Demolka po śląsku
Burdę, którą wszczęli górnicy na warszawskich ulicach można nazwać słusznym protestem społecznym i usprawiedliwionym wybuchem gniewu ludzi zagrożonych bezrobociem, którzy mają na utrzymaniu rodziny, dzieci, etc. Tylko, że to czułostkowe tłumaczenie jakoś mi nie pasuje do ich brutalności i wyrachowania.
11.09.2003 | aktual.: 12.09.2003 16:27
Tak, właśnie wyrachowania, bo związkowcy doskonale wiedzą, co robią. Nie byłoby dzisiejszych starć, gdyby nie odnosiły skutków wcześniejsze górnicze najazdy na Warszawę, po których - kolejne rządy hojną ręką, za pieniądze podatników - ratowały węglowy skansen.
Górnicy wiedzą, że władzę można wystraszyć, że ta, postawiona pod ścianą przy pomocy starannie odmierzonej dawki "spontanicznego" niezadowolenia, "robi w gacie" i drżącymi rękami szuka klucza do publicznej kasy. Zwłaszcza, że władza sama ma gębę pełną frazesów o "sprawiedliwości społecznej", więc jakże tu się sprzeciwiać?
Tak więc górnicy przyjechali do Warszawy wyrwać trochę grosza, a rząd pewnie kupi sobie spokój za nasze (podatników) pieniądze. Tylko czym ci "biedni" górnicy różną się od "dresiarzy" z "bejsbolami", zabierających nam portfele w ciemnych uliczkach? Że górnikom jest ciężko? Wszystkim nie jest lekko, ale jakoś sobie radzą. Sam znam paru bezrobotnych, z dyplomami, po studiach, ale jakoś nie przypominam sobie, żeby w związku z tym chodzili na miasto nawalać się z policją.
Państwo jest złodziejskie i skorumpowane, ale też i słabe. Wykorzystują to spryciarze, którzy chcą coś wyszabrować dla siebie. Od góry do dołu obowiązuje ten sam schemat: na "wyżynach" operują biznesmeni, u dołu drabiny społecznej to samo robią podpici sztygarzy z cegłówką.