PublicystykaDemokracja kolesiów. Polska zatrzymała budowę silnej nowoczesnej demokracji w połowie drogi

Demokracja kolesiów. Polska zatrzymała budowę silnej nowoczesnej demokracji w połowie drogi

Polska nigdy nie była tak demokratyczna, na jaką wyglądała - artykuł o takim tytule ukazał się na portalu prestiżowego amerykańskiego magazynu "Foreign Policy". Brytyjscy politolodzy James Dawson i Seán Hanley twierdzą, że liberalna demokracja nigdy nie była głęboko zakorzeniona w Europie Wschodniej. Mimo że wiele wskaźników ukazuje Polskę jako solidną demokrację, trudno nie przyznać racji autorom. Kolejne rządy po 1989 r. zrobiły wiele, aby zamiast zdrowej wolnorynkowej konkurencji budować gospodarkę nazywaną przez zachodnich badaczy crony capitalism - kapitalizmem kolesiów. A zamiast wolnych, obiektywnych mediów nadal za często dostajemy propagandę, tyle że służącą nie jednej, a różnym partiom. Efekt: przeważająca część najmłodszych wyborców deklaruje, że może poprzeć niedemokratyczne rządy.

Demokracja kolesiów. Polska zatrzymała budowę silnej nowoczesnej demokracji w połowie drogi
Źródło zdjęć: © WP.PL
Marcin Bartnicki

06.01.2017 | aktual.: 06.01.2017 09:01

Unia Europejska postawiła na niewłaściwy model demokratyzacji państw postkomunistycznych - twierdzą Dawson i Hanley. W ich opinii polityka Brukseli zawiodła, ponieważ przyjęto założenie, że demokratyzacja państwowych instytucji doprowadzi do przyjęcia demokratycznych wartości w społeczeństwie. Tak się nie stało, ponieważ - jak słusznie zauważają autorzy - procesu demokratyzacji nie da się rozliczać tak, jak dopłat do rolnictwa. Dlatego za fasadą demokratycznych instytucji kryje się państwo i społeczeństwo, które wierzy w demokrację w mniejszym stopniu, niż nam się wydaje.

Liderzy fasadowej demokracji

W rankingach demokratyzacji tworzonych przez organizacje międzynarodowe Polska od lat zajmuje wysokie miejsca. W 2016 r. to się nie zmieniło. W raporcie "Wolność na świecie 2016" sporządzonym przez Freedom House, Polska otrzymała 93 punkty na 100 możliwych. Maksymalne noty zbierają państwa skandynawskie uznawane za wzór demokracji. Nasz wynik stawia nas minimalnie poniżej Niemiec i Wielkiej Brytanii (95 punktów), ale ponad Francją (91), Włochami (89) i USA (90). Znacznie większy problem mają Węgry, Grecja, Bułgaria i Rumunia oceniane na 79-83 punkty.

Problem w tym, że nie ma jednej definicji demokracji. Jak zauważa w artykule dla "The Washington Post" Seva Gunitsky, politolog z Uniwersytetu w Toronto, obowiązek udziału w wyborach może być uznany zarówno za ograniczenie swobód osobistych, jak i za motywowanie do brania odpowiedzialności za państwo przez wszystkich obywateli. Szczególnie tych biedniejszych, mniej zainteresowanych polityką. W zależności od punktu widzenia oceniających, państwo stosujące obligatoryjne głosowanie może być uznane za ograniczające lub wzmacniające demokrację.

Dawson i Hanley zakładają, że to zachodnie instytucje powinny demokratyzować Polskę. Nie ma tu miejsca na szukanie własnych rozwiązań i własnej drogi do budowy silnej demokracji, uwzględniającej lokalne uwarunkowania.

W tej sytuacji warto oddać głos samym Polakom. Według badań CBOS przeprowadzonych w czerwcu 2016 r. 69 proc. uważa, że demokracja ma przewagę nad innymi formami rządów, a 33 proc. jest zdania, że niekiedy rządy niedemokratyczne mogą być lepsze od demokratycznych (to dwa różne pytania, dlatego wynik nie sumuje się do 100 proc.). Oznacza to, że zwolennicy demokracji mają przewagę 2:1 nad dopuszczającymi rządy silnej ręki.

Demokracja dużych miast

Pozornie wyniki badań wskazują na silną demokrację w Polsce i wysokie poparcie społeczne dla tego ustroju. Problem w tym, że takie poglądy nie wszędzie są mocno ugruntowane. Najbardziej przywiązani do demokracji są Polacy, którzy ukończyli 55 lat. Jednak w grupie badanych urodzonych w III RP (18-24 lata) 45 proc. dopuszcza rządy niedemokratyczne (przeciw jest 38 proc.).

Wyższość demokracji nad innymi ustrojami potwierdza czterech na pięciu mieszkańców miast powyżej 100 tys., w mniejszych miejscowościach to nadal opinia większości, ale jej przewaga jest znacznie mniejsza (62-67 proc.). Widać to wyraźnie w czasie wyborów. Frekwencja w dużych miastach jest zawsze dużo wyższa. W ostatnich wyborach parlamentarnych w Warszawie głosowało 70,8 proc. uprawnionych, średnia dla Polski to 50,92 proc.

Ponad połowa Polaków po raz kolejny uznała, że nie chce decydować o tym, kto i w jaki sposób będzie nami rządził. Trudno o lepszy wskaźnik ignorowania demokracji. Również znaczna część głosujących wybiera swoją partię często dość przypadkowo, a następnie oczekuje, że władza zajmie się za nich wszystkimi najważniejszymi sprawami. Milcząca większość kompletnie ignoruje sprawy kraju, dlatego kolejne rządy mogą obsadzać spółki Skarbu Państwa swoimi ludźmi i robić z publicznymi mediami wszystko, co służy partii. I tak od 27 lat.

To nie jest silna nowoczesna demokracja.

Ośrodkami największego poparcia dla demokracji są duże miasta, których mieszkańcy najbardziej skorzystali na polityce III RP. Tam właśnie trafia proporcjonalnie najwięcej środków na wspieranie społeczeństwa obywatelskiego, tam działają największe organizacje pozarządowe i silne środowiska akademickie, a wysokie wynagrodzenia zapewniają największą niezależność. To właśnie w takich miejscach wartości demokratyczne cenione są najbardziej

Mimo że biedniejsi i mieszkańcy mniejszych miejscowości częściej ignorują sprawy państwa, stanowią też zdecydowaną większość społeczeństwa. W miastach powyżej 200 tys. mieszkańców żyje tylko jedna piąta Polaków. Reszta Polski jest gdzieś indziej. To tam rozstrzygają się wyniki wyborów. Jeśli ta niedostrzegana z Warszawy i traktowana często z pogardą większość nie będzie w równym stopniu uczestniczyła w podziale korzyści płynących z silnej, nowoczesnej, liberalnej demokracji, może w przyszłości poprzeć niedemokratyczną władzę.

Wirtualna demokracja

Wniosek Dawsona i Hanleya nie jest zaskakujący. O tym, że demokracja w Polsce ma w niektórych obszarach charakter wirtualny, wiemy od lat. Z artykułu "Foreign Policy" można wyciągnąć wniosek, że transformacja ustrojowa w Polsce i innych krajach regionu nie była bardzo udana, a budowa demokracji zatrzymała się w połowie drogi.

Przez ostatnie 27 lat rządzącym Polską elitom nie udało się, ani wyjaśnić całemu społeczeństwu, dlaczego powinniśmy trzymać się demokracji za wszelką cenę, ani ustanowić równego dostępu do płynących z tego ustroju korzyści. Zamiast tego mamy wojnę totalną partii, przez którą politycy robią z siebie nawzajem pośmiewisko, uznają wzajemnie za faszystów lub obcych agentów, całkowicie podważając autorytet swój, państwa i również demokracji.

Nawet politycy uznawani na Zachodzie za najzagorzalszych obrońców liberalnej demokracji potrafią w krótkim czasie zablokować sejmową mównicę, zorganizować blokadę wyjazdu posłów z Sejmu i zarządzić trwający kilka tygodni protest w przerwie którego znajdują jeszcze czas na zagraniczne wakacje. A lider oddolnego ruchu społecznego na rzecz demokracji bez wiedzy i zgody reszty zarządu organizacji, a być może przy jego sprzeciwie, wypłacił sobie pieniądze ze składek jako bardzo wysokie wynagrodzenie. I nie widzi w tym nic złego.

Przeciętny wyborca przestaje cokolwiek z tego rozumieć. I coraz mniej szanuje polityków, państwo i demokrację. Dlaczego właściwie miałby bronić ustroju w tym wydaniu?

To nie jest silna nowoczesna demokracja.

Koktajl pudelkowo-propagandowy

Drugą wielką porażką polskiej demokracji są media, które powinny być jej najsolidniejszą podstawą. W każdej telewizji, gazecie czy portalu widzimy inną wersję rzeczywistości. Pogubieni w tym wyborcy, albo nie wiedzą komu wierzyć, albo przyjmują za obowiązującą tylko jedną z wersji i zmieniają się w partyjny beton, który "kupuje" wszystko. Część myśli, że żyje w faszystowskiej wszechpolskiej rzeszy, inni, że Polska rok temu odzyskała niepodległość. A połowa społeczeństwa, która nie była na wyborach, nadal kompletnie się tym nie interesuje.

Dlatego neutralne media żyją dość krótko, a pluralizm telewizji lub portalu, jeśli w ogóle występuje, jest często przykrywką dla właściwej propagandy. Tak naprawdę duża część dziennikarzy próbuje po prostu przekonać do głosowania na swoich. Najczęściej na tych, którzy sprzyjają dobrze zarabiającym mieszkańcom dużych miast, czyli po prostu samym dziennikarzom.

Media zalewają nas codziennie tonami informacyjnego spamu, dzięki któremu wiemy, co zjadła na śniadanie Anna Lewandowska i co Stefan Niesiołowski sądzi o ostatniej wypowiedzi Krystyny Pawłowicz, ale prawie nikt nie ma pojęcia, jaki mandat będzie miała Bruksela do wydawania rozkazów nowej unijnej służbie granicznej, która być może powstanie. A debata wokół tworzenia europejskiej armii niemal w ogóle nie istnieje.

To nie jest silna nowoczesna demokracja.

Demokracja kolesiów

Zachodni badacze używają terminu crony capitalism - demokracja kolesiów, na określenie gospodarki, w której sukces przedsiębiorstwa zależy w dużym stopniu od relacji z rządem i kręgami władzy. Przyznawanie koncesji, rozstrzygnięcia przetargów, ulgi podatkowe i wybieranie modeli prywatyzacji pod z góry określonych graczy rynkowych - po prostu pod swoich ludzi lub za łapówki - to przykłady niekorzystnych państwowych ingerencji w wolny rynek, które przynoszą straty gospodarce i społeczeństwu, ale pozwalają "ustawić się" swoim.

Crony capitalism to określenie trafnie opisujące lata 90. w Polsce. Takie właśnie otoczenie ukształtowało wiele przedsiębiorstw, ale także obecnych polityków, dziennikarzy i mediów. Mimo że wiele negatywnych zjawisk, jak masowa korupcja, udało się opanować, według takiego modelu nadal działają całe branże w gospodarce, media i państwowe instytucje. Zasada jest jedna: pomóc swoim. Nic dziwnego, że budzi to opór części społeczeństwa, która zamiast demokracji, szuka silnej ręki, która to pozamiata.

To nie jest silna nowoczesna demokracja.

Silna ręka prezesa

Dawson i Hanley przedstawiają rządy PiS jako dowód na to, że "Polska nigdy nie była tak demokratyczna, na jaką wyglądała". Rok to za krótko, aby zmienić cały system instytucji państwowych i wartości wyznawane przez społeczeństwo. Fasadowa demokracja to wina wszystkich kolejnych rządów po 1989 r. Lepszym dowodem na potwierdzenie tezy Brytyjczyków jest cały system partyjny w Polsce. Prezes każdej dużej partii i organizacji politycznej może wyjechać na wakacje w czasie protestu, może wypłacić sobie składki społeczne do własnej kieszeni, może dowolnie ustawiać listy wyborcze i wykluczyć z partii niemal każdego przeciwnika. I nadal udawać niewinnego, nie myśląc nawet o dymisji. Nawet antypartia jak Ruch Kukiza ma jednego wyraźnego lidera, którego nazwisko znajduje się w nazwie klubu parlamentarnego.

To nie jest silna nowoczesna demokracja.

Polacy wierzą w wolność osobistą, gospodarczą i wolność wypowiedzi - nikt tego nie podważy. Ale co do innych wartości demokratycznych zdania są podzielone. Najtrudniej przychodzi nam wyjście poza własny partykularny interes i działanie na rzecz całego społeczeństwa. Również na rzecz ludzi, z którymi się nie zgadzamy. Tak jak wszystkie rządy III RP zmarnowały szansę na zbudowanie naprawdę niezależnym mediów publicznych, tak też wielu obywateli marnuje podobne małe szanse na stworzenie lub wzmocnienie organizacji i demokratycznych mechanizmów w ich otoczeniu - od wspólnot mieszkaniowych, przez związki zawodowe, po własne duże przedsiębiorstwa.

Dlatego jeśli walczycie o demokrację i wydajecie środki z darowizn, pozyskane od państwa lub od George'a Sorosa, pamiętajcie, że poza Warszawą i dużymi miastami istnieje jeszcze inny świat, który szczególnie ich potrzebuje. Może zamiast kupić prezesowi nowego iPhone'a, lepiej wysłać coś do Kutna i Sanoka, albo nawet na wieś. Tam o demokrację trzeba walczyć najbardziej.

Marcin Bartnicki, Wirtualna Polska

Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)