Diabelska edukacja
Lekcje wychowania seksualnego w Polsce to fikcja. Nieregularne, nieobowiązkowe i prowadzone przez słabych nauczycieli. Lewica zgłasza projekt zmian, szykuje się ideologiczna bitwa. na jej wynik nie czekają tylko dzieci, które co roku rodzą 20 tysięcy nowych dzieci.
29.10.2008 | aktual.: 05.06.2018 16:03
Jestem uczniem jednego z krakowskich liceów. Niedawno w szkole pokazano nam filmy na temat aborcji i homoseksualizmu. Mówiono w nich, że liberałowie i postkomuniści mordują nienarodzone dzieci. Usłyszeliśmy również, iż homoseksualiści w wyniku emocjonalnej atrofii nie są w stanie stworzyć żadnej więzi z drugim człowiekiem. Po filmie nauczycielka wychowania do życia w rodzinie (WDŻ) porównała dzisiejszą, i tak restrykcyjną, ustawę aborcyjną do stalinowskich i hitlerowskich metod niszczenia narodu polskiego” – napisał Marcin do Grupy Edukatorów Seksualnych „Ponton”, stowarzyszenia wolontariuszy prowadzących w szkołach zajęcia z wychowania seksualnego.
To polska norma. – Zgodnie z ustawą o planowaniu rodziny, ochronie płodu i warunkach przerywania ciąży z 1993 roku w szkołach powinno być nauczane wychowanie seksualne. Jednak w niektórych nie ma go wcale, a tam, gdzie jest, na zajęciach często w ogóle nie pada słowo „seks” – oburza się seksuolog, profesor Zbigniew Izdebski.
Lewica rusza do boju
Posłowie Lewicy złożyli właśnie w Sejmie projekt nowelizacji ustawy. Zakłada on, że zajęcia z wychowania seksualnego będą obowiązkowe. Program ma obejmować informacje na temat ochrony przed przemocą seksualną, a także metod i środków zapobiegania ciąży, sposobów zabezpieczenia się przed chorobami przenoszonymi drogą płciową, w tym HIV i AIDS. Nauczyciele mieliby też uczyć partnerskich relacji między kobietami i mężczyznami oraz odpowiedzialnego macierzyństwa i ojcostwa. Przedmiot obowiązywałby już od pierwszej klasy szkoły podstawowej. Lewica chce również wyeliminować niekompetentnych nauczycieli. Wychowania seksualnego mogłyby uczyć wyłącznie osoby, które ukończyły podyplomowe studia z wiedzy o życiu seksualnym człowieka.
– Nie możemy udawać, że problemy z seksem nie dotyczą młodzieży, że nie ma molestowania, kazirodztwa. Młodzież musi wiedzieć, co to jest zły dotyk. Ta wiedza jest cały czas ideologizowana. Nie może dochodzić więcej do takich przypadków jak 14-letniej Agaty, która zaszła w ciążę ze swym kolegą, a szpitale odmówiły jej prawa do aborcji. Gdyby chodziła na odpowiednie zajęcia, prawdopodobnie do takiej sytuacji by nie doszło. Podobnie jak i do tej, gdy inną dziewczynę przez sześć lat wykorzystywał seksualnie ojciec – argumentuje Izabela Jaruga-Nowacka, jedna z inicjatorek ustawy.
Brzmi sensownie, na dodatek nauczanie wychowania seksualnego cieszy się ogromnym poparciem społecznym. Według najnowszych badań CBOS obecność tego przedmiotu w szkole popiera aż 90 procent ankietowanych. Przeciwników jest raptem kilka procent. Kłopot w tym, że wychowanie seksualne jak czerwona płachta na byka działa na Kościół. Nie są mu również życzliwi konserwatywni politycy PO, PSL i PiS. Lewica też nie zrobiła wiele, by dać swej inicjatywie jakieś szanse. Przeciwnie, projekt nowelizacji ustawy dotyczy również refundowania wszelkiego rodzaju środków antykoncepcyjnych, a to już w zdominowanym przez prawicę Sejmie wstęp do ideologicznej wojny. – Kwestia wychowania seksualnego jest sprawą bardzo praktyczną, ale że to inicjatywa SLD, najważniejsza staje się ideologia – potwierdza Joanna Kluzik-Rostkowska z PiS. – Gdyby sprawą zajął się rząd, a nie Lewica, mielibyśmy przynajmniej szansę na merytoryczną dyskusję – dodaje posłanka PiS. Wtóruje jej Magdalena Kochan z Platformy. – Panie z Lewicy znalazły sobie
niszę, chcą w ten sposób zdobywać popularność – komentuje posłanka PO. – A zarówno my, jak i PSL, do awangardy obyczajowej nie należymy. Kochan dodaje, że „seks to sprawa ważna, ale bardzo intymna”. I tyle. Jeśli nie stanie się cud, po raz kolejny propozycja sensownych zmian zostanie poświęcona na ołtarzu polityki. To fatalna wiadomość, bo zarówno wiedza młodzieży o seksie i antykoncepcji, jak i nauczanie o nich w polskich szkołach wołają o pomstę do nieba.
Seksualna bryndza
– W tej chwili w szkołach nie ma lekcji wychowania seksualnego, ale coś, co nazywa się „wychowanie do życia w rodzinie” – wyjaśnia Alicja Długołęcka, pedagog i seksuolog. Ustawowo na WDŻ wydzielone jest 14 godzin rocznie, od piątej klasy szkoły podstawowej do ostatniej klasy szkoły średniej. Przedmiot jest fakultatywny, nieletni uczęszczają nań za zgodą rodziców. – Problem w tym, że w wielu szkołach nie ma nawet tych 14 godzin – dodaje doktor Długołęcka. Także dlatego, że rozpaczliwie brakuje nauczycieli, choć od kandydatów nie wymaga się zbyt wiele. Wystarczy krótki kurs przygotowania do przedmiotu, po nim każdy – pani od biologii czy nawet katechetka – może nauczać o seksie. Dziś liczba nauczycieli WDŻ to 10 202 osoby (tegoroczny raport CODN). Mają do obsłużenia prawie pięć milionów uczniów, czyli jeden nauczyciel przypada średnio na 20 klas. Dla porównania – katechetów jest w polskich szkołach prawie cztery razy więcej. Na dodatek zarówno kwalifikacje zawodowe, jak i neutralność światopoglądowa wielu
nauczycieli WDŻ pozostawiają wiele do życzenia.
– Przez całą szkołę średnią były raptem cztery godziny z dwoma nauczycielami: dwie w drugiej i dwie w trzeciej klasie. Przyszedł jakiś grubawy facet z wąsikiem i poinformował, że to jemu przypadł przykry obowiązek przeprowadzenia z nami lekcji. Potem przeczytał nam jakieś rozporządzenie, co zajęło mu całą pierwszą lekcję – opowiada ekslicealistka Agnieszka. – Za drugim razem padły konkretne pytania o seks, o pozycje. A on dalej swoje: „Jeśli chodzi o akt współżycia...”. No to my: jak powstaje dziecko? On: „Para małżeńska powinna przed aktem współżycia pomodlić się, a następnie kładą się i tworzą nowe życie”.
– Większość z nas wypisała się z tych zajęć. Były na ostatniej lekcji, w dodatku na żenującym poziomie. Prowadziła je katechetka, to była ostatnia klasa liceum, a ona kazała nam rysować wykresy i wymyślać definicje miłości. Gdy pytaliśmy o najlepsze zabezpieczenia, kazała nam liczyć dni, czyli metoda kalendarzykowa. Straszyła, że po pigułkach „72 godziny po” wyrosną nam wąsy – wspomina 21-letnia Ula, była już uczennica II LO imienia Marii Curie-‑Skłodowskiej w Sanoku. Tymczasem nauczyciele mają obowiązek informować młodzież o wszystkich metodach antykoncepcji.
– Według rozporządzenia MEN z 26 lutego 2002 roku uczniowie szkół ponadgimnazjalnych mają lekcję „Metody i środki antykoncepcji”, nie są one ograniczone tylko do tych naturalnych – mówi wiceminister edukacji Zbigniew Marciniak, pokazując zapis. – Jednak z tym przedmiotem bywa tak jak na przykład z językiem polskim. Tam też nie wszystkie lektury są przerabiane – przyznaje. Zapis zapisem, a niekompetentni nauczyciele opowiadają androny. Uczniowie żartują: „Przychodzi nauczycielka na lekcję i mówi: »Dzisiaj porozmawiamy o seksie«. Na co klasa: »A co chciałaby pani wiedzieć?«”. Brak wykwalifikowanej kadry nie dziwi. – Kieruję studiami podyplomowymi wychowanie seksualne na UW, program obejmuje 400 godzin, w tym roku skończyło je 60 osób – mówi profesor Izdebski. – Wydawałoby się mało, tymczasem i tak niewielu z nich znajduje zatrudnienie. Często dyrektor szkoły, obawiając się reakcji miejscowego proboszcza, zniechęca rodziców do zapisywania dzieci na zajęcia. Ma wtedy święty spokój – dodaje profesor.
Dziewczyna to zapieczętowany ogród
Nauczycielom mógłby pomóc porządny podręcznik, ale na oficjalnej liście książek zatwierdzonych przez MEN dominują te reprezentujące mocno katolicki punkt widzenia na seks. – Nauczyciele często korzystają z przestarzałych, na dodatek ideologicznych podręczników – tłumaczy Izdebski.
– Niektóre z tych tytułów jawnie promują nierówność płci i nietolerancję wobec osób o odmiennej orientacji – oburza się Długołęcka.
Biorę do ręki „Wędrując ku dorosłości” Teresy Król, podręcznik dla klas V–VI, i czytam: „Masturbacja to niedojrzała, przejściowa forma aktywności seksualnej. U większości minie bez śladu w momencie osiągnięcia wyższego stopnia dojrzałości psychicznej, moralnej i duchowej. (...) Utrwala egoistyczne i niedojrzałe przeżywanie sfery seksualnej, bez odniesienia do drugiej osoby i bez powiązania z uczuciem miłości”. U Król dominuje słownictwo typu: „losowe oddalenie”, „seksualne milczenie”.
Podobnie w podręczniku Mariny Ombach „W poszukiwaniu prawdziwej miłości”, swego czasu również rekomendowanym przez MEN. Nabuzowany hormonami nastolatek może przeczytać, że jego penis jest „zakończeniem tułowia, służy przekazywaniu życia”, a jego dziewczyna to „ogród zamknięty i zapieczętowany”. Na stronie 49. wspomnianej pozycji doczyta: „Popęd płciowy służy przekazywaniu życia. Popęd służący osiąganiu przyjemności jest wynaturzeniem”.
Do młodzieży, która myli pochwę z macicą, a masturbację nazywa „targaniem bagiety”, te słowa raczej nie przemówią. Skąd więc młodzież czerpie wiedzę na temat seksu? Głównie od kolegów – 55 procent – i z Internetu (44 procent), rzadziej z czasopism młodzieżowych (33 procent) tak wynika z badania „Postawy seksualne młodych Polaków” przeprowadzonego w kwietniu przez CBOS.
A od kogo wiedzy oczekują? Od rodziców lub szkoły – 62 procent. Aż trzy czwarte uważa, że lekcje wychowania seksualnego powinny być obowiązkowe. Ponad połowa młodych Polaków jest przekonana, że edukacja na temat życia seksualnego i środków antykoncepcyjnych w szkole jest niewystarczająca, a prawie 80 procent zgodziło się, że jej brak jest główną przyczyną ciąż wśród nastolatek.
Te same badania pokazują, że więcej niż połowa nastolatków inicjację seksualną rozpoczyna pod wpływem emocji, bez środków antykoncepcyjnych.
– Na tych zajęciach powinna być poruszana nie tylko wiedza biologiczna, ale także kształtowanie asertywnej postawy: nie ma prezerwatywy, nie ma stosunku. Dobrze przeprowadzona edukacja seksualna oznacza mniej niechcianych ciąż, a co za tym idzie – mniej aborcji – twierdzi doktor Grzegorz Południewski, ginekolog, prezes Towarzystwa Rozwoju Rodziny. Seksuolodzy są zgodni: najważniejsze to zdążyć przed pierwszą miłością, bo zakochany dzieciak jest odporny na wiedzę. Skutek? – Według raportu rządowego za 2006 rok dziewczynki do 18. roku życia urodziły prawie 20 tysięcy dzieci. Czy możemy sobie na to pozwolić? – pyta Jaruga-Nowacka.
Z badań Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) wynika też, że wśród polskich 15-latków co piąty chłopiec i co dziesiąta dziewczynka mają już za sobą doświadczenie współżycia. Choć psychicznie są mniej dojrzali, to zazwyczaj chłopcy inicjują seks. Potrzeba biologiczna jest wtedy tak silna, że trudno ją powstrzymać.
Porozmawiamy o seksie
– Dzieci od przedszkola powinno się uczyć nazw części intymnych. To uchroniłoby je przed złym dotykiem, bo wiedziałyby, że jak dorosły dotyka w nieodpowiednie miejsce, to jest to złe. Zagwarantowałoby też, że zanim młodzież podejmie życie seksualne, będzie posiadać odpowiednią wiedzę. We Francji dzieci przyswajają sobie to słownictwo od przedszkola, zajęcia są obowiązkowe, bo dziecko ma wiedzieć – mówi doktor Długołęcka.
WHO przeprowadziła badania w 35 krajach. Wyniki pokazują, że wprowadzenie edukacji seksualnej do szkół opóźnia aktywność seksualną młodzieży, prowadzi też do częstszego stosowania antykoncepcji. Programy okazywały się skuteczniejsze, gdy wprowadzono je, zanim młodzi podjęli aktywność seksualną. Dobrym przykładem jest Holandia, gdzie edukacja seksualna od lat jest obowiązkowa. W latach 90. seria programów „Seks z Angelą”, w których bohaterka rozmawiała z nastolatkami na temat seksu, przynosił znakomite efekty.
W Szwecji ciąże wśród nastolatek to rzadkość, ale tam nawet rodzice są dokształceni, bo pilnują tego i szkoła, i lekarze. Kampanie społeczne oraz kursy dla rodziców, jak rozmawiać z dziećmi o seksie, są na porządku dziennym. Z badań szwedzkiego urzędu statystycznego wynika, że wśród wszystkich ciężarnych jest dziś zaledwie dwa procent nastoletnich matek. W Polsce to ciągle 6–7 procent. Z badań międzynarodowego instytutu SKIM Analytical Healthcare wykonanych wśród 12 tysięcy pań z 15 krajów UE wynika też, że prawie 40 procent Polek w wieku 15–49 lat nie stosuje żadnej metody antykoncepcji. To najgorszy wskaźnik spośród całej piętnastki. Co czwarta nie potrafiła podać powodu, dla którego nie stosuje żadnych zabezpieczeń, część tłumaczyła to względami religijnymi. Tymczasem nawet niektórzy przedstawiciele polskiego Kościoła dostrzegają konieczność edukacji seksualnej. Ksiądz Jacek Prusak, jezuita, psychoterapeuta, publicysta „Tygodnika Powszechnego”, napisał niedawno: „Kiedy mam w konfesjonale okazję usłyszeć
od młodych ludzi, jak zmagają się z własną seksualnością i jak często są nieuświadomieni w kwestiach dotyczących tej sfery życia, zastanawiam się, czy nie wystawiamy Boga na próbę, usprawiedliwiając nauką Kościoła taki poziom ich ignorancji. (...) Edukacja seksualna nie jest dziełem Szatana”. Nie ma wątpliwości, że potrzebujemy nowoczesnych lekcji wychowania seksualnego prowadzonych przez przygotowanych, otwartych nauczycieli.
– Szlag mnie trafia, gdy córka opowiada, jak mocno już leciwa nauczycielka uczyła naturalnych metod. Takie lekcje powinna prowadzić młoda, otwarta osoba, która potrafi dotrzeć do dzieciaków. One nie będą wstydziły się pytać, a ona odpowiadać – mówi Katarzyna Jankowska, matka 13-letniej Joasi.
Edukatorzy czekają
Takie osoby gromadzi Ponton, który od 2002 roku działa przy Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Edukatorzy prowadzą pogadanki w szkołach, udzielają porad przez telefon i Internet. Wolontariusze, głównie studenci, są niewiele starsi od tych, których uczą. – Młodzież chętniej bierze udział w zajęciach, bo jest porozumienie wiekowe – mówi Ola Józefowska z Pontonu. – Jednak nas jest mało, a szkół mnóstwo...
Edukatorzy są dobrze przygotowani, przechodzą gruntowne przeszkolenie z budowy narządów rodnych, cyklu kobiety oraz antykoncepcji. Mają też kurs wiedzy o HIV i AIDS oraz warsztaty z psychologami, jak reagować na sytuacje, którymi młodzi mogliby ich zaskoczyć. Jedni dyrektorzy są zadowoleni, że dostają fachową pomoc. Inni niekoniecznie. – Jedna dyrektorka powiedziała, że u nich edukację seksualną przeprowadzi pielęgniarka – wspomina Józefowska. I przytacza przykładowe SMS-y do Pontonu.
SMS 1: Dotykaliśmy się z chłopakiem, on miał na sobie bieliznę. Czy plemniki mogą przeniknąć przez ubranie?
SMS 2: Mam 15 lat, kiedyś się masturbowałam, czy dlatego nie mam jeszcze miesiączki?
– Pytania młodzieży są porażające: „Czy to prawda, że nie zachodzi się w ciążę podczas pierwszego stosunku?”, „Czy połykając spermę, można zajść w ciążę pozamaciczną?” – potwierdza doktor Południewski.
– Młodzież bardzo się dziwi, kiedy tłumaczymy, że stosunek przerywany to nie metoda antykoncepcyjna – mówi Józefowska. – Wierzą, że odbywając kilka stosunków, podczas ostatniego nie trzeba się zabezpieczać.
Resort edukacji, jak podkreśla wiceminister Marciniak, zdaje sobie sprawę z konieczności podniesienia poziomu edukacji seksualnej. Gdy jednak w lipcu MEN zaczęło rozważać wprowadzenie obowiązkowego wychowania seksualnego, Paweł Wosicki, prezes fundacji Głos dla Życia, zainterweniował, dowodząc, że wychowanie powinno być przedmiotem fakultatywnym, bo „dziecko nauczone, jak nakładać prezerwatywę, będzie chciało zrobić z tej wiedzy użytek”. Z kolei były poseł LPR Wojciech Wierzejski nazwał ten pomysł „lewackim zamachem”. – Debata o wychowaniu seksualnym ma charakter czysto polityczny – potwierdza wiceminister Marciniak. – MEN powstrzymuje się od działań, bo czeka na jej wynik i decyzje parlamentu. Nie chcemy być stroną w sporze. Ale podkreślam, że chcemy krzewić wiedzę.
Chcą też tego rodzice, w badaniu CBOS gremialnie deklarując, że odpowiedzialność za rozmowy z dzieckiem na „trudne tematy” spoczywa nie tylko na nich, ale także na szkole. Trzeba mieć nadzieję, że myli się doktor Południewski, gdy mówi, że „projekt Lewicy nie przejdzie ze względów politycznych”. Chyba że posłowie chcą wziąć odpowiedzialność za kolejnych kilkadziesiąt tysięcy niepełnoletnich matek.
Judyta Sierakowska