ŚwiatDavid Cameron i Waterloo Europy, czyli jak Brexit mógłby zmienić UE

David Cameron i Waterloo Europy, czyli jak Brexit mógłby zmienić UE

Dwieście lat temu, w czerwcu 1815 roku, sprzymierzone wojska pod wodzą księcia Wellingtona zadały Napoleonowi w bitwie pod Waterloo klęskę, która zmieniła oblicze Europy. Nie jest wykluczone, że Londyn gotów jest zrobić coś podobnego jeszcze raz - pisze dla Project Syndicate, w komentarzu na temat debaty o wyjściu Wielkiej Brytanii z UE, Ashoka Mody, były szef misji Międzynarodowego Funduszu Walutowego na Niemcy oraz Irlandię, który obecnie wykłada międzynarodową politykę ekonomiczną.

David Cameron i Waterloo Europy, czyli jak Brexit mógłby zmienić UE
Źródło zdjęć: © AFP | Georges Gobet

16.06.2015 | aktual.: 16.06.2015 13:13

Wielka Brytania, której nowy konserwatywny rząd przyrzekł, że do końca 2017 roku - a być może nawet w roku przyszłym - przeprowadzi referendum w sprawie członkostwa w Unii Europejskiej, nie jest, wbrew powielanym opiniom, unikatem. Raczej przewodzi zmianom wynikającym z wyrodnienia unijnych instytucji. Nawet jeśli pozostanie członkiem Unii, będzie stopniowo oddalać się od Europy. Większość pozostałych krajów europejskich, mając atrakcyjne możliwości rynkowe, pójdzie w jej ślady.

Z punktu widzenia Unii Europejskiej zaspokojenie żądań brytyjskich - ograniczenie świadczeń dla imigrantów, a także uregulowań finansowych niekorzystnych dla londyńskiego City oraz rezygnacja z "zacieśniania unii" - wymagałoby fundamentalnych przekształceń, łącznie z całkowicie nierealnymi zmianami w traktatach stanowiących podstawę europejskich instytucji. W tej dyskusji chodzi więc o to, czy można zapewnić Wielkiej Brytanii specjalny status lub zezwolić jej na wycofanie się z jeszcze innych unijnych postanowień.

Zważywszy jednak, że wątpliwości co do korzyści z integracji są coraz silniejsze, nawet takie rozwiązanie mogłoby grozić rozkładem Unii. Jeśli Wielka Brytania odsunie się od UE, podkreślając tym samym, że Wspólnota nie oferuje już gospodarczych korzyści, w innych krajach wezwania do zmian będą coraz głośniejsze. Krótko mówiąc, rozmowy o wyjściu Wielkiej Brytanii z UE (tzw. Brexit)
ujawniają gospodarcze i polityczne słabości Europy - i tego nie da się już cofnąć.

W wydanej w 2005 roku biografii ówczesnego kanclerza skarbu Gordona Browna Robert Peston cytował jego "pragmatyczną opinię, że UE jest dobra tylko o tyle, o ile przynosi Wielkiej Brytanii praktyczne korzyści, czyli pokój i pomyślny rozwój". Brytyjczycy wyjątkowo otwarcie mówią o nacjonalistycznym charakterze swego wsparcia dla europejskiej integracji, ale i inni członkowie Unii są nie mniej świadomi swych krajowych interesów.

Klucz integracji: korzyści gospodarcze

Po II wojnie światowej udało się pogodzić narodowe interesy krajów europejskich. Jednak podjęte w 1954 roku próby ustanowienia politycznej jedności przez budowanie wspólnych sił zbrojnych zawiodły; wyraźnie okazało się wtedy, że kluczem do europejskiej integracji jest wspólna płaszczyzna gospodarcza. I rzeczywiście, zawarty w 1957 roku traktat rzymski, który otworzył granice państw w ramach nowej Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, umożliwił szybki rozwój handlu wewnątrzeuropejskiego, przyczyniając się w ten sposób do poprawy sytuacji gospodarczej wszystkich zainteresowanych. Materialne korzyści wynikające z tych stosunków handlowych zyskały uznanie Europejczyków i spowodowały wzrost poparcia i zaufania do wspólnych instytucji.

Proces ten zaczął się później w przypadku Wielkiej Brytanii, która dołączyła do wspólnoty w roku 1973, ale przebiegał podobnie - obywatele brytyjscy zareagowali na korzyści gospodarcze poparciem dla silniejszej integracji. Premier Margaret Thatcher, opowiadając się w 1986 roku za Jednolitym aktem europejskim, dążyła do maksymalizacji tych korzyści. W duchu traktatu rzymskiego skutecznie zmierzała do tego, by akt skoncentrował się na rozwoju otwartego, konkurencyjnego wspólnego rynku, w którym wszyscy członkowie uczestniczą na równych prawach.

Natomiast jej niemiecki partner, kanclerz Helmut Kohl, często uważany za jednego z najwybitniejszych europejskich przywódców tamtego pokolenia, udzielił Jednolitemu aktowi europejskiemu dość chłodnego poparcia. Wolał prowadzić Europę ku unii politycznej i walutowej, właśnie wtedy, gdy jej gospodarka już pozostawała w tyle za resztą świata.

Efektem takiej sytuacji był traktat z Maastricht - punkt, w którym integracja europejska weszła na najwyższe obroty. Jednak architekci traktatu zbyt byli zajęci wewnętrzną grą sił, by zauważyć, że unia walutowa nie jest w stanie wstrzymać upadku Europy, zwłaszcza że okres szybkiego wzrostu wydajności przeżywały Stany Zjednoczone, a i w Azji rozpoczął się wzrost gospodarczy. W Europie, w której dawno zakończony został etap powojennej odbudowy, sens integracji należało przemyśleć na nowo. Tak się, niestety, nie stało.

W rezultacie, praktycznie nim wysechł atrament na traktacie z Maastricht, handel wewnątrzeuropejski i poparcie dla europejskich instytucji, tak rosnące w poprzednich dwóch dekadach, zaczęły spadać. Przeciągający się kryzys strefy euro, który rozpoczął się w roku 2008, nasilił tę tendencję - kraje członkowskie wciąż z trudem odbudowują stabilność gospodarczą i finansową; wygląda jednak na to, że pod względem wzrostu PKB nadal będą pozostawać w tyle za resztą świata.

Jak tunezyjscy amins?

Żadne ramy instytucjonalne nie przetrwają, jeśli nie służą materialnym interesom elektoratu. W XIX wieku tunezyjskie cechy rzemieślnicze, które nie zdołały odnaleźć się w nowej epoce industrializacji, straciły znaczenie, a amins, czyli ich mistrzowie, stali się figurantami w fikcyjnych instytucjach. Dziś instytucje europejskie może czekać taki sam los.

Wielka Brytania, nieskrępowana przez euro i korzystająca z tradycyjnych kontaktów handlowych z krajami pozauropejskimi, ma szczególnie silną pozycję i może się zdobyć na odrzucenie instytucji unijnych. Nawet gdyby uznać takie postępowanie za egoizm, nie powinno być niespodzianką; firmy z całej Europy szukają rynków na świecie, postawa Wielkiej Brytanii może zwiastować podobny rozwój sytuacji w innych krajach.

Integracja europejska w cieniu II wojny światowej była mądrym i wspaniałym przedsięwzięciem. Jednak skoro to historyczne zadanie zostało zrealizowane, instytucje wspólnotowe potrzebują nowego uzasadnienia. A ponieważ w przeciwieństwie do innych federacji UE nie ma jednolitego celu politycznego, uzasadnienie to musi się koncentrować na korzyściach materialnych.

Unia Europejska musi wrócić do podstawowych sił napędzających jej sukces i realizować odnowiony program jednolitego rynku, zgodny z zasadami traktatu rzymskiego. Niestety, Europa jest dziś tak podzielona, że szanse osiągnięcia takiego wyniku nie wyglądają obiecująco, zwłaszcza że nowe inicjatywy w tej sferze spotykają się z "rosnącym sprzeciwem politycznym".

Jeśli Europejczycy będą tylko powtarzać slogan o "zacieśnianiu unii", ich instytucje zwyrodnieją. Bez nowego celu jednoczącego - opartego na wspólnych korzyściach materialnych, a nie na strachu przed odradzającą się putinowską Rosją - europejscy amins rychło wypadną z gry.

Ashoka Mody

Ashoka Mody - były szef misji Międzynarodowego Funduszu Walutowego na Niemcy oraz Irlandię, wykłada międzynarodową politykę ekonomiczną w Woodrow Wilson School of Public and International Affairs przy Uniwersytecie Princeton. Jest również członkiem brukselskiego ośrodka analiz ekonomicznych Bruegel.

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

Zobacz również wideo: Wybory w W. Brytanii. Konserwatyści górą.
Źródło artykułu:Project Syndicate
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (77)