W czyśćcu najlepiej radzą sobie starsi i schorowani. Ich organizmy są przyzwyczajone do niepełnej wydolności oddechowej, a organy nie potrzebują tak dużej ilości tlenu. Młodzi już przy niewielkim spadku saturacji doznają fizycznego i psychicznego szoku. Duszą się, proszą o pomoc, płaczą.
Agnieszka nieraz łapie ich za rękę, mówi, żeby zachowali spokój i skupili się na walce o zdrowie. Ale trudno walczyć w garażowych warunkach, gdzie łóżko koło łóżka i nawet śmierć odbywa się bez prywatności.
AGNIESZKA [40 lat]
Oddział Agnieszki– przejściowy w Szpitalu Narodowym - to taki medyczny czyściec- albo wróci się do nieba, albo zawita w piekle. Jako pielęgniarka anestezjologiczna obsługuje aparaty do terapii wysokociśnieniowej. Podłącza się do nich pacjentów, dla których za późno na standardowe maski tlenowe, a za wcześnie na respirator.
Coraz więcej jej pacjentów to młodzi ludzie.
Widzą, jak Agnieszka i jej zespół reanimuje i wynosi ciała. Jak starsze osoby majaczą z powodu niedotlenienia. Ktoś wyrywa wkłucia i ucieka, ktoś mówi, że idzie do kuchni zrobić obiad, ktoś inny wrzeszczy, że jest w więzieniu i nie chce dłużej być przetrzymywany.
Najmłodsza pacjentka Agi ma 18 lat. Do czyśćca trafia prosto z kwarantanny domowej. Objawy: ucisk w klatce piersiowej i trudności z oddychaniem. Chorób współistniejących brak. Agnieszka chce zacząć od pobrania krwi, ale nie może wkłuć się w żadną żyłę. Dziewczyna uśmiecha się do niej łagodnie i z przerwami na łapczywe hausty powietrza mówi: „Spokojnie, niech pani się nie denerwuje. To nie pani wina, to przez moje mięśnie”. Ma racje. Młoda jest tak wysportowana, że Aga wbija igłę po dobrych pięciu minutach. Po dwóch dniach dziewczyna się pogarsza, trafia na OIOM w innym szpitalu. Co dalej? Nie wiadomo. To znaczy Aga nie chce wiedzieć.
Najmłodsza ofiara, która w ostatnich tygodniach przeszła przez czyściec, ma 27 lat. Szczupła, bez chorób współistniejących, niewydolna oddechowo. Na oddziale Agnieszki spędza dobę. Po dobie zostaje podłączona do respiratora. Po tygodniu umiera.
Agnieszka pamięta moment, gdy dowiedziała się, że dziewczyna nie żyje. Tego dnia wieczorem włączyła wiadomości- w nich rząd, który twierdzi, że nad wszystkim panuje, że radzi sobie z pandemią, a na Narodowym są jeszcze miejsca. Trafił ją szlag.
- Rzeczywiście, łóżek mamy tysiące, ale co z tego? Personelu brak, sprzętu brak. My, młodzi medycy, nie radzimy sobie ze skutkami covida - ja walczę z arytmią, koleżanka dostała padaczki, kolega ma taką mgłę mózgową, że nie pamięta, na co, który lek. Wszystko się posypało, ale o tym się w telewizji milczy. I o tej 27-latce, co zmarła, też się milczy.
ALICJA [24 lata]
Pierwszy pacjent Alicji to kobieta, 31 lat, czwórka dzieci, najmłodsze pół roku. Jeszcze nie schudła po ciąży, ma lekką nadwagę, może dlatego…? Skarży się na ucisk w klatce piersiowej. Zostaje podłączona pod wąsy tlenowe. Jest przytomna, może rozmawiać. - Niech pani powie, że będzie dobrze – prosi Alicję. Alicja - sanitariuszka na oddziale covidowym szpitala powiatowego - tylko się uśmiecha. Drugiego dnia saturacja leci w dół, kobieta sinieje, leje się przez ręce. Trafia na OIOM. Za kilka godzin umiera.
Alicja wie, że obiecywać nie wolno.
Widok walczących o oddech 30-, 40-latków to dla niej norma. Młodsi, dwudziestokilkuletni ludzie też trafiają na oddział, ale odsyła się ich do szpitali specjalistycznych. Wiek to tutaj przepustka, która po 30-tce traci swoją ważność.
Pacjent drugi. Mężczyzna 41 lat. Wysoki, umięśniony, bez cienia nadwagi. Bardzo przystojny. Trafia na oddział z wysoką gorączką i lekkimi dusznościami. Przechodzi antybiotykoterapię, jego stan polepsza się. Po 12 dobach dostaje wypis. Alicja żegna się z nim, gdy kończy dyżur. On załatwia ostatnie formalności, ma wyjść za kilka godzin. Nie wychodzi, bo wkrótce po pożegnaniu z sanitariuszką, zaczyna się dusić. Personel nie zdąża podać tlenu na czas. Reanimacja trwa półtorej godziny, kończy się zgonem.
Pacjent trzeci. Kobieta 42 lata, nadwaga, brak zdiagnozowanych chorób współistniejących. Mimo podania tlenu saturacja niepewna. Spada przy najmniejszym nawet wysiłku ze strony pacjentki. Ale ona odmawia zacewnikowania i założenia pampersa. Kiedy nikt nie patrzy, sięga po basen, rozbiera się, kuca, słabnie. Zostaje przeniesiona na OIOM i umiera następnego dnia, zwalniając łóżko dla swojej matki, która po dwóch dobach także odchodzi. W domu odbywa kwarantannę mąż 42-latki i jej 5-letnie dziecko. Żałobę po dwóch kobietach ojciec z synem przechodzą w zamknięciu.
Alicja mówi, że starsze osoby cierpią na rozmaite schorzenia, które podczas choroby dochodzą do głosu. Tlen podawany w szpitalu nie wpływa znacząco na poprawę ich samopoczucia. Przebieg choroby u ludzi w wieku trzydziestu- i czterdziestu kilku lat wygląda inaczej. Nagle czują się świetnie i mają nadzieję, że będzie już tylko lepiej. O tym, że jest źle, dowiadują się zwykle po tomografii.
Niektórym włącza się wtedy tryb zadaniowy. Zaczynają dzwonić po rodzinie, domykać sprawy, w sms-ach spisywać testament. Alicja ma wrażenie, że rzeczywista myśl o śmierci pojawia się dopiero w 8-10 dobie od zakażenia, czyli wtedy, gdy najczęściej następuje pogorszenie. Saturacja spada, przepływ tlenu zostaje zwiększony, a oni zaczynają prawdziwą walkę o oddech. I dopiero w tej walce widać największą różnicę między młodymi a starszymi.
- To znaczy?
- Przerażenie. Młodzi mają w oczach potworne przerażenie.
PIOTR [51 lat]
Piotr Romanowski mówi, że starsi boją się mniej. Ich organizmy są przyzwyczajone do chorób, a oni spokojniejsi. Za to młodzi w popłochu pytają Piotra - pielęgniarza anestezjologicznego z pracowni rezonansu magnetycznego i tomografii komputerowej wrocławskiego szpitala - co to za badanie. mówią , że nikt im nie powiedział, gdzie jadą i jak bardzo leczenie covida jest zależne od badań obrazkowych. W sypiącym się systemie ochrony zdrowia nie ma czasu na przekazywanie informacji o planie leczenia czy opieki. Piotr, przygotowując pacjenta do badania, zdąża tylko wydusić spod ochronnego kombinezonu: "Już dobrze, jest pan pod opieką. Proszę spokojnie oddychać".
Ale o spokoju nie ma mowy, bo ci młodzi 20-, 30-, 40-latkowie zmagają się zwykle z nadwagą lub otyłością, a dodatkowe kilogramy w czasie koronawirusa ciążą znacznie bardziej. Niektórzy są tak słabi, że nie mogą samodzielnie wstać z wózka i przejść na stół diagnostyczny. Wtedy trzeba wołać sanitariuszy. Inni nie są już w stanie podnieść rąk do góry (pozycja konieczna do wykonania obrazowania płuc). Wtedy jest problem, badanie się przedłuża, a czasu dla kolejnego pacjenta zostaje jeszcze mniej.
Piotr mówi, że podczas pierwszej fali pandemii do jego pracowni trafiało około sześciu chorych. Od święta jakiś młody nieszczęśnik. Dziś ta liczba jest pięciokrotnie większa. Na 30 par płuc, które prześwietla każdego dnia, mniej więcej 10 proc. należy do ludzi przed 45 rokiem życia.
MACIEK [31 lat]
Maciek Latos, pielęgniarz pracujący na intensywnej terapii, autor podcastu „Krew Mózg”, mówi, że pojęcia "starości" i "chorób współistniejących" służyły do tej pory jako trybiki napędzające wielki mechanizm społecznego wyparcia. Wyciszały emocje, koiły zszargane nerwy, pozwalały wyrwać się do znajomych na piwko, urządzić grilla i rodzinę na święta zaprosić. Teraz na OIOM-ach młodych i dotychczas zdrowych przybywa, wymówki, jakimi są wiek i stan zdrowia, właśnie przestały działać, ci, którzy jeszcze wczoraj covid nazywali "grypką" i ignorowali obostrzenia, dziś walczą o życie, a zdrowi ludzie nie chcą uwierzyć, że wirus może uśmiercić każdego, bo jak żyć z taką świadomością? Nowe wymówki – na przykład uzasadnianie zgonu młodej osoby brakiem szczepionki – to kwestia czasu. Byle tylko nie dopuścić myśli o realnym zagrożeniu śmiercią.
Maciek chciałby powiedzieć coś optymistycznego. Na przykład, że na koniec trzeciej fali przestaniemy negować zagrożenie, że się zjednoczymy, że będziemy zachowywać sanitarny reżim, że wspólnymi siłami pokonamy to dziadostwo. Ale nie wie, jak ma być optymistą, kiedy na każdym dyżurze pakuje zwłoki do podwójnego worka.
NOKAUT
Piotr Romanowski najmłodsze płuca zaatakowane przez covid oglądał wczoraj. Chłopak, 22 lata, na granicy wydolności oddechowej. Na badanie przyszedł z matką, też pacjentką. 45-letnia kobieta chorobę przechodziła znacznie lepiej niż syn.
Za to płuca najbardziej przez Covid znokautowane oglądał kilka tygodni temu. Też chłopak, 26 lat. Podłączony pod aparaturę ECMO (sztucznie podtrzymującą krążenie), z płucami nadającymi się wyłącznie do wyrzucenia. Bez astmy, bez cukrzycy, bez nadwagi, z wielkim pechem i szczęściem zarazem, bo doczekał przeszczepu. Nowe płuca się przyjęły - Piotr wie, bo o dalsze losy chłopaka pytał znajomych medyków. Na ogół tego nie robi. Mówi, że lepiej nie wiedzieć.
Choć czasem dowiedzieć się trzeba. Jak wtedy gdy dzwoni przyjaciel i prosi: "Piotrek, zapytaj na OIOM-ie o mojego kolegę. 35 lat, żona wariuje, od kilku dni nie ma żadnych informacji". Wtedy Piotr pyta i słyszy, że chłop nie żyje. Zanim zadzwoni do przyjaciela, zerka jeszcze na zdjęcie, które właśnie od niego dostał. Na zdjęciu 35-latek, żona, prezenty, choinka i dziecko jedno, drugie, trzecie.