Dentysta-pianista leczy w Londynie
- Jestem najlepszym pianistą wśród dentystów i najlepszym dentystą wśród pianistów - mówi o sobie Sebastian Kwiatkowski, stomatolog z londyńskiej przychodni "Medyk" w rozmowie z Beatą Ziembą.
Być dentystą i muzykiem jednocześnie to dosyć nietypowe połączenie…
- Stomatologiem jestem od 13 lat. Moi rodzice również wykonywali ten zawód, choć ojciec nie do końca mógł się z tym pogodzić. Chyba górę brała u niego miłość do muzyki. Wyrastałem w domu, w którym występy przy okazji imienin czy urodzin były na porządku dziennym. Mogę powiedzieć, że muzyka w moim życiu była obecna od urodzenia.
Mimo wszystko żyje pan z leczenia zębów.
- Jeśli człowiek chce być dobrym stomatologiem, na inne dziedziny życia pozostaje niewiele czasu. Niełatwo pogodzić granie z leczeniem wykonywaniem mojego zawodu. Z całą pewnością mogę jednak powiedzieć, że jestem najlepszym pianistą wśród dentystów i najlepszym dentystą wśród pianistów (śmiech)
.
Czy to prawda, że pierwszy zespół założył pan jeszcze w szkole średniej?
- Jako dziecko uczęszczałem do szkoły muzycznej. Co ciekawe, w podstawówce nie lubiłem gry na fortepianie, dopiero w szkole średniej poczułem ten instrument. W pewnej chwili zrozumiałem, że nie wyobrażam sobie bez niego życia. To był właśnie ten moment, kiedy postanowiłem założyć zespół muzyczny. Mimo zmian składu, dzielnie trwaliśmy przez 20 lat.
Co graliście i czy udało wam się zakosztować sławy?
- Graliśmy muzykę pop, ale opartą na jazzie. Był taki czas, że faktycznie chcieliśmy zrobić coś większego i zaistnieć medialnie. Zdecydowaliśmy się zrealizować projekt Marka Kościkiewicza, który miał pomysł na nasz zespół. Grupa zmieniła nazwę i już, jako formacja "Friends" nagraliśmy wreszcie płytę. Znalazły się na niej głównie kawałki Marka Kościkiewicza, gitarzysty popularnego wtedy zespołu De Mono. Myślę, że to był sukces.
Czy pomiędzy próbami kapeli przyjmował pan wtedy swoich pierwszych pacjentów?
- Dokładnie tak. Co ciekawe, dzięki mojej muzycznej działalności udawało mi się nawiązywać ciekawe kontakty. Co więcej, to właśnie muzycy zaczęli przychodzić do mojego gabinetu i polecać moje usługi kolegom z branży. W ten sposób stałem się dentystą wielu sławnych ludzi. Przychodził do mnie między innymi Robert Chojnacki, saksofonista De Mono, a także dziennikarz i prezenter Artur Orzech. Poprzeczkę miał pan postawioną dosyć wysoko...
- Początkowo czułem nad sobą lekką presję, bo dla osób publicznych stan zębów jest bardzo ważny. Ale szybko złapaliśmy ze sobą dobry kontakt i ciśnienie opadło. Dyskomfort związany z wizytą u dentysty zniknął, a w jego miejsce zrodziły się relacje przyjacielskie. Kontakt utrzymujemy do dziś.
Dlaczego więc mimo sukcesów, po 10 latach praktyki wyjechał pan z kraju?
- Do wyjazdu z Polski przekonał mnie brat. Nie ma, co ukrywać, początki na obczyźnie były trudne. Szczególnie, jeśli chodziło o barierę językową, choć jeszcze w Polsce postanowiłem sobie, że czym prędzej ją pokonam. I tak rzuciłem się na głęboką wodę - swoją karierę na Wyspach zaczynałem, jako stomatolog w NHS. W przychodni Medyk pracuję od marca 2008 roku. Cieszę się, że tam trafiłem, bo wreszcie pracuję w gabinecie, gdzie pacjenta stawia się na pierwszym miejscu.
Czy standard gabinetów w Polsce i Wielkiej Brytanii jest podobny?
- Z tym bywa bardzo różnie. Tu gdzie pracuję, rzeczywiście stawia się, na jakość, choć często nie idzie ona w parze z ekonomiką. Mamy kamery cyfrowe, nowoczesny rentgen, mikroskop. Wykorzystujemy najnowsze techniki leczenia i staramy się dorównać standardom na poziomie specjalistycznym. Mikroskop u stomatologa? Brzmi nadzwyczajnie!
- No właśnie. A często bez mikroskopu skuteczne i profesjonalne leczenie nie wchodzi w grę. To właśnie dzięki niemu można precyzyjnie wypełniać kanały, kontrolować każdy swój ruch, a nawet usunąć pozostawione w zębach elementy narzędzi. Badania dowiodły, że aż 80 procent wszystkich leczeń jest niedokładne i choć organizm ludzki jakoś sobie z tym zazwyczaj radzi to niepewność, co do skuteczności leczenia pozostaje. Jest też druga strona medalu. Praca z mikroskopem jest czasochłonna i przez to mogę przyjąć połowę mniej pacjentów. A przecież czas to pieniądz. Gdyby przychodnia stawiała tylko na ekonomikę, to powinna od razu zaproponować pacjentowi usunięcie zęba albo odesłać go na mikroskop gdzie indziej.
Zawsze byłam przekonana, że najbardziej wiarygodny obraz stanu uzębienia daje zdjęcie rentgenowskie...
- Rentgen jest bardzo pomocnym narzędziem, choć bezpiecznie pracować można jedynie z nowoczesnym, cyfrowym urządzeniem. Nie wszystkie gabinety go posiadają. Dzięki takiemu rozwiązaniu, w trakcie jednej wizyty możemy zrobić pacjentowi nawet kilka zdjęć. Dawka promieniowania zmniejszona jest nasto-krotnie, więc nawet dziesięć cyfrowych prześwietleń jest mniej szkodliwe niż jeden rentgen tradycyjny.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że nowoczesny gabinet coraz bardziej przypomina centrum dowodzenia. Kiedyś orężem dentysty były wiertła do borowania, a dziś elektronika?
- Warto wspomnieć, że elektronika daje poczucie komfortu i bezpieczeństwa nie tylko stomatologowi, ale również pacjentowi. Weźmy na przykład kamerę - dzięki niej możemy tworzyć doskonałą dokumentację medyczną. Mało tego, możemy pokazać pacjentowi na ekranie rzeczy, których sam nie miałby szans dostrzec. Wtedy dużo łatwiej uwierzyć mu w słowa lekarza.
Przyjmuje pan, na co dzień pacjentów wielu narodowości. Jak na tle innych nacji wypadają Polacy?
- Nie dostrzegam istotnych różnic między adekwatnymi grupami pacjentów. Ale nie mam też obrazu całości, bo nie zajmuję się przyjmowaniem osób, które leczą się na tak zwaną kasę chorych. Domyślam się, że byłoby z nimi dużo gorzej. Moim zdaniem są ludzie, którzy cenią swoje zęby i dbają o nie bez względu na status finansowy. W Polsce też przyjmowałem mniej lub bardziej zadbanych pacjentów.
Czy próbował pan ściągnąć do londyńskiego gabinetu sławnych ludzi, którzy leczyli się u pana w Polsce?
- Ciągle nad tym pracujemy (śmiech). Póki, co odwiedziła nas piosenkarka Krystyna Prońko, i to wcale nie na fotelu dentystycznym. Miałem szczęście zagrać dla niej, tu w Medyku, mały koncert. "Przytargałem" z domu pianino i zagrałem jej piosenkę. Stwierdziła, że nawet nieźle sobie poradziłem.
Skąd się wzięła w waszej przychodni Krystyna Prońko? Chyba nie weszła przypadkiem z ulicy?
- Absolutnie nie. Nasze kontakty nie są przypadkowe. Zarówno pianista jak i saksofonista piosenkarki są moimi kolegami, obaj byli moimi pacjentami. Tak się złożyło, że gwiazda grała w Londynie koncert, więc była świetna okazja by zaprosić ją do przychodni.
Mam wrażenie, że pełni pan w Londynie rolę dyżurnego dentysty i muzyka jednocześnie?
- Dyżurny dentysta - z całą pewnością. Co do muzykowania …wydaje mi się, że z wiekiem człowiek ma coraz mniej odwagi do wystąpień publicznych. Ale gdyby okazało się, że na uroczystościach 70-lecia "Dziennika Polskiego" będzie fortepian, to walca Chopinowskiego zagram z przyjemnością. W końcu "siedemdziesiątka" to piękny jubileusz.