie: dlaczego? Dlaczego właśnie ją spotkało to ponownie? Gdzie popełniła ten, kur**, błąd? Dlaczego facet, którego tak kochała, zranił ją i zrobił coś, czego by się nie spodziewała?

Chciała stworzyć im prawdziwy dom, robiła wszystko, co mogła. A teraz nie ma już nic. Ani dzieci, które kocha nad życie, ani faceta, przy którym czuła się bezpiecznie. Wieczorami wylewa łzy. Nawet nie spędzi świąt z ukochanymi dziećmi.

Wszystko prysło jak piękny sen.

Szukanie winnego

Kamienica przy Kościuszki do dziś się zastanawia, kto pobił Michasia. Ona czy on? Sąsiedzi wydają wyrok: winna Aga. Tłumaczą:

- Na 99 procent to ona. Wszyscy słyszeli, jak mówiła nieraz do niego, że jeśli ją zostawi, zrobi krzywdę dzieciom. Przemek wychodził, a ona nie miała się na kim wyżyć. I pewnie biła małego. A pani z pomocy społecznej niepotrzebnie się zapowiadała. Zawsze dzwoniła i mówiła, kiedy będzie. Aga mogła się przygotować. Tak się składało, że mały podczas wizyty często spał.

Matka Agnieszki też nie ma wątpliwości: winny Przemek. To nie córka pobiła Michałka, tylko ten ćpun. Agi wina jest tylko taka, że jak wróciła do domu i zobaczyła dziecko, nie wezwała pogotowia i policji. Córka była zastraszana przez Przemka, bił ją. Ona by dziecka nie uderzyła. Gdyby tak było, to by Olusia podczas wizyt u babci nie pytała o mamę i nie mówiła, że za nią tęskni, prawda?

No i jeszcze winna pomoc społeczna. Bo oni, tłumaczy mi matka Agi, są tylko na papierze.

Sąsiedzi twierdzą, że pomoc społeczna mogła zrobić więcej. Dyrektorka MGOPS-u w Mroczy odpowiada: pomogliśmy tej rodzinie
Sąsiedzi twierdzą, że pomoc społeczna mogła zrobić więcej. Dyrektorka MGOPS-u w Mroczy odpowiada: pomogliśmy tej rodzinie © Getty Images | Anges Kulcsar, EyeEm

Idę po siekierę, dzieci nie oddam

Duży biały dom stoi nieco na uboczu. Bez wskazówek od gospodarzy trudno trafić. Po pokonaniu schodów wchodzi się do imponującego salonu. Masywny stół, przy kanapie regały z książkami. Przez lata codziennie słychać tu było śmiech dzieci, teraz panuje cisza. Joanna i Robert kilka dni temu przestali działać jako pogotowie opiekuńcze. Zaczęli w 2013 roku, od tamtej pory trafiło tu ponad czterdzieścioro dzieci z trudnych domów. Małżeństwo nie ma wątpliwości, że przypadek Michałka i Oli nie jest wyjątkowy – w Polsce często pomoc dla dzieci nadchodzi zbyt późno.

Joanna: Asystenci rodziny czy kuratorzy być może mogli zrobić trochę więcej, ale to nie jest historia o tym, że nie dopełnili obowiązków. Często narażają swoje życie i wykonują tę pracę z pasji. Jeśli asystent rodziny ma nadzór nad piętnastoma rodzinami, nie jest w stanie szczegółowo monitorować sytuacji w każdym domu. Tu nie działa cały system. Koncentruje się on na interesie rodzica, a całkowicie zapomina o dziecku. Brakuje pracy z rodziną biologiczną. Gdy są dowody, że dzieci nie są bezpieczne, powinno się reagować od razu.

Joanna i Robert na własnej skórze doświadczyli, z czym mierzą się na co dzień kuratorzy i asystenci rodziny. Raz pojechali z panią z MOPS-u po dziecko, które miało być odebrane rodzinie biologicznej. Na miejscu melina, wszyscy pijani. W pewnym momencie jeden z mężczyzn wstaje i mówi: "Idę po siekierę. Zrobię z wami porządek, a dzieci nie oddam!". Wyszli z walącym sercem i poczuciem, że dziecko nie powinno przebywać w tym domu ani jednego dnia dłużej.

Robert: W Polsce w takich sytuacjach podnosi się krzyk: jak można odbierać rodzicom dzieci? Przypomnę, że w systemie norweskim czy niemieckim robi się to bardzo szybko. Najpierw się je "zabezpiecza", a potem wyjaśnia sprawę i ewentualnie ustala, jak pomóc. U nas daje się szanse rodzinie, nawet jeśli zawiodła kilka razy. W przypadku przemocy mamy sprawę w sądzie, szukanie winnych, wyrok i na tym koniec. Nie ma analizy, co zrobić, by sytuacja się nie powtórzyła.

Joanna: System nie widzi tego, że dziecko jest człowiekiem, ma swoją autonomię. To nie jest własność rodzica, a u nas niestety tak to wygląda. Gdyby nie interwencja sąsiadki, Michałek i Ola nadal przeżywaliby koszmar.

Czemu nikt nam nie pomógł?

Dzieci opuściły pogotowie opiekuńcze niecały miesiąc temu. Przeprowadziły się do rodziny, która walczy o adopcję. Ola znów cały czas dopytywała, czy Michaś na pewno pojedzie z nią. Długo grała twardą, tak ją nauczono. Dopiero gdy Joanna i Robert odprowadzali ich do samochodu, w oczach czterolatki pojawiły się łzy. Pierwszy raz zbudowała silną więź z dorosłymi, którzy jej nie skrzywdzili. Ale przed nią i bratem jeszcze długa droga, by żyć normalnie po tym, czego doświadczyli.

– Upłynie bardzo dużo czasu, zanim poradzą sobie z traumą. Możliwe, że ta trauma nie minie nigdy. Dorośli wyrządzili im wielką krzywdę. Podobnie jak innym dzieciom, które trafiały do naszego pogotowia – mówi Joanna.

I przypomina sobie pewnego chłopca. W domu rodzinnym przeżył koszmar, a gdy zaufał Joannie i Robertowi, zadał im pytanie. – Skoro wszyscy wiedzieli, co się dzieje, dlaczego nikt nam wcześniej nie pomógł?

Ola i Michał jeszcze o to nie zapytali.

***

Od redakcji: W celu ochrony tożsamości i dobra dzieci ich imiona - oraz imiona niektórych bohaterów reportażu - zostały zmienione.

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (404)