PublicystykaDariusz Bruncz: To hejtrotyzm, a nie patriotyzm. Polska mistrzem świata w nienawiści

Dariusz Bruncz: To hejtrotyzm, a nie patriotyzm. Polska mistrzem świata w nienawiści

W katolickiej Polsce rozkwitło pogaństwo z nowymi wcieleniami bożków wojny, konfliktów i zacietrzewienia. Zamiast patriotyzmu mamy hejtrotyzm – w dobrym tonie jest być Polakiem zawziętym, endeckim, narodowo-katolickim, nienawidzącym innych. W tej dyscyplinie deklasujemy wszystkich, ale nie mamy się czym chwalić.

Dariusz Bruncz: To hejtrotyzm, a nie patriotyzm. Polska mistrzem świata w nienawiści
Źródło zdjęć: © East News

12.11.2017 | aktual.: 12.11.2017 21:42

Tegoroczne święto niepodległości dobitnie pokazało, że polska wspólnota narodowa jest w rozsypce. Jeśli w ogóle istnieje. Możemy zapomnieć o radosnym i wspólnym świętowaniu setnej rocznicy niepodległości za rok. To, co się odbyło 11 listopada to tylko próba generalna przed orgią nienawiści w przyszłym roku.

Da się jeszcze posklejać?

Elity polityczne nie są w stanie naprawić zdewastowanego poczucia wspólnoty. Nie tylko dlatego, że nie potrafią, ale przede wszystkim dlatego, że nie chcą: gigantyczna polaryzacja jest na rękę głównym siłom i aktorom politycznym. Nie da się posklejać czegoś, co z tak gorliwą pogardą jest podgrzewane z Bogiem i patriotyzmem na ustach od dziesięcioleci, a szczególnie od czasu objęcia władzy przez tzw. dobrą zmianę.

Sankcjonowanie politycznego zdziczenia i najbardziej rustykalnej formy TKM-u, puszczanie oka do ekstremistów z jednej strony i systematyczne próby deprecjacji innych to polityka władz, które nie mają szacunku do swoich obywateli. Nie tylko do tych, którzy nie podzielają poglądów obozu rządzącego. Przyszło nam żyć w czasach absolutnie nieciekawych, wyniszczających energię i kapitał, dzięki któremu narodowa duma nie byłaby chwilowym uniesieniem, poczuciem wyższości czy pędem barbarzyńców przez ulice stolicy umęczonej ongiś przez niemieckiego okupanta.

Polska z jak najgorszej strony

Pojawienie się w Warszawie armady faszystów z Europy, eksplozja antysemickich, rasistowskich czy ksenofobicznych emocji pokazała nasz kraj z jak najgorszej strony, bo w dniu, w którym powinniśmy ponad podziałami świętować wolną Polskę, jesteśmy świadkami liturgii nienawiści. Zamiast wspólnie się cieszyć, duża część z nas się wstydzi. Nie będzie żadnego uzdrawiania "chorej Europy" przy udziale Polski. Więcej, nie będzie Polski na mapie jednoczącej się Europy. I tym razem nie dlatego, że rozdziobie nas dwu- lub jednogłowy orzeł, ale dlatego, że pozagryzamy się nawzajem.

Zobacz także: Obchody 11 listopada. Pełne przemówienie prezydenta Dudy

Nikt nie potrafi lepiej unieważnić swojego kraju niż Polacy. Nikt nie potrafi bardziej splugawić radości z daru niepodległości, tak drogo wywalczonego. A wszystko to w oprawie świętych symboli i pragnących Boga bojówek. Święto Niepodległości pokazało, że nasz kraj, nasze społeczeństwo upodobało sobie kurs kolizyjny z resztą świata w scenerii pseudowartości, które doprowadzały do rozbiorów i eskalacji najgorszych emocji.

Pogaństwo rozkwitło w Polsce

Wykrzykiwany na ulicach polskich miast "Bóg" to nie współczujący Jezus, który gawędzi z Samarytanką przy studni. To nie jest Chrystus, który napomina Piotra, aby schował miecz. I z pewnością to nie Ukrzyżowany Jezus wzywający do przebaczenia. W katolickiej Polsce rozkwitło pogaństwo z nowymi wcieleniami bożków wojny, konfliktów i zacietrzewienia. Katolicyzm jest tutaj tylko pretekstem i taką samą ofiarą tej hucpy jak my wszyscy, nawet jeśli nieporadność Kościoła urzędowego w leczeniu narodowych ran to część całego problemu.

Czy w takiej sytuacji jest sens świętować 11 listopada? Czy mówienie o wspólnocie narodowej, odmienianie wolności i niepodległości w obliczu zaostrzającej się jatki politycznej nie jest przejawem hipokryzji? Zamiast patriotyzmu mamy hejtrotyzm –w dobrym tonie jest być Polakiem zawziętym, endeckim, narodowo-katolickim, nienawidzącym innych, a to wszystko w scenografii odwiecznego męczeństwa i w odruchu będącym zadziwiającym połączeniem manii wielkości i kompleksu mniejszości. Tak potrafią chyba tylko Polacy. Chciałbym się mylić, ale nie widzę żadnych szans na scalenie tak porozrywanych kawałków polskiej duszy.

Nie pomoże religia (ta jest często ideologiczną podbudową dla chorej tożsamości spod znaku maczety), nie pomogą inicjatywy chwiejnego prezydenta, ani tym bardziej ten parlament, który jest jednym z głównych generatorów podłości, gdzie dobro wspólne ustąpiło plemiennemu partyjniactwu. W tej dyscyplinie deklasujemy wszystkich, ale nie mamy się czym chwalić. Może jest jakaś szansa na posklejanie, może jakaś fastryga zarządzona na paradę w 2018 r., ale trudno mówić o prawdziwym pojednaniu, zjednoczeniu i odkręceniu tego hejtrotyzmu, z którego żyje tak wielu.

Jak to się mogło stać?

Co przegapiliśmy? Czy winien jest tylko obóz rządzący z wszechobecną propagandą? Z pewnością nie. Winę i odpowiedzialność ponosimy wszyscy za nasze znużenie spokojem i dialogiem, niechęć i nieumiejętność czytania (nie tylko znaków czasu) i zwykłe tchórzostwo, gdy nie podnosimy głosu wtedy, gdy przyzwoitość wymaga interwencji.

A może potrzebny jest nam moment głębokiego zawstydzenia i przerażenia? Może jeszcze nie osiągnęliśmy odpowiednio wielkiego upadku? Może powinniśmy się uzbroić w cierpliwość i poczekać, zanim użyjemy kolejnych kwantyfikatorów w stopniu najwyższym, bo kiedyś nadejdzie moment, kiedy naprawdę nie będzie można już niczego powiedzieć, a co najwyżej zapłakać? Nad Polską. Nad nami.

Dariusz Bruncz dla WP Opinie

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)