Czy Wielka Brytania ma już dość imigrantów?
Lord Carey of Clinton, były arcybiskup Canterbury, powiedział, że tak wielka emigracja z Europy zagraża nie tylko brytyjskim zasobom, ale i narodowemu etosowi oraz DNA. Jak naprawdę jest z emigrantami? "The Times" zapytał o to ekspertów.
19.02.2010 14:06
Kiedy Phil Woolas, Minister do Spraw Imigracji i Granic zasugerował tydzień temu, że głównym punktem "testu z brytyjskości" powinno być stanie w kolejkach, zabrzmiało to dość sensownie. Bo przecież tkwimy stłoczeni obok siebie w metrze, jeździmy miejskimi ulicami zderzak w zderzak i postrzegamy stanie w ogonkach jako sport narodowy.
Ironiczność jego wypowiedzi ,że "między innymi ta prosta czynność czekania na swoją kolej jednoczy nasz kraj" wydawałaby się oczywista. Także dla tych, którzy roztrząsają problem, że kolejki w Wielkiej Brytanii są za długie. Jednak Lord Carey of Clinton, były arcybiskup Canterbury, wypowiedział się ostatnio dla "The Times", że tak wielka migracja ze Europy nie tylko zagraża brytyjskim zasobom, ale i narodowemu etosowi i DNA!
Według ostatnich prognoz biura statystycznego, do roku 2033 ludność Wielkiej Brytanii będzie liczyła 71,6 miliona mieszkańców. Migration Watch UK, antyimigracyjne lobby, twierdzi, że rząd brytyjski nie kontroluje granic. Skutkiem tego jest ogromna liczba imigrantów, którzy bardzo obciążają brytyjski system społeczny, gospodarkę mieszkaniową oraz środowisko naturalne. Ponadto mają też wpływ na jakość życia. Powstaje zatem pytanie: ile to jest zbyt wiele? "The Times" pyta demografów, pracowników akademickich, a także tych "na górze" - czy Wielka Brytania ma już dość imigrantów?
Tim Jackson, profesor w dziedzinie zrównoważonego rozwoju, Uniwersytet w Surrey; członek Komisji do Spraw Zrównoważonego Rozwoju (Sustainable Development Commission)
W odniesieniu do kwestii samowystarczalności – powiedziałbym, że tak. Nie jesteśmy samowystarczalni w zakresie produkcji żywności i energii. Nasze zasoby także nie są odpowiednio duże. Im więcej ludzi mieszka na Wyspach, tym większy wpływ wywierany na środowisko naturalne. Jedynym sposobem, by ten wpływ ograniczyć, jest obniżenie standardu życia. Ponadto można efektywniej wykorzystywać technologię.
W ciągu ostatnich 30 lat technologia pozwoliła na efektywniejsze wytwarzanie dochodu narodowego per capita,to jednak to ciągle za mało. Wysoki poziom życia zwiększa wykorzystanie technologii, przez co wzrasta emisja dwutlenku węgla. Nie ma zatem w tym miejscu żadnych oszczędności. Należy wobec tego kontrolować wzrost populacji, pamiętając, że większy wpływ na środowiska ma jednak wzrost jakości życia. Natomiast z punktu widzenia ekonomii - im większa liczba osób dobrze zarabiających (i wydających pieniądze), tym lepiej.
Profesor John Bongaart, demograf z Rady do Spraw Populacji (The Population Council), organizacji pozarządowej badającej zagadnienia dotyczące populacji
Moja odpowiedź brzmi: nie. Jeżeli porównamy Wielką Brytanię z Hongkongiem lub Singapurem, o mniejszej gęstości zaludnienia, wyda się oczywiste, że UK może jeszcze przyjąć 50 lub nawet 100 milionów ludzi. To pytanie powinno jednak brzmieć: co jest lepsze dla kraju – większa czy mniejsza liczba populacji. To prawda, że im więcej mieszkańców, tym trudniej zapewnić im odpowiednie warunki życia i chronić środowisko naturalne. Potrzebny jest kompromis.
Działacze prawicowi w każdym kraju mówią to samo, ale ich głównym zmartwieniem jest jedność narodowa. I tak Niemcy nie chcą u siebie Turków, Brytyjczycy – mieszkańców Bangladeszu, Amerykanie – Meksykanów. Ale Meksykanie wszystkim oddają przysługę – średniozamożni Amerykanie mogą zatrudnić tanich meksykańskich ogrodników, a Meksykanom w domu żyje się lepiej, gdyż dostają pieniądze od braci pracujących w USA. Jedyną grupą, która na tym traci, jest amerykańska najniższa warstwa społeczna, walcząca z imigrantami o pracę i wysokość stawki. Zatem widzimy, że migracja umacnia rozwarstwienie społeczne. Bardziej obiektywni ekonomiści i demografowie twierdzą, że migracja jest dobrym zjawiskiem. Jeżeli możliwy jest przepływ dóbr i usług ponad granicami państw, to dlaczego nie może tak się dziać z mieszkańcami? Migracja jest zjawiskiem pozytywnym z perspektywy globalnej. Austria, Włochy, Hiszpania notują ostatnio spadek liczby urodzeń. Siła robocza w tych krajach zmniejszy się i gospodarka zwolni. Japonia - gdzie
społeczeństwo starzeje się, liczba urodzeń spada, a migracji nie ma w ogóle - powinna stać się ostrzeżeniem dla innych krajów. Demografia Japonii i Rosji (notującej spadek populacji i oferującej finansowe "bonusy urodzinowe") ma tendencję zniżkową i gospodarki tych krajów będą wkrótce w opłakanym stanie. Najgorsza sytuacja jest wtedy, gdy w kraju nie ma ani migracji, ani odpowiednio wysokiej liczby urodzeń i następuje ekonomiczny i demograficzny spadek. Kłopot w tym, że trendy demograficzne trudno odwrócić. Zatem te sprawy wymagają od ustawodawców dalekowzroczności , której teraz bardzo brakuje.
David Coleman, profesor w dziedzinie demografii na Uniwersytecie w Oxfordzie, wpółzałożyciel MigrationWatch UK (zaznacza, że jego poglądy są niezależne od stanowiska MigrationWatch UK)
To potoczne rozumienie sprawy, ale nie mógłbym się nie zgodzić z twierdzeniem, że UK ma już wystarczająco dużo imigrantów. Przepełniony kraj to nie szklanka wody, gdzie nadmiar po prostu się wylewa. Powiedziałbym tak: dodatkowa liczba populacji nie niesie żadnych skutków dobroczynnych. Gdyby liczba ludności się podwoiła, to oczywiście nie zaczęlibyśmy masowo umierać, ale Wielka Brytania stałaby się miejscem, gdzie żyje się okropnie. Ponadto mówienie o tym, że powinniśmy zwiększać liczbę populacji, chcąc jednocześnie ograniczyć emisję dwutlenku węgla, to czyste szaleństwo. Nie dam się przekonać, że wzrost jest dobry. Ci, którzy nawołują do zwiększenia wzrostu populacji, mają obowiązek udowodnić istnienie takiej konieczności. Uważam, że 50 czy 40 milionów ludzi ma takie same możliwości jak 70 milionów. Myślę, że bardziej liczy się dochód per capita i dobrobyt jednostki, a nie dochód narodowy.
Władcy, dyktatorzy i biznesmeni mogą marzyć o większych krajach i większym dochodzie narodowym. Nie sprawi to jednak, że ludziom będzie żyło się lepiej, zwłaszcza, gdy będziemy nadmiernie eksploatować środowisko naturalne. Mając na uwadze dobrobyt jednostki, nie możemy powiedzieć, że małe jest złe, wystarczy spojrzeć na Szwecję czy Szwajcarię. Proces zmniejszania populacji może mieć negatywne skutki, gdyż spadnie liczba pracowników i potencjalnych konsumentów. Ponadto możemy mieć problem z zasobami słabo dotąd wykorzystywanymi. Ale mniejsza liczba ludności pozwoli pozbyć się wyjątkowo nieatrakcyjnej infrastruktury, na przykład budynków socjalnych będących w najgorszym stanie. Mały kraj musi szukać sprzymierzeńców, ale przecież w dzisiejszych czasach mało jest państw samowystarczalnych.
Konsekwencją wzrostu społecznego jest zatłoczenie i przeludnienie, walka o przestrzeń i ziemię, wysokie ceny nieruchomości. Im więcej chętnych do podziału ziemi, tym mniej jej każdy dostaje. Wieś jest coraz mniejsza, a ludzie tworzą sobie przydomowe ogródki, jak w mojej okolicy.
Roger Martin, szef Optimum Population Trust, organizacji nakłaniającej rodziców do posiadania nie więcej, niż dwojga dzieci
Tak. Anglia, w przeciwieństwie do całej Wielkiej Brytanii, jest najbardziej zatłoczonym krajem w Europie. Wszystko sprowadza się do zachowania długotrwałej równowagi. Potrzebujemy określonej powierzchni ziemi, by trwale zapewnić warunki do życia populacji organizmów, produkować żywność, pozyskiwać wodę i przetwarzać odpady. Nie jesteśmy samowystarczalni w kwestii produkcji żywności, zagraża nam wyczerpanie złóż kopalin i w przyszłości będziemy musieli zmierzyć się prawdopodobnie z zamieszkami wywołanymi brakiem żywności.
Według The Worlwide Fund for Nature (w Polsce znany jako WWF), gdyby każdy żył tak, jak my, potrzebowalibyśmy trzech planet. Zatem zajmujemy już dwie planety. Wniosek jest taki, że powinniśmy ograniczyć konsumpcję albo populację, a ludność Wielkiej Brytanii powinna zmniejszyć się o dwie trzecie (do około 20 milionów).
Nie chcemy nikogo do niczego zmuszać, namawiamy do takich działań jak stosowanie antykoncepcji, czy równoważenie migracji. Naszą największą troską jest stan środowiska naturalnego. Jeżeli następuje przyrost ludności, to trudno walczyć o środowisko. Zabawną rzeczą jest to, że ludzie zdają sobie z tego wszystkiego sprawę, a politycy nie. Nasz ostatni sondaż pokazuje, że 70% ludzi uważa, że wzrost populacji jest niekorzystny dla środowiska, 50% chce mniejszej liczby populacji i tylko 8% chce zwiększenia liczby ludności. To przedziwne, że takie wyniki nie martwią ministra spraw wewnętrznych, Alana Johnsona – musi żyć na innej planecie. Philippe Legrain, ekonomista i Visiting Fellow w Instytucie Europejskim Londyńskiej Szkoły Ekonomicznej (The London School of Economics)
Nie, nie mamy jeszcze dość imigrantów. Czytając opinie organizacji takich, jak MigrationWatch, można odnieść wrażenie, że wszyscy jesteśmy tu ściśnięci, głowa przy głowie, co jest oczywistym nonsensem. Wielka Brytania ma dużo wolnej przestrzeni – trzy czwarte powierzchni zajmują grunty rolne. Jeżeli rząd wykona plan i zbuduje 3 miliony nowych domów, zajmie to tylko 0,3% przestrzeni i to terenu przeznaczonego pod ponowną zabudowę. Może w toczącej się dyskusji należałoby się raczej skupić na kondycji usług publicznych, takich jak transport.
Niderlandy mają większą gęstość zaludnienia, niż UK, ale tamtejsze pociągi nie są tak zatłoczone. Tak samo jest w Paryżu, gęściej zaludnionym, niż Londyn. Problemem jest brak funduszy na usługi publiczne, a te nie są dostosowane do zachodzących zmian. I nie chodzi też o koszty – imigranci zapłacili już za siebie, nawet z nawiązką. Populacja stała się poprawnym politycznie określeniem w dyskusjach o imigracji, co jest taktyką pokrętną i mętną. Ostatnio David Cameron przedstawił zagadnienie rosnącej populacji jako skutek działania trzech czynników: wzrost długości życia(co jest według niego dobre), większa liczba dzieci (co też jest dobre) oraz imigracja (co jest złe). To samo słyszeliśmy już w latach trzydziestych, kiedy „Daily Mail” nawoływał do powstrzymania fali uciekających z Europy Żydów. Obecnie w Wielkiej Brytanii mieszka o 10 milionów więcej ludzi niż wtedy i wygląda na to, że przybysze zadomowili się tu bez większych problemów. Rozejrzyjmy się tylko, gdzie Brytyjczycy mieszkają najchętniej – w
centrach i na przedmieściach. Czytałem, że najgęściej zaludnione w UK są Kensington i Chelsea , a nie są to dzielnice byle jakie. Dlatego kwestionowałbym stwierdzenie, że wzrost gęstości zaludnienia to coś złego.
Mark Taylor, Press Officer w Radzie dzielnicy Barking i Dagenham
Naszym problemem nie jest to, czy imigrantów jest za dużo, czy nie. Martwimy się bardziej liczbą mieszkańców na naszej liście oczekujących na mieszkania, niż liczbą populacji w całej dzielnicy. Dzielnica Barking and Dagenham ma 19 300 mieszkań socjalnych, dużo mniej w porównaniu z rokiem 1990, kiedy mieliśmy ich 27 000. Czeka na nie 10 000 ludzi.
Dzielnica zmaga się z problemami gospodarki mieszkaniowej, ale migracja odgrywa w tym relatywnie małą rolę. Najbardziej przyczynił się do tego program Prawo do Zakupu (Right to Buy scheme), który znacznie ograniczył nam zasoby, zwłaszcza domów.
Coraz więcej ludzi stara się o oddzielne mieszkania. Powody są różne – rozpad rodzin, rozwody, niechęć do życia w rodzinach wielopokoleniowych, młodzi ludzie chcący żyć samodzielnie, a z drugiej strony - młodzi ludzie, którzy chcą mieszkać blisko rodziny, czyli w tym, a nie innym miejscu. Ceny prywatnego wynajmu mieszkań poszybowały w górę, przez co ludzie tracą pozycję na rynku. Tysiące ludzi musi zapomnieć o mieszkaniach własnościowych. Ponadto często bywa tak, że duże domy zamieszkiwane są przez pojedynczych ludzi, których rodziny się wyprowadziły lub partner zmarł. Należy też wziąć pod uwagę popularność dzielnicy Barking i Dagenham, rosnącej ze względu na relatywnie niskie ceny domów, atrakcyjny rynek pracy i bardzo dobrą komunikację.
Izabela Pawłowska