Świat"Do Rzeczy": Władimir Władimirowicz wśród islamskich mistrzów

"Do Rzeczy": Władimir Władimirowicz wśród islamskich mistrzów

- Władimir Putin chciał, żeby Zachód używał go w Syrii jako likwidatora Państwa Islamskiego, powiedzmy: speca od brudnej roboty, ale na Zachodzie już dobrze zrozumiano, że lepiej nie mieć z Władimirem Władimirowiczem w ogóle do czynienia, bo to człowiek nieprzewidywalny - powiedziała Julija Łatynina, rosyjska dziennikarka i pisarka w wywiadzie dla "Do Rzeczy".

"Do Rzeczy": Władimir Władimirowicz wśród islamskich mistrzów
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | ALEXANDER ZEMLIANICHENKO

21.10.2015 | aktual.: 21.10.2015 11:12

Elena i Gabriel Michalikowie: Po co Putin zrzuca bomby w Syrii?

Julija Łatynina: Władimir Władimirowicz chce znowu znaleźć się w kręgu ludzi, z którymi Zachód prowadzi rozmowy – to pierwszy cel. A drugi to odciągnięcie uwagi Rosjan od Ukrainy. Fałsz ukryć można tylko nowym fałszem. Rosjanie powinni zastanowić się nad tym, co się stało na Ukrainie, ale Putin zafundował im syryjską euforię, więc wpadają w zachwyt i już nie pytają o to, czy na Ukrainie Putin osiągnął swoje cele.

Prezydent Rosji od lat stosuje ten sam chwyt: ucieczkę do przodu. W wojnę na Ukrainie uciekł przed słabnącą pozycją wewnątrz Rosji. Od lat w obawie przed średniego stopnia burzą sam uruchamia takie grzmoty i pioruny, że nikt już nie pamięta, co mu na początku miano za złe. Metoda jest trywialnie prosta, ale skuteczna.

- Ten swój pierwszy cel – powrót do grona osób, z którymi Zachód chce rozmawiać – Putin osiągnął tylko częściowo, a zapłaci za to wielkimi stratami. Chciał, żeby Zachód używał go w Syrii jako likwidatora Państwa Islamskiego, powiedzmy: speca od brudnej roboty, ale na Zachodzie już dobrze zrozumiano, że lepiej nie mieć z Władimirem Władimirowiczem w ogóle do czynienia, bo to człowiek nieprzewidywalny. Na początku Zachód nie chciał mieć w Syrii nic wspólnego z Państwem Islamskim (PI) ani z Al-Asadem, a teraz jeszcze nie chce mieć wspólnych spraw z Putinem.

Gdyby jednak Putin chciał się stać „cynglem” Zachodu, zrzucałby bomby na Państwo Islamskie, a nie na sojuszników USA , tzw. umiarkowanych rebeliantów.

- I tak, i nie. „Umiarkowanych rebeliantów” jest w Syrii znacznie mniej, niż by tego sobie życzyły USA. Znaczna część tych ludzi, których Amerykanie chcieliby nazywać umiarkowanymi, to w istocie islamiści. Ludzie o umiarkowanych poglądach bowiem nie walczą, ale uciekają z Syrii.

Głównym graczem stał się teraz Al-Asad. Sprawdzonymi informacjami dysponuje przede wszystkim syryjski wywiad, więc dane, które docierają do Putina, pochodzą wprost z tego wywiadu, czyli od ludzi Al-Asada. Ten zaś od początku chce mieć przeciwko sobie wyłącznie radykalną opozycję. Uważa, że jeśli Zachód będzie miał do wyboru dwóch szatanów po przeciwnych stronach konfliktu, to jest szansa, że spośród nich na partnera wybierze sobie właśnie Al-Asada.

Al-Asad wodzi Putina za nos?

- Niedawno pojawił się w Moskwie człowiek wywodzący się ze specsłużb z Kaukazu. Właśnie wrócił z Syrii, gdzie – jak twierdził – walczył w szeregach PI. Przekonywał, że Państwo Islamskie jest zbrojone i utrzymywane przez USA. Oddział, do którego należał, krążył podobno po pustyni, a jego zadaniem było zbieranie broni zrzucanej przez Amerykanów.

Warianty są dwa: albo ten człowiek w ogóle nie był w żadnym PI, a wszystko, co powtarzał, usłyszał wcześniej, pijąc wódkę z syryjskimi szpiegami, którzy kupili go sobie za trzy ruble, albo też – co mniej prawdopodobne – walczył w szeregach całkiem innej organizacji.

Takie to są źródła informacji naszych elit władzy. Nasza machina wywiadowcza dezinformuje opinię publiczną, ale przecież nie tylko ją. Putin wie tylko to, co przeczyta w raportach FSB i GRU, więc żyje w swoim zdumiewającym świecie. Poglądu, że Majdan zorganizowali Amerykanie, też nie wziął z powietrza. Zostało mu to przedstawione i udowodnione, więc w to wierzy.

W Syrii, w ogóle w tamtej części świata, pracują tacy mistrzowie dezinformacji, którym Władimir Władimirowicz nie dorasta do pięt. Islamiści są mistrzami w opowiadaniu o tym, jacy z nich miłośnicy pokoju oraz zachodnich wartości, o czym przekonują na łamach najważniejszych europejskich mediów, by wymienić choćby brytyjski „The Guardian”.

Putin wplątał się więc w jeszcze jedną paskudną dla siebie historię. Do tej pory wszystkie wojny propagandowe wygrywał. Walczył z Gruzinami i Ukraińcami, o których wiele można powiedzieć, ale nie to, że zjedli zęby na wojnie informacyjnej.

Potrafił atakować ludność cywilną i później skutecznie przedstawiać ofiary jako terrorystów, ale teraz ma do czynienia z ludźmi, którzy są dalece sprytniejsi: otóż tamci, gdy na przykład Izrael walczy z terrorystami, umieją rzecz tak urządzić, że w końcu okazuje się, iż ci terroryści są bezbronną ludnością cywilną. Putin, który najpierw ustami Sztabu Generalnego mówi, że jego bombowce zaatakowały Palmirę, a potem przekonuje, iż islamiści sami wysadzili ją w powietrze, to naprawdę dzieciak w porównaniu z drugą stroną. Wojna lotnicza nic nie zmieni; wojnę informacyjną Putin przegra; na operację lądową raczej się nie zdecyduje, bo groziłoby to jeszcze większą klęską niż Afganistan. Efektem całej historii będzie to, że Putin umocni swój wizerunek człowieka absolutnie nieprzewidywalnego.

Żal się robi tego Putina z pani opowieści. Zachód ma go za łobuza, islamiści prowadzą go na sznurku. Spotykamy w Europie ludzi miłosiernych, którzy mówią, że Putin jest taki, bośmy go odrzucili. I teraz mamy za swoje.

- Jak odrzucili? Przecież przez 20 lat Zachód szedł na daleko posunięte ustępstwa! Z otwartymi ramionami zaproszono Rosję do G8, której kryteriów w żadnym aspekcie ten kraj nie spełniał. Bush oznajmił, że popatrzył Putinowi w oczy i zobaczył w nim głęboką rosyjską duszę. Dostał kredyt zaufania o wiele większy, niż na to zasługiwał. Zachód przez lata patrzył przez palce na to, że Putin jest kompletnie nieadekwatnym partnerem do jakichkolwiek rozmów. Sami Rosjanie jeszcze kilka lat temu ze zdumieniem rejestrowali, że Zachód wstydliwie odwraca wzrok, kiedy Putin – że tak powiem – publicznie siusia do wazonu albo kładzie nogi na stół.

Ludzie mniej miłosierni uważają z kolei, że w porę nie dano Putinowi odpowiedniej lekcji.

- I to jest pogląd, z którym się zgadzam. Zbyt późno Zachód zauważył, że z tym człowiekiem jest coś nie tak. Że w samej Rosji jest coś nie tak.

Putin na początku prezydentury głosił hasła integracji z Zachodem.

- Do 2003 r. rzeczywiście uważał, że Rosja powinna się stać częścią Zachodu, a on sam, Władimir Władimirowicz, jednym z najważniejszych przywódców świata. Problem jednak w tym, że Putin i dzisiaj, i wtedy niezbyt dobrze rozumiał, co to jest ten Zachód.

W KGB go nauczyli, że na Zachodzie nie ma żadnej demokracji. Owszem, jest jakaś tam witryna z napisem „wolność”, ale tuż za nią siedzi kilku facetów, którzy pociągają za sznurki tzw. tego wszystkiego i tłuką kasę. Tak zbudował Rosję i czekał, aż szanowni zachodni koledzy wpuszczą go w końcu za tę witrynę i zaproszą do swojego przepięknego klubu, gdzie będzie wspólne kręcenie lodów. W którymś momencie Putin zrozumiał, że tamci nie dość, że nie zapraszają go do swojej paczki, to jeszcze ciągle robią mu jakieś nietaktowne uwagi, kiedy on tłucze kasę u siebie. Od tej pory porzucił wszelkie marzenia o wejściu do Unii Europejskiej i NATO. No i mamy to, co mamy.

Mamy nie tylko Putina, lecz także naród, który stoi za nim murem. Czyli nie zanosi się na demokratyzację?

- Nie wierzę, że demokratyczne wybory mogą w Rosji coś zmienić. W ogóle nie wierzę w sukces demokracji w biednym kraju, a tym bardziej w kraju postsowieckim z syndromem imperialnym. Błędy zaczęły się już w latach 90., gdy ci, którzy likwidowali Związek Sowiecki, uznali, że naród będzie głosował na zachodnie ideały. A naród już od 1991 r. głosował na komunistów, Żyrinowskiego, na każdego innego, byle nie na demokratów, a w końcu zagłosował na Putina.

Ten stan trwa. Przed dwoma tygodniami kandydaci z listy Aleksieja Nawalnego w wyborach regionalnych w Kostromie uzyskali 2 proc. głosów.

- Porażka partii Nawalnego potwierdza, że 90 proc. wyborców nie ma ochoty uruchamiać mózgu w procesie głosowania. Nie ma w Rosji żadnych wyborów. Wyobraźcie sobie wybory w Syrii. Takie to są wybory.

Jednak już na przykład w Irkucku wygrali kandydaci opozycji.

- Dokładnie: Partii Komunistycznej. Putinowi, uwierzcie mi, wszystko jedno, czy rządzi tam jego partia, czy rządzą komuniści. No i przepraszam, ale co to za wyborca, jeśli głosuje na ludzi, którzy przez 70 lat mordowali własny naród i jego sąsiadów, w tym Polaków?!

Czyli nie da się w Rosji zbudować demokracji?

- Nie jest to tylko problem Rosji. Wiele państw azjatyckich przeszło przez etap władzy autorytarnej, aby zabezpieczyć rozwój ekonomiczny. Obawiam się, że przed Rosją nie ma możliwości wyboru wariantów. Rosja będzie musiała przejść jeszcze przez wiele dyktatur. Mam jednak nadzieję, że przynajmniej jedna z nich będzie skupiona na rozwoju gospodarki. Nie widzę w dyktaturze nic miłego, ale jest to rzecz nieunikniona. Jedyną szansą dla Rosji są rządy elity. Jeżeli bowiem władzę będzie sprawować te 85 proc. społeczeństwa, które w tej chwili jest całym sercem za „Krym-nasz”, to nic z tego dobrego nie wyjdzie. Nie wierzę, że od tych ludzi można oczekiwać samodzielnego myślenia. Najpierw trzeba ich nauczyć pracy i dać im prawo własności. Jedno, co się Putinowi udało, to przekonać ludzi do tego, że nie mają szans na zmianę czegokolwiek. Że żaden protest nie ma sensu i do niczego nie prowadzi.

Z Juliją Łatyniną, rosyjską dziennikarką i pisarką rozmawiali Elena i Gabriel Michalikowie

Źródło artykułu:Do Rzeczy
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (38)