Deportacje radykalnych imamów. To nie takie proste
W reakcji na ostatnie zamachy terrorystyczne w Wielkiej Brytanii jedną z najczęstszych recept proponowanych na przeciwdziałanie terroryzmowi jest deportacja radykalnych imamów. Problem w tym, że państwa europejskie - z różnym skutkiem - robią to od 15 lat. Wielu z tych imamów jest też obywatelami krajów Europy.
Wezwanie do deportacji muzułmańskich przywódców religijnych promujących radykalny islam oraz zamykania ich meczetów powtarza się niezmiennie po każdym zamachu terrorystycznym w Europie. Nie inaczej było i po sobotnim ataku w Londynie. Wśród wielu komentatorów wypowiadających się w tej sprawie za tym rozwiązaniem opowiedzieli się m.in. europoseł PiS Ryszard Czarnecki oraz minister szkolnictwa wyższego Jarosław Gowin.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Deportacje to norma
Jest w tym jednak pewien problem: to rozwiązanie jest już od dawna praktykowane w niemal całej Europie. A tam, gdzie jest stosowane z największym wigorem, niekoniecznie przynosi to konkretne rezultaty. Przykładem jest Francja, która według czołowego francuskiego eksperta ds. terroryzmu Oliviera Roya robi to od ponad dwóch dekad; od 2012 roku wydaliła ze swojego terytorium 80 islamskich kaznodziejów. Regularnie zamyka też radykalne meczety - tylko w ubiegłym roku zamknięto 24 domy modlitw muzułmanów - i promuje "francuską" , umiarkowaną wersję islamu. Mimo to, według ekspertów sytuacja związana z zagrożeniem terrorystycznym w tym kraju jest trudniejsza niż w Wielkiej Brytanii.
Brytyjskie komplikacje
Wielka Brytania deportuje znacznie mniej osób - w dużej mierze ze względu na to, że brytyjskie prawo nie pozwala na wydalenie ludzi do krajów, gdzie ich życie mogłoby być zagrożone. Ale jest też bardziej prozaiczny powód: wielu z imamów jest obywatelami państw europejskich. Przykładem była sprawa najgłośniejszego przypadku próby wydalenia radykalnego kleryka, Abu Hamzy al-Masriego, jednego z liderów radykalnej londyńskiej grupy Al-Muhajiroun. Brytyjskie władze chciały pozbawić go obywatelstwa i deportować, jednak wcześniej obywatelstwa pozbawiły go władze Egiptu, wobec czego ruch okazał się bezprawny. Ostatecznie jednak imam został skazany na siedem lat, po czym został przekazany USA, gdzie odsiaduje wyrok dożywocia. Z kolei inny słynny przywódca grupy, urodzony w Wielkiej Brytanii Anjem Choudary, jeden z najbardziej znanych publicznych apologetów Państwa Islamskiego, został po latach kontrowersji i występów w mediach - aresztowany i skazany na pięć i pół roku więzieniu. Do jego grupy należało dwóch z trzech zamachowców z Londynu.
Jak jednak zauważa Jacob Michelson, ekspert od islamskiego terroryzmu z King's College w Londynie, aresztowanie radykalnego przywódcy mogło paradoksalnie utrudnić pracę służb.
- Po tym jak Anjem został wysłany do więzienia, publiczne oblicze al-Muhajiroun musiało odsunąć się w cień. Jego uczniowie niewątpliwie wciąż posiadają tę samą gorliwość i zaangażowanie w sprawę. Ale musieli ukrócić swoją publiczną działalność, bo wiedzieli, że są pod ścisłą obserwacją policji - mówi Michelson. - Dlatego moim zmartwieniem jest, że władzom trudniej będzie śledzić ich działalność. Zaś restrykcje dotyczące podróży powodują, że nie mogąc przedostać się do Syrii, decydują się na zamachy tutaj - dodaje.
Muzułmanie muszą zrobić więcej
Wielka Brytania od 2003 prowadzi specjalny program Prevent, mający na celu monitorowanie społeczności muzułmańskiej i wyłapywanie przejawów radykalizmu. Program jest krytykowany z obu stron: przez konserwatystów za zbynią "dziurawość"; przez liberałów za nadgorliwość i zbyt ścisłą kontrolę, która wręcz sprzyja radykalizacji.
Zdaniem Maajida Nawaza, eksperta i aktywisty antyekstremistycznej organizacji Quilliam w Londynie, większą rolę w przeciwdziałaniu radykalnemu islamowi muszą zacząć odgrywać sami muzułmanie, którzy powinni stanowczo sprzeciwiać się radykałom i izolować ich od swoich społeczeństw. Takie postawy są coraz częstsze: bo zarówno zamachowiec z Manchesteru, jak i napastnicy z Londynu byli wielokrotnie zgłaszani władzom przez swoich sąsiadów i wydalani ze swoich meczetów. Według Nawaza to wciąż jednak za mało.
Także ze strony brytyjskich polityków, którzy jego zdaniem zbyt tolerancyjnie podchodzą do przejawów rozprzestrzeniania się ideologii islamizmu. Jako przykład podaje publiczne wystąpienia po zamachu w Londynie, gdzie jako przedstawicieli społeczności muzułmańskiej zaproszono Brytyjską Radę Muzułmanów, organizację związaną z islamistami i niepopieraną przez większość wyznawców islamu w Wielkiej Brytanii.
"To podsumowuje problem z brytyjskim islamem. Leniwi politycy, którym nie chce się podjąć wysiłku, żeby oddzielić islamistów od reszty nas" - napisał na Twitterze ekspert.