Doktor śmierć utknął w prokuraturze
Blisko dwa miesiące temu "Super Nowości" przekazały do Prokuratury Rejonowej w Rzeszowie materiały ze śledztwa dziennikarskiego w sprawie lekarza, który na terenie Łodzi wykonywał nielegalne aborcje. Pomimo że dziennikarze udostępnili prokuraturze numer komórki doktora, zdjęcia jego twarzy i numery rejestracyjne jego samochodu, do dzisiaj nie ustalono nawet tożsamości lekarza.
13.10.2003 | aktual.: 14.10.2003 07:09
Prokuratura Rejonowa w Rzeszowie przekazała sprawę Prokuraturze Okręgowej w Łodzi, a ta skierowała ją do właściwej według miejsca popełnienia przestępstwa Prokuratury Rejonowej Łódź Śródmieście. Ta jednak, zamiast zająć się ściganiem lekarza, zaczęła rozważać problem, która prokuratura powinna dalej zajmować się tą sprawą.
Ostatecznie materiały trafiły z powrotem do rzeszowskiej Prokuratury Rejonowej. Właśnie ona ma zadecydować o dalszych losach negatywnego bohatera publikacji, lekarza nazwanego “doktor śmierć”.
Przypomnijmy, jak doszło do naszej publikacji. Anonimowy informator przekazał nam informację, że ogłoszenia drobne ginekologów w lokalnej prasie służą często jako przykrywka dla lekarzy trudniących się nielegalnymi aborcjami.
Reporter zadzwonił na numer telefonu ginekologa podany w ogłoszeniu i poprosił go o pomoc w usunięciu niechcianej ciąży. - Dziewczyna jest zdrowa i jeszcze nie rodziła – powiedział przez telefon lekarzowi. To mu wystarczyło. Nie wymagał od dziewczyny żadnych badań, spytał tylko o grupę krwi i zaawansowanie ciąży. Następnie umówił się z nią i podającym się za jej chłopaka dziennikarzem na wykonanie zabiegu. Cena zabiegu została uzgodniona na 950 złotych.
Na miejscu lekarz przyznał, że takie zabiegi to dla niego nie pierwszyzna. Zapewniał, że dziewczyna nie ma się czego obawiać, bo nie grożą jej żadne komplikacje. Zabieg miał być całkowicie bezpieczny.
W pewnym momencie reporter spostrzegł, że doktor ma w zasięgu ręki miotacz gazu. Zdecydował, że jest już zbyt niebezpiecznie i kazał dziewczynie uciekać. Sam zaś wyciągnął aparat fotograficzny i zaczął robić zdjęcia. Nagrania rozmów i negatywy ze zdjęciami przekazaliśmy prokuraturze.
Od naszej publikacji minęły już blisko dwa miesiące. Z informacji, jakie uzyskaliśmy wynika, że prokuratura w tym czasie nie ustaliła kompletnie nic. Możemy zaoferować swoją pomoc. Jeśli trzeba, to nasz dziennikarz pojedzie do Łodzi i w kilka dni ustali tożsamość tego lekarza. Chyba że prokuratura czeka, aż dziennikarze sami przyprowadzą przestępcę.
Paweł Sromek