"Do Rzeczy": Niewidzialni Polacy
Przyjechali do Polski, pracują, wynajmują mieszkania. Dla władz jednak dotychczas nie istnieli. Rodacy z Donbasu uciekli bowiem przed wojną na własną rękę, a nie rządowym samolotem - pisze Ewa Łosińska w nowym numerze tygodnika "Do Rzeczy".
04.12.2015 | aktual.: 04.12.2015 17:50
Wiktoria Charczenko denerwuje się, kiedy słyszy, ilu uchodźców z Bliskiego Wschodu zgodziła się przyjąć premier Ewa Kopacz. - Dla nas, Polaków i katolików, nie było wsparcia - żali się. - Dlaczego Polska woli muzułmanów, którzy nawet nie chcą tu zostać? - pyta. Wiceprezes Towarzystwa Kultury Polskiej Donbasu jest jedną z ponad 80 osób, które miały dość pocisków spadających za progiem domu i na własną rękę przedostały się do Polski już w 2014 r. I tak jak reszta wpadła w pułapkę. Gdyby bowiem do kraju przywiózł ją w styczniu rządowy samolot, trafiłaby do ośrodka dla uchodźców, a potem otrzymałaby wsparcie. Ponieważ jednak przed wojną uciekła sama, nie ma nawet statusu uchodźcy.
Charczenko mieszka w Warszawie, pracuje w Fundacji "Wolność i Demokracja". Jej syn - Andrzej - mówi po polsku bez wschodniego akcentu. Świetnie radzi sobie w szkole, chociaż wciąż rysuje czołgi i strzelaniny. Wojna w nim została. A jego mama jest już zmęczona zabieganiem o pomoc dla rodaków będących w takiej samej sytuacji jak oni. Jej telefon wciąż dzwoni i Polacy płaczą do słuchawki. - Chyba w końcu wrócę do Donbasu albo podpalę się publicznie, wtedy może ktoś zwróci na nas uwagę - mówi kobieta. Marzy, by niedawno utworzone prezydenckie biuro ds. kontaktów z Polonią zainteresowało się tymi rodakami.
Natalia Jakubowska, która znalazła dach nad głową w Augustowie, codziennie przez kilka kilometrów pchała wózek swej 18-letniej niepełnosprawnej córki, by dziewczyna mogła dotrzeć do szkoły. - Na jak długo wystarczy jej sił? - zastanawia się Wiktoria Charczenko, która szuka dla nich innego mieszkania. Dopiero po reportażu w telewizji burmistrz podwarszawskiej Kobyłki zadeklarował pomoc.
Walentynę Staruszko, ponad 70-letnią prezes Towarzystwa Kultury Polskiej w Donbasie, która przyjechała do Krakowa, też rozczarowało to, co zastała. Tymczasowo znaleziono jej lokum w pokojach Domu Pomocy Społecznej.
Nadzieję dają przybyszom ze Wschodu samorządy i organizacje pozarządowe. Fundacja "Mimo Wszystko" Anny Dymnej przekazała pięcioosobowej rodzinie Młodnickich umeblowane mieszkanie w Nowym Sączu. Wrocławscy radni zdecydowali, że przyjmą sześć polskich rodzin z azjatyckiej części dawnego ZSRS. Władze Poznania zadeklarowały, że znajdą 10 mieszkań dla rodzin z Mariupola, które opuściły Donbas.
Chociaż na to miasto nie spadają dziś bomby, 149 Polaków mieszkających w tym rejonie czekało na powrót do kraju przodków, bo wciąż czują się zagrożeni. Poprzedni rząd długo zastanawiał się, czy druga, po styczniowej, ewakuacja Polaków z Donbasu jest potrzebna. W końcu decyzja zapadła. 23 listopada 149 naszych rodaków wylądowało w Królewie Malborskim. Czekali na nich premier Beata Szydło oraz szefowie MON i MSW. - Witajcie w domu! - usłyszeli. Ci przybysze i kolejne 40 osób, które jeszcze do nich dołączą, na pewno otrzymają rządowe wsparcie.
Sąsiedzi zamiast państwa
Jednak Polacy z Donbasu, którzy sami dotarli nad Wisłę rok temu, nadal zabiegają o finansowe wsparcie. Wynajmują mieszkania m.in. w Krakowie, co rujnuje ich skromny budżet. Pomagają im parafie i zwykli ludzie. W małopolskiej wsi Krzywaczka na zebraniu wiejskim uzgodniono, by pięciu polskim rodzinom z Donbasu przekazać budynek po przedszkolu. Pierwszy pomyślał o tym Jerzy Kozek. On i jego żona Regina nie mają wątpliwości, że sąsiedzi chętnie powitają we wsi rodaków, którzy uciekli przed wojną.
Budynek przedszkola trzeba jednak wyremontować, a by prace zacząć, potrzebna jest decyzja władz gminy Sułkowice. Jeśli radni się zgodzą, PZU mógłby przekazać gminie ok. 150 tys. zł na remont. - Wniosek o te pieniądze jest gotowy, mamy też projekt przebudowy, bo wśród uciekinierów z Donbasu jest Igor Buczek, kiedyś zastępca głównego architekta Doniecka, który służy nam pomocą - mówi Charczenko. Jednak formalnie z prośbą do PZU musi wystąpić gmina. A część jej radnych ma wątpliwości.
Tych nie ma za to Piotr Pułka, burmistrz Sułkowic. Jest przekonany, że pięciu rodzinom warto pomóc. - Chciałbym, żeby radni podjęli decyzję jeszcze w tym roku. Rozważamy możliwość przekazania budynku Fundacji "Wolność i Demokracja" - powiedział "Do Rzeczy".
Chociaż jest więcej samorządów, które chcą pomóc, niełatwo to zrobić. Prezydent Krakowa Jacek Majchrowski już w czerwcu napisał do ówczesnej premier Ewy Kopacz. Wskazał, że uciekinierzy z Ukrainy Wschodniej nie mogą otrzymać od miasta odpowiedniego wsparcia, bo nie spełniają kryteriów, o jakich mówią przepisy dotyczące repatriacji. Zaapelował o zmianę ustawy albo specjalny program rządowy. Na razie w Krakowie repatrianci musieliby "konkurować" bowiem o gminny lokal z innymi mieszkańcami miasta. A czeka na takie mieszkanie 600 rodzin o niskich dochodach.
Eugeniusz Ścibek z Departamentu Obywatelstwa i Repatriacji MSW odpisał: "Podejmowanie inicjatywy legislacyjnej, mającej na celu zmianę ustawy o repatriacji wyłącznie w zakresie możliwości finansowania gmin chcących zapewnić lokale mieszkalne osobom ewakuowanym z Donbasu, nie znajduje uzasadnienia".
Jednak dziś okazuje się, że część przybyszów z Mariupola ma szansę dostać mieszkanie w Krakowie. Od dawna zabiegają o to radni PiS. I kibicują prezydentowi Majchrowskiemu, który ma podjąć decyzję w tej sprawie w najbliższych dniach.
Grupa "zapomnianych" uciekinierów z Donbasu liczy też na zainteresowanie głowy państwa. Kancelaria Prezydenta poinformowała "Do Rzeczy", że prezydent Andrzej Duda zamierza pomóc uciekinierom z Donbasu w szybkim uzyskaniu obywatelstwa RP. To ważna deklaracja. - Może dzięki temu łatwiej zdobędziemy też pieniądze na remont w Krzywaczce? - zastanawia się Wiktoria Charczenko.
Nowy numer "Do Rzeczy" od poniedziałku w kioskach