"Do Rzeczy": Płacimy za grzech zaniedbania
- Nigdy nie mówiłem, że w zbrodni w Jedwabnem nie uczestniczyli Polacy (...). Mówiłem, że główna wina spoczywa na Niemcach i stworzonym przez nich systemie totalitarnym, który wykorzystał naszych rodaków do tej zbrodni - mówi w rozmowie z tygodnikiem "Do Rzeczy" dr. Jarosławem Szarkiem, nowy prezes Instytutu Pamięci Narodowej. Tłumacząc się z wypowiedzi, która wywołała wiele kontrowersji, podkreśla, że w medialnych przekazach "wybrano pół jego zdania", by pasowało do tezy. Podkreśla również, że w sprawie ludobójstwa Polaków na kresach historycy mają tu wciąż do spełnienia olbrzymią rolę i "nie uciekniemy od prawdy historycznej i trudnych tematów". - Popełniliśmy grzech zaniechania - dodał i zapewnił, że przyszedł do IPN by to zmienić.
Wojciech Wybranowski: W ostatnich dniach wróciła sprawa grobowca Bolesława Bieruta na warszawskich Powązkach. Czy nie czas, by IPN zajął się kwestią systemowego przeniesienia grobowców funkcjonariuszy totalitarnego systemu komunistycznego z alejek zasłużonych w mniej eksponowane miejsca?
Jarosław Szarek: Zgadzam się, że mamy dziś problem z tym, że wciąż w przestrzeni publicznej funkcjonują pomniki komunistyczne, a funkcjonariusze PZPR, tacy jak Bolesław Bierut czy Władysław Gomułka, mają swoje obeliski w alejach zasłużonych. Sytuacja jest paranoiczna, bo z jednej strony wreszcie oddajemy należny hołd ofiarom systemu komunistycznego, który w Polsce Bierut wprowadzał, a z drugiej strony tegoż Bieruta i jemu podobnych honorujemy alejami zasłużonych, monumentami na cmentarzach. To nie jest normalne. Proszę jednak pamiętać, że po 26 latach wolnej Polski nadal nie odnaleźliśmy szczątków, nie pochowaliśmy godnie i nie upamiętniliśmy wielu bohaterów walk o niepodległość. Sami, jako IPN, wszystkich tych spraw naraz nie rozwiążemy. Dlatego w tym momencie naszym priorytetem jest odnalezienie i upamiętnienie pochowanych w anonimowych mogiłach: żołnierzy wyklętych, żołnierzy Września ’39, ofiar zbrodni ukraińskich nacjonalistów. To jest najważniejsze. Przed uporządkowaniem cmentarzy, usunięciem
stamtąd reliktów komunizmu nie uciekniemy i nie uciekamy, jednak musieliśmy przyjąć pewną hierarchię zadań do realizacji, uwzględniającą nasze możliwości. Jednak ważniejsza od samego przeniesienia grobów komunistycznych dygnitarzy jest walka o świadomość publiczną – tak, by ludzie wiedzieli, dlaczego ci komuniści na honorowych miejscach na polskich cmentarzach nie powinni być pochowani.
"Wykonawcami zbrodni w Jedwabnem byli Niemcy, którzy wykorzystali w tej machinie własnego terroru – pod przymusem - grupkę Polaków" - cytuję za "Wyborczą" pańskie słowa, za które spadła na pana ze strony lewicowych mediów, nie tylko w Polsce, fala krytyki. Nie żałuje pan tej wypowiedzi? Może wizerunkowo należało ostrożniej?
- W medialnych cytatach w sposób manipulacyjny przeniesiono akcent; wybrano pół mojego zdania tak, by pasowało do medialnej tezy. Nigdy nie mówiłem, że w zbrodni w Jedwabnem nie uczestniczyli Polacy czy że nie ponoszą odpowiedzialności. Mówiłem, że główna wina spoczywa na Niemcach i stworzonym przez nich systemie totalitarnym, który wykorzystał naszych rodaków do tej zbrodni. I to jest niepodważalny fakt potwierdzony badaniami historyków oraz ustaleniami prokuratury IPN.
Dla wielu środowisk sprawa zbrodni w Jedwabnem wciąż nie jest do końca wyjaśniona, bo śledztwo przerwano przed dokładnym zbadaniem wszystkich okoliczności. Może warto je wznowić, dokończyć ekshumacje?
- Znam dyskusję, jaka na ten temat od dłuższego czasu toczy się w przestrzeni publicznej. Problem w tym, że śledztwo zostało zamknięte decyzją ówczesnego prokuratora generalnego. Dzisiaj, żeby je wznowić, trzeba skorzystać z tej samej ścieżki. Reasumując – jeśli pojawią się nowe dowody, nowe okoliczności, to nie IPN, ale prokuratura jest tą instytucją, która będzie musiała zdecydować, czy wznowić śledztwo, czy nie.
A zbrodnie UPA na Polakach? Mam wrażenie, że te sprawy były – również przez IPN – zaniedbywane, że poprawność polityczna zdominowała także tę sferę.
- W sprawie ludobójstwa Polaków na kresach historycy mają tu wciąż do spełnienia olbrzymią rolę. Trzeba te sprawy badać, opisywać i popularyzować. Uważam, że gdyby Polska wyraźnie postawiła tę kwestię jeszcze na początku lat 90. w stosunkach z ukraińskimi władzami, być może nie mielibyśmy dziś z tym problemu, a sprawa byłaby rozwiązana. Niestety, wtedy nie chciano tej sprawy w Polsce podjąć, próbowano zabetonować archiwa, wszystko pod pretekstem „nierozdrapywania ran” i „budowy dobrych stosunków”. A po latach okazało się, że tej sprawy nie da się zamknąć, wyciszyć. Nie uciekniemy od prawdy historycznej i trudnych tematów. Niestety, w sprawie zbrodni na Wołyniu i w Małopolsce popełniliśmy grzech zaniechania.
Czy tego grzechu nie popełniamy także dzisiaj w imię „pojednania”? Nie pamiętam żadnej większej, adresowanej do opinii publicznej konferencji, programu IPN przypominającego o ludobójstwie na Wołyniu i Polesiu.
- Przyszedłem do IPN, by to zmienić. Chcę, żeby nie było tematów niewygodnych, tematów, których się z takich czy innych względów nie podejmuje. I wreszcie, żeby opinia publiczna mogła uczestniczyć w szerokiej dyskusji historycznej. Proszę zwrócić uwagę, że jeszcze kilkanaście lat temu wiedza o Czarnej Niedzieli 11 lipca była dostępna tylko środowiskom kresowym i wąskiemu gronu zajmujących się nią historyków, natomiast w szerszej świadomości Polaków praktycznie nie istniała. Teraz się to zmienia. A rzeczy do odkrycia, zbadania, spopularyzowania wśród społeczeństwa jest zdecydowanie więcej. Wspomnę choćby o sprawie niemal w ogóle nieznanej powszechnie, czyli tzw. operacji polskiej NKWD przeprowadzonej w latach 1937–1938, gdy wymordowano ok. 110 tys. Polaków mieszkających na terenie ZSRS. Kto w Polsce o tym słyszał poza garstką historyków i pasjonatów historii? Chcemy do tego wrócić. I nie po to, by wzniecać jakieś nienawiści wobec innych narodów, tylko w imię prawdy i upamiętniania ofiar. Aby pokazać
mechanizmy, jakie doprowadziły do tej zbrodni, tak by nigdy się ona nie powtórzyła.
Co zamierza pan zrobić, by kwestię tego ludobójstwa na Polakach przybliżyć opinii publicznej?
- Rozmawiałem już z historykami, którzy zajmują się tym tematem, którzy mają wiele ciekawych niepublikowanych dokumentów. Będziemy prowadzić te badania, ale też będę chciał, by informacje przez nich zebrane trafiły do podręczników szkolnych. Edukacja historyczna w szkole jest bardzo ważna, zastanawiam się też nad przygotowaniem przez IPN pewnych projektów edukacyjnych dotyczących właśnie „operacji polskiej NKWD” tak, by to dotarło do świadomości ogółu Polaków. Są jednak też inne kwestie, które wymagają upublicznienia. Zależy mi, by opinia publiczna dowiedziała się również o tych Rosjanach, tych obywatelach ZSRS, którzy w 1920 r. walczyli u boku Polaków przeciw sowieckiej agresji na nasz kraj, żebyśmy wiedzieli więcej o rosyjskiej emigracji na terenie Polski czy całego ruchu dysydenckiego w Związku Sowieckim, który był też inspirowany działalnością w Polsce. Współpracujemy w tych tematach z rosyjskimi organizacjami, m.in. Memoriałem. To są sprawy, wokół których możemy zbudować bliskie relacje z naszymi
sąsiadami.
Jakie są najważniejsze zadania stojące przed panem i IPN w ciągu najbliższego pół roku?
- Przede wszystkim podsumowanie i zintensyfikowanie prac naukowych w IPN, tu jest bowiem wiele zaległości. W sprawie działań aparatu bezpieczeństwa nowego spojrzenia wymaga rok 1989, musimy się zająć wojskową bezpieką czy też sprawą skazanych na śmierć przez sądownictwo powszechne, myślimy o atlasie ruchu oporu w PRL po 1956 r. Jest naprawdę wiele kwestii badawczych, które wymagają podjęcia. Jednocześnie tworzymy nowe biura – chociażby Biura Poszukiwań i Identyfikacji – i chcemy umożliwić im bardzo sprawne działanie.
Głównym zadaniem IPN będzie też polityka historyczna. I chyba najtrudniejsze – przełamanie propagandy oskarżającej Polaków o współudział w zagładzie Żydów.
- Prawdę historyczną musimy pokazać sami sobie, skończyć z pewnego rodzaju polityką wstydu. Jest naprawdę wiele rzeczy do zrobienia, jeśli chodzi o polską świadomość historyczną. A to, co mówią o Polsce niektóre, nieliczne na szczęście, środowiska na Zachodzie? No cóż, to się dzieje nie od wczoraj, niektórzy pokazywali Polskę w złym świetle i w okresie komunizmu, i w czasie II wojny światowej, ale też i wcześniej. Nie ma co ukrywać – są także środowiska, którym istnienie niepodległej Polski przeszkadza. Wrócę do tego, co mówiłem wcześniej – grzechu zaniechania. Jeśli po 1989 r. zaczęlibyśmy zdecydowanie reagować na każde określenie w zachodniej prasie „polski obóz koncentracyjny”, to nie byłoby dziś problemu. Zaniedbaliśmy wiele spraw. Dzisiaj koniec komunizmu kojarzy się na Zachodzie ze zburzeniem muru berlińskiego, a nie Solidarnością i Stocznią Gdańską. Brakuje książek, wydawnictw, periodyków pisanych w języku angielskim, niemieckim czy rosyjskim, adresowanych do czytelników w innych krajach, a
przybliżających naszą historię. Nie wykorzystywano przez lata najlepszych ambasadorów Polski, jakimi są środowiska polonijne, często ich aktywność nie znajdowała zrozumienia w placówkach dyplomatycznych. Jako IPN będziemy teraz to realizować, naprawiać te zaniechania. Jednak to państwo polskie powinno być głównym kreatorem polityki historycznej, ma do tego odpowiedni aparat.
Nowy numer tygodnika "Do Rzeczy" od poniedziałku w kioskach